Moja integracja z Holendrami nie przebiega jakoś nadmiernie szybko. Niderlandzki już prawie nie harata mi uszu, a tolerancja na laktozę mi wzrosła, ale najciekawszym i niezmiernie zaskakującym źródłem holenderskości jest oczywiście szkoła Bru. Dużo drobnych uciech i sporo facepalmów 🙂
Po moich majonezowych sukcesach świątecznych, przyszła pora na niezapomniane osiągnięcia sportowe. Bo sukcesem tego nazywać nie będę.
Okazuje się, że szkoła niderlandzka bardzo angażuje rodziców do pomocy przy dzieciach. I w każdej szkole wygląda to ciut inaczej. Kolega opowiadał mi, że u jego dzieciaków są dyżury lunchowe. Iluś tam rodziców musi przyjść do szkoły i pilnować, żeby się dzieciaki ogórkami nie rzucały, czy tam coś. I jest grafik i kary finansowe za nie pojawienie się na dyżurze. Oczywiście istnieje też bardzo skomplikowany system zamiany dyżurów pomiędzy rodzicami. Jakiś kosmos.
Szkoła Bru jest ciut łaskawsza i dyżurów nie wyznacza, ale nieustająco prosi o pomoc podczas gimnastyki, dni gier (każdy pierwszy piątek miesiąca. prawda że to lepszy pomysł niż bieganie do spowiedzi?), wyjazdów do muzeum, czy innych wycieczek na plażę. No i o ile do czytania książek się specjalnie nie nadaję, to nie bardzo mogłam się dłużej wykręcać przed pójściem na gimnastykę.
No ok. Pytam Bru, co muszę wiedzieć o byciu pomagaczem na sali gimnastycznej. Czy mam mieć buty, czy na boso, czy będę biegać z dzieciakami, czy siedzieć na ławce i sędziować mecz, czy też może oczekują ode mnie przygotowania „rozrywek” i układów gimnastycznych, żeby zająć dzieci przez całą godzinę. No i czy dam sobie radę bez znajomości niderlandzkiego. Bru oczywiście na wszystko mówił TAK, a i tak nie przygotował mnie na nadchodzącą klęskę 😉
Przychodzę na gimnastykę. To pierwsza lekcja w czwartki. Wszystkie dzieci już w klasie, rodzice po porzuceniu dzieci w szatni, znikają do swoich spraw. I nagle orientuję się, że nie ma nauczycielki. Jestem SAMA z całą klasą holenderskich dzieci, z czego tylko dwoje mówi po angielsku. I wszystko to przed pierwszą kawą. KURWA.
Dzieci wiedzą, że pierwszą lekcją powinna być gimnastyka i nie bardzo przejmują się nieobecnością nauczycielki, więc zaczynają się rozbierać. Krzesełka ustawione w koło, ja w totalnej niemocy stoję po środku. Bru do mnie macha radośnie, podniecony faktem, że dzisiaj to jego mama jest w szkole, a ja schodzę na zawał… Dzieci zdejmują te swoje małe rajstopki, męczą się z guzikami i golfikami. Naelektryzowane włosy, zaczepione o sweter kolczyki, zagubione trampki, jednonogawkowe dżinsy, zaplątane sznurowadła… No typowe problemy 5-latków.
I jak już miałam z rozpaczy dołączyć do grona płaczących dzieciaków, wpada do sali dyrektorka szkoły. Patrzy na mnie i jej wzrok krzyczy: KIM JESTEŚ i dlaczego stoisz w kurtce pośrodku półnagich dzieci?!?! (z jakiegoś powodu dzieci ćwiczą w bieliźnie, nie w strojach sportowych, może to się zmienia w późniejszych klasach. mam nadzieję…). Okazało się, że wychowawczyni utknęła w jakimś korku gigancie i że no sorki, ale jestem sama. I że pani dyrektor pomoże mi zabrać dzieci na salę gimnastyczną, ale potem musi wracać do swojej klasy.
Extra.
O dzieciach nie wiem zbyt wiele i nie jestem jakąś wielką fanką. Ale miałam kiedyś psa i wiem, jak zmęczyć przeenergetyzowane potwory. Tak więc bawiliśmy się w aport piłek (za patykami jakoś ganiać nie chcieli), w ściganie kotów, w skoki do jeziora na cztery łapy (skocznia i dużo materaców), w czołganie przez błoto oraz bardzo często ćwiczyliśmy jakże ważną w tresurze dzieci i psów komendę WARUJ.
Szło mi dość niesamowicie, ale wtedy spojrzałam na zegarek. Minęło 7 minut. Arghh… Nie było wyjścia, zdjęłam szpilki, podwinęłam kiecę i związałam włosy. A jak związuję włosy, to kończy się miękka gra 😉 Zaczęłam budować małym gadom tor przeszkód. Nie wiem, czy dzieciom się podobał, ja zrobiłam kilka rundek i bawiłam się wyśmienicie. I w ten oto dość karkołomny, ale kaloriożerczy sposób dociągnęliśmy do końca pierwszych 15 minut zajęć.
