Każdy może stracić pracę, to się zdarza. A że mnie częściej niż innym, to wiadomo. Przy czym klasyczna utrata pracy nie jest dla mnie. Jak ja tracę robotę, to w świetle reflektorów i wodotryskami. Nie mam pojęcia skąd ta potrzeba dramy i robienia rzeczy ciut inaczej niż wszyscy, ale prześladuje mnie to odkąd pamiętam.
Koleżanki bawiły się w dom, kładły lalki do łóżka, a moja barbie walczyła z farbowaniem włosów na czarno lub czerwono (no co, nie utożsamiałam się z chudą, cycatą blondi), chodziła w płaszczu z futra kreta i rękawiczkach ze skórki jabłka. No i nie poważała koloru różowego, który wg 6-letniej jolanty nie przystawał damie 😉 Dzieciaki miały w domach pieski i kotki, a ja jeża i nietoperza, które skończyły swój żywot tragicznie, gdyż zwierzęta drama queen nie mogą po prostu odejść do krainy wiecznych łowów, albo wyjechać na farmę. Jeż popełnił samobójstwo – rzucił się z wieżowca, a nietoperz się przeżarł, czy tam coś… Straszne. Ale też trochę jednak zabawne 😉
Tak więc zwolniono mnie dwa razy z tej samej firmy, z tego samego powodu, czyli reorganizacji. Przy czym przy drugim zwolnieniu byłam już doświadczona i wiedziałam z czym to się je i nie pozwoliłam, żeby taka pierdoła zepsuła mi humor na długo 😉 Zaczęłam szukać nowej pracy. A ja jak działam, to kurwa z rozmachem.
Zaczęłam od zaaplikowania na wszystkie pozycje wszechświata. Starałam się skupić na Holandii, ale nie zawsze mi wychodziło. Przez przypadek zaaplikowałam na stanowiska w Danii, Austrii, Australii i Tajlandii, na szczęście nie bardzo skutecznie 😉 Odezwali się też do mnie rekruterzy z Polski i Czech. Tyle, że przeprowadzki nie brałam nawet pod uwagę.
Wieści się rozeszły po fabryce i kilka osób nie mogło uwierzyć, że chcę odejść. Jak to, przecież jest tyle możliwości wewnątrz firmy. No jasne, tylko że firma moja już-nie-taka-ukochana, przechodzi przez 3 letni plan reorganizacji. W dwóch pierwszych latach realizacji tego planu, próbowano mnie zwolnić dwa razy. Jakie są szanse, że za rok by mnie znów usiłowali zwolnić? No całkiem spore. A ja mogę popełnić ten sam błąd dwa razy, ale przy trzeciej próbie, ktoś się nade mną zwykle lituje, ciągnie za rękaw i daje mi do zrozumienia, że poleganie na moim własnym osądzie sytuacji jest błędem.
Ale firma usiłowała mnie zatrzymać. Dość kuriozalnie, ale królowa dramatów cieszyła się tym show. Bo na przykład dwóch mangerów z jednego pionu chciało mnie w swoich zespołach. I oni, wyobraźcie to sobie, zaprosili mnie na podwójną rozmowę kusząco-sprawdzającą, bo rozmową kwalifikacyjną tego nazwać nie można. Otóż posadzili mnie między sobą i przerzucali się „fajnością” oferowanych pozycji i budżetem, jaki mają na wybranego człowieka. No ale nie, za stara jestem, żeby robić przypadkowe rzeczy na warunkach, które nie są jasne.
Z tego szerokiego siania moimi papierami wyszło bardzo dużo zamieszania. Bo nagle okazało się, że jestem niemal tak popularna, jak toi-toi na imprezach masowych. Kolejki do jolanty się ustawiały. Zaproszenia na rozmowy zaczęły spływać lawinowo. A przecież jeszcze pracowałam. Był moment, gdy równocześnie byłam w 10 procesach rekrutacyjnych. To znaczy z 10 firmami, które po wysłaniu do nich mojego CV, odezwały się do mnie celem dalszych rozmów, nie? I było tam kilka naprawdę dobrych firm i pozycji, ale z czegoś musiałam zrezygnować. Więc skupiłam się na kilku najważniejszych dla mnie firmach. Musiałam wybrać swoje top 3 firm, z którymi chcę rozmawiać, bo inaczej nie miałabym czasu na podstawę mojej egzystencji, czyli plażing i picie wina z przyjaciółmi.
Odrzuciłam propozycję pracy dla Philipsa, Accenture i ze dwóch startupów, bo na tapecie miałam coś znacznie lepszego. No i kto bogatemu zabroni, hahahaha 😉
Skupiłam się na firmach, na których mi naprawdę zależało. Na ten przykład dość intensywnie rozmawiałam z Amazon. Sprawa była tak tajna, że nie chcieli mi za bardzo mówić, czym się miałabym zajmować. A ja lubię niespodzianki, nie? Więc w to weszłam. W sensie w proces. A proces wywala z butów. Kupili mnie zdaniem: osoba na tej pozycji będzie musiała zbudować zespół, tak z 70 NOWYCH osób będziesz musiała zatrudnić. No halo. Nie mam tylu kuzynów i sióstr, ale coś bym wymyśliła 🙂
Nie wiem, czy kiedyś słyszeliście o procesie rekrutacyjnym w Amazon.com, ale to jest kurde kosmos. W moim przypadku zaczęło się od testu matematycznego. Napisali mi, że test będzie trudny i samouczący się, bo chcą zbadać gdzie jest max moich możliwości. Miał mi zająć około 45 min, a męczyłam się 1,5h. A robiłam go oczywiście w pracy, między jednym spotkaniem, a drugim. Optymalnie 😉 Jak skończyłam, poszłam do kuchni fabrycznej i nalałam sobie duuuży kubek Prosecco, bo para z przegrzania zwojów mózgowych mi buchała wszystkimi otworami, słowo daję. A odkąd wiedziałam, że przecież mnie drugi, czy tam trzeci raz zwolnić nie mogą, postanowiłam nie kryć się więcej z piciem w pracy 😉 Hahahaha…. takie drobne przyjemności życia na wypowiedzeniu 😉
No więc test matematyczny, który po każdym pytaniu, na które się dobrze odpowiedziało, wskakiwał na trudniejszy poziom pytań. Chryste. Nie wiem, czy ukończyłam na poziomie średnio ogarniętego gimnazjalisty, czy może dobiłam do poziomu hindusów w przedszkolu, w każdym razie poszło mi na tyle dobrze, że postanowili do mnie zadzwonić i sprawdzić, czy jestem normalna. Osoba po drugiej stronie była ewidentnie przed pierwszą kawą, bo podczas tego screening-phone-call uznała, że jestem nadziejna i dała mi zielone światło do dalszej części rekrutacji.
A rekrutacja w Amazon.com, to uwaga, prócz tych wstępnych tańców godowych, 8 spotkań. Osiem. Niezależnie od tego, czy chcesz być asystentką, czy prawą ręką prezesa. Ja pierdolę. To jest bardzo dużo ich czasu, to jest bardzo dużo mojego czasu. Zwłaszcza, że nic nie szło gładko. Spotkania były źle umawiane, przekładane, technicznie coś nie grało, no walka i wyzwanie dla obu stron. I muszę powiedzieć, że byłam zaskoczona, jak dobrze mi idzie. A czułam, że idzie dobrze. No. Ale żarło dobrze, aż się zesrało, czyli klasycznie po jolkowemu ;)Bo ostatnia rozmowa była z szefem mojego potencjalnego szefa. A ja, jako klasyczny człowiek labrador, mam bardzo dobrą chemię z większością ludzi. Ale jeden na sto się trafi taki, że no ja pierdolę, nic tylko zajebać wałkiem. No i ten koleś to była ta kategoria ludzi. Masakra. Oszczędzę wam szczegółów, ale KTOŚ z tych ośmiu osób nie dał mi zielonego światła, żeby objąć tę mistyczną pozycję. Hmm, któż to może być… 😉 A trzeba dostać 8x zielone światło i nie ma dogrywek. Nie ma też feedbacku po całej akcji i to uważam za skandal, ale obawiam się, że Amazon ma moje zdanie głęboko w elektronicznej dupie.
W każdym razie, skończyło się klasycznie, przez wyparcie, negację i racjonalizację porażki – przecież nigdy tak naprawdę nie chciałam dla was pracować, tak się tylko sprawdzałam… 😉 A co czasu i energii mi te amerykańskie dziady zabrały, to szkoda gadać. Więc minęło kilka dobrych tygodni, a ja wróciłam do punktu wyjścia.
I tak oto, po kilku porażkach, po odrzuceniu kilku naprawdę dobrych propozycji, zostałam z niczym. Nie wiem, czy lepszy wróbel w garści, czy gołąb na dachu. Póki co to se mogę najwyżej pióra w dupę wetknąć i to będzie mój ornitologiczny akcent.