I wtedy przyszedł ON. Drugi rodzic. Cały na biało. W tak zwany czas. Wchodzi. Zaraz za swoim ogromnym poczuciem winy wynikającym ze spóźnienia i zaglutowanym synkiem. Szybko się rozbierają. OBOJE. No chłopiec jak to chłopiec, majtasy i koszulka. Gorzej, że ojciec tak samo – majtasy i koszulka. Myślałam, że się popłaczę ze śmiechu. Te majtasy ojca okazały się być jakimiś tam spodenkami, ale przysięgam, że koleś wyglądał jakby dopiero co z łóżka wstał. Ale trafił mi się osobnik usportowiony i doświadczony w gimnastykowaniu 5-latków. Wspiął się na linę, pod sam sufit i urządził sobie tam coś w rodzaju obozu himalaistycznego. Zaczął z góry zarządzać chaosem. Jak tylko przestałam się histerycznie śmiać i ocierać pot z czoła, prawie mu się oświadczyłam 🙂
Pan, którego imienia nie poznałam, podzielił dzieci wg sobie tylko znanego klucza, jednym dał krążki sera do toczenia slalomem pomiędzy pachołkami, innym szczudła, a kto chciał mógł napieprzać w jego osobę wszelakimi piłkami, gdyż uczynił z siebie żywą, dyndającą pod sufitem tarczę. Myślę, że przez pozostałą część czasu stałam tam tylko z otwartą paszczą. Tuż przed tym, gdy lekcja dobiegła końca, wpadła zziajana nauczycielka. Akurat na czas, żeby zabrać zmęczone potwory do klasy.
Dzieci poszły, a nas dwoje zostało na środku sali gimnastycznej w jakimś takim dziwnym stanie. Ja na bosaka, w zadartej kiecy, ze zmierzwioną fryzurą. On w stroju profesjonalnego atlety ze spoconymi włosami i mętnym wzrokiem. W nagłej, w uszy bolącej ciszy. Jak po dziwnym, dzikim seksie pomiędzy ludźmi, których nic nie łączy prócz chwilowej pasji. Podziękowałam mu za to wspólne egzotyczne przeżycie, wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęliśmy się niezdarnie ubierać.
Baaardzo nie chcę się zapisywać jako pomoc podczas wycieczki na farmę, ale Bru ciśnie i już wszystkim opowiedział, że umiem doić krowę (?!?) i karmić węże (!!!). Mam nadzieję, że o podkuwaniu koni zapomniał… 😉
Musze ci to wyznać: jesteś absolutnie najlepszym lekiem na: syndrom napięcia przedmiesiączkowego, złośliwego eks i ogólny spadek formy psychofizycznej;))
Dziękuję! <3
Mi jest lepiej, jak te absurdy z siebie wypluję, cieszę się, że komuś robię lepiej na jego/jej absurdy 😉
Jak dobrze czytać, że są jeszcze normalni ludzie na świecie, którzy się śmieją, nie przejmują i prą do przodu. Jesteś moją idolka!
Hahaha, no wiesz, trochę nie mam wyjścia, a trochę lubię się śmiać 😉 Ale całuję Cię mocno! <3
jezusie nazarenski! jak to dobrze, że ja swoje bahory w Pl hodowałam i nikt ode mnie integrowania się za bardzo nie wymagał. Zabiłabym jakby nie dość, że się z rodzonymi domu użeram to jeszcze mam latać do szkoły i bratać się z obcymi…
Dziki kraj…dziki!
takajedna_ja
obecnie trollatrolla
No dziki ale wina na szczescie nie brakuje
łaska boska!
yyy brak zaangażowania rodzica w życie szkolne swojego dziecka to norma?
No dobra. To jest już przeginka. Jak jutro opowiem to w biurze przy porannej kawie to NIKT mi nie uwierzy. Literalnie. NIKT. Jak nie masz jakiejkolwiek dokumentacji fotograficznej …
No oczywiscie, ze nie mam. Znaczy mam do momentu, gdy uznalam, ze to pozar w burdelu jednak i odlozylam telefon 😉
Hahaha fajnie jest się uśmiać po pachy w połowie zebrania ( chyba jednak ważnego, chodzi o forsę!). Ale dobrze mi to zrobiło na ten ogólny stres i temu podobne. Ściskam, Jolka
I wlasnie po to pisze :-*
Szacun. Ja bym chyba uciekla;)
Probowalam. Bru zaczal ryczec i to bylo zarazliwe…
Oglądałabym 😉 Mam nadzieję, że kiedyś ktoś wykupi od Ciebie prawa do scenariusza filmu na podstawie przygód Jolki. Gwarantowany hit. You made my day!
Hahaha, no kilka osob juz mi mowilo, ze moje zycie to gotowy scenariusz, ale jakos sie nikt tej sztuki podjac nie chce 😉
Dzieki! :-*