Wróciłam do siania CV, do rozmów. I dużo rzeczy mam otwartych i rozgrzebanych, ale żadnego papieru nie podpisałam. Ah, no i jestem w rozmowach z innym gigantem. I chyba muszę odszczekać wszystko, co szczekałam na Amazona, że chyba się z koniem na łby pozamieniali z tymi ośmioma rozmowami, testem i telefonicznym screeningiem. Gdyż ta nowa firma, na której mi (nadal) zależy, poinformowała mnie, że w moim przypadku czeka mnie od 11 do 16 spotkań rekrutacyjnych. HAHAHAHA… I znów, wcale nie startuję na cholernego członka zarządu, tylko na międzynarodową pozycję średniego szczebla. No, ale trzymajcie kciuki, bo jeśli jakimś fuksem w okolicach grudnia uda mi się objąć to stanowisko, to problem z niedoborem kuzynów do zatrudnienia powróci 😉
Kiedyś napiszę poradnik, jak (nie)skutecznie szukać pracy w NL, ale jeszcze nie dziś. Dziś skupiam się na tym, że po raz pierwszy w życiu moja przerwa w zawodowej „karierze” wypada w wakacje. Czyż to nie jest prawdziwy dar od losu? 😉
Cheers moi drodzy! Wznoszę może i lekko upiaszczony, ale zimniutki kieliszek wina w waszą stronę. I pamiętajcie, nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej, więc dramatyzowanie zostawcie mnie, a swoje dupy bierzcie w troki i zacznijcie się cieszyć tym, co jest. Tu i teraz. Drugiej szansy na przeżycie teraźniejszości nie będzie.
Wróciłaś na blogowe strony i to się liczy.
Faktycznie, życie łatwe (ani nudne) nie jest.
Facet z Amazona poczuł się zagrożony, nie mam najmniejszych wątpliwości. Co do amerykańskich firm mam swoje zdanie (i niech lepiej moim pozostanie!). Rymy częstochowskie to moja specjalność, hahaha!
A na dzień dzisiejszy, życzę pięknej pogody w wakacje, aby wina nie zabrakło i dobrego towarzystwa również (w tym temacie masz poziom Experta!). No i oczywiście trzymam kciuki za następną „fabrykę”.
Bardzo serdecznie pozdrawiam.
Uwielbiam Cię czytać.
Czerpię z Twojej siły, humoru i dystansu.
Trzymam kciuki za pomyślne wiatry!
no kurde, ty to jednak się umiesz w życiu ustawić…Na lato na bezrobocie, na zimę wyszukaj sobie jakąś robotę, która wymagałaby comiesięcznej wizytacji z ciepłym kraju jakimś i będziesz ustawiona 😀
Trzymaj się!
Jola, trzymam kciuki i czekam z niecierpliwością na wieści z Jolkowego frontu. Buziaki!
Nooo, ja prdl ! Po przeczytaniu tego tekstu normalnie wszystko mi opadło. Ty to masz korpo-krzepę kobieto! Trzymam za ciebie wszystkie kciuki, nawet te w stopach 😉
Jola, mam pytanie jak szukasz pracy to wysyłasz odpowiedzi na ogłoszenia czy sama kontaktujesz sie z firmami?
Pozdrawiam, Magda
zwykle szukam aktywnych ogloszen i aplikuje. ale nie wiem, czy to jest najskuteczniejsza metoda, pewnie zalezy od stanowiska i sieci kontaktow.
ZAWSZE jest dobrze, jesli ktos cie moze polecic – szanse na rozmowe drastycznie rosna wtedy.
Jolindo Droga – co nowego (i, mam nadzieję, dobrego) słychać?
Twoje czytaczki tęsknią!!!
Pozdrawiam serdecznie!
Co nowego? Długo nie pisałam. Jak to zawsze po długiej przerwie …. zmiany, zmiany. Wyszłam za mąż. Za króla aborygenów. Mieszkam na pustyni (brak internetu) i przechodzę intensywny kurs rzucania bumerangiem.
I dlaczego byłabym w stanie uwierzyć w każde twoje słowo z tego komentarza
Jolko, kurde! Może Tobie jakaś ekspedycja ratunkowa potrzebna?! Nie piszesz i nie piszesz!
Ja rozumiem bumerangi wracają, ale jednak weź się ogarnij i daj nam znać, że żyjesz. Choćby tyle
I widzisz, Twój komentarz zmotywował mnie wreszcie, żeby coś napisać 🙂 Dziękuję!