Wychodzi na to, że najczęściej zbieram się do pisania, gdy mam jakieś sentymentalne smuty do przekazania światu. I sobie. Bo jak to tak wyrzucam z siebie palcami, to wiadomo, trafia do mnie z powrotem innym otworem i się inaczej w jolce zagnieżdża.
Dzisiaj jak w tytule. Właśnie po raz kolejny doszłam do tego, że lepiej żałować czegoś, co się zrobiło, niż czegoś, czego się nie zrobiło. No może z wyjątkiem morderstwa 😉 Ale wszystkie inne grzechy, to już spoko. Lepiej, zdecydowanie lepiej żałować, że się zjadło najpyszniejszego ptysia świata, niż żałować, że się miało okazję, ale wybraliśmy kiełki. Lepiej mieć szałową kiecę za nieprzyzwoite pieniądze i się nią cieszyć, chociażby jeden wieczór (bo potem zmowa ptysi / boczku / snu zimowego i teges…) niż poginać w przetartych dżinsach i czuć się jak pożarta i wypluta przez owczarka alzackiego na party, czy w pracuni z kilkoma ekstra stówami w kieszeni. Ta kasa na koncie, o ile oczywiście jest, w ogóle niczego fajnego nie robi. Nie potrafi żadnych magicznych sztuczek. Co innego ptysie lub kiece 😉
Kilka dni temu otworzyłam wino, które „oszczędzałam” od kilku lat. Na początku dlatego, że dostałam tę butelkę od taty, na specjalną okazję, a ta okazja jakoś nie nadchodziła. A potem dlatego, że dostałam tę butelkę od taty, na specjalną okazję, a ta okazja już dawno minęła…
Trzymałam i trzymałam. Coś pewnie z 5 lat już. A wiecie, wino w moim domu to nie jest towar, który ma szansę się zestarzeć… 😉
I otworzyłam kilka dni temu. Bez żadnej specjalnej okazji. Schłodziłam, celebrowałam chwilę, smakowałam i oczywiście płakałam. Było wspaniałe. WSPANIAŁE. Jestem prawie pewna, że kosztowało fortunę, biorąc pod uwagę okazję przy której je dostałam. Ale totalnie bym się nie zdziwiła, gdyby kosztowało kilkanaście złotych i zostało nabyte w Lidlu w promocji, bo tata lubił skrajności. Nie będę tego sprawdzać, googlować etykiety. Po co.
Niezależnie od wszystkiego, wino to pochodziło z winnicy, w której pracował za komuny mój ojciec. Historia jest przedziwna, ale prawdziwa. Jakieś wymiany pracowników, jakieś mroczne czasy, gdy mój tata pijał do pracy fizycznej przy zbiorze winogron wyłącznie schłodzonego szampana z termosu (!!!) i rzygał dalej niż widział, bo od zawsze był uczulony na alkohol. Każdy ma jakąś przeszłość, se myślę, że warto mieć kolorową. Warto JAKĄŚ mieć. Gdyż naprawdę, koniec przychodzi często z dużego zaskoczenia…
I tak o. Otworzyłam wino, które kisiłam przez wiele lat. Używam sreber mamy, które były na specjalną okazję. Sprzedaję rzeczy, które trzymałam dla drugiego dziecka… ha ha. Zaplanowałam w cholerę drogi weekend z Bru, bo obiecałam mu plażę, a z różnych przyczyn, przez (kolejną) dłuższą chwilę, nie mogę pojechać na pełnowymiarowe wakacje.
Wiecie… dom moich rodziców jest pełen wyjątkowych rzeczy na specjalną okazję. Już nigdy nie zostaną użyte przez nikogo.
Otwieram jakieś swoje pudełko sprzed 3 przeprowadzek. Pełne skarbów na specjalne okazje. Żaden nie przystaje do tych czasów, albo do obecnego rozmiaru 😉 Na co to było chomikować??
Ale gdybym miała się podzielić w tym wpisie tylko jedną jedyną myślą, to będzie to parafraza tytułu w wykonaniu mojej babci:
Dziecko, zawsze to lepiej być rozwódką, niż starą panną!
Działajcie, the time is now.
Jolindo,
Zajrzałam tutaj dzisiaj ciekawa, czy nie przeoczyłam jakiegoś wpisu. Nie było nic. Kwadrans później facebook wyrzucił powiadomienie, że napisałaś!
Idealnie w punkt, w idealnym momencie, bo jesteśmy „tu i teraz”, i tym trzeba żyć. Dziękuję za przypomnienie 🙂
Ściskam,
e.
Ewelina, to jest naprawdę przedziwne i nigdy się do tego nie przyzwyczaję, że są ludzie o zdrowych zmysłach (lub prawie ;), którzy czekają na te wpisy. Serio.
Kocham Cię, kocham to! 🙂
Czekamy. Tęsknimy. Myślimy. I…..liczymy na kolejny wpis. ..i kolejną okazję do. Całujemy z Pomorza. Dalutka i Kamila.
A czy Ty/;Wy nie miałaś być jakoś na początku roku w waw? Co się z tym stało? Dlaczego się nie odezwałaś??
No nie e… jak możesz wątpić w to, że ktoś jest zawiedziony Twoją długą nieobecnością w blogosferze. Że niecierpliwie zagląda, a tu znowu nic.
A potemmm… jak miło sobie smacznie poczytać o tak oczywistych rzeczach (jak zwykle precyzyjnie trafiasz w punkt).
Proszę częściej 🙂
Carpe diem!
Bo kurzastopa takich blogów jest milion, pierdyliard, nawet się nie znamy. To, że ktoś wchodzi akurat na mojego i czeka na wpisy, to jest kurcze taki cud, jak to, że Brunon sprzątnie swoje zabaki sam z siebie 😉 Albo nawet większy 😀
<3
bardzo.
moze i pierdyliard ale nie kazdego sie czyta od 2006go co tu gadac…
(suszna racja! karpia ryjem!)
:-*
czy przy zdrowych zmysłach jesteśmy to ja nie wiem. Mnie się wydaje, że coś około połowy ludzkości należy wysłać na psychoterapię. Resztę…Nie wiem, jakaś wyspa może, bo tak wielkiego domu bez klamek raczej nie robią 🙂
A wiesz, jakiś czas temu przypomniałam sobie, jak nowe ubrania zakładało się tylko w niedzielę. I inne święta. Pamiętam czerwoną sukienkę z bistoru, taka piękna była! Chciałam w niej chodzić na okrągło, ale nie. Na niedzielę była. A zaraz potem z niej wyrosłam.
Szafy mojej babci i mojej mamy pękały w szwach od ubrań kościołowych. „I jakoś czas na to poradził” jak pisał poeta.
A z drugiej strony – niedziela była świętem, właśnie z powodu takich małych rzeczy. Inne talerze, inne ubrania. Taka przerwa w codzienności. Może to miało sens? Dziś żyjemy bez przerw, świąt nie celebrujemy tylko spędzamy jakby uporczywą muchą były
No to prawda, to też ma swój urok. Celebrowanie świąt, specjalnych okazji. Ale mam wrażenie, że zapominamy o celebrowaniu chwil i dni, tych takich mniej szczególnych.
Jola a co zrobic jak nie jest sie dobrym w zalowaniu? Ja sobie radzę z podejmowaniem optymalnych decyzji. Jak zaszalała i spróbowałam próbować to kupiłam materac, ktory jest za twardy i dwa miesiące sie zbieram zeby go oddać. A rozwódka chętnie bym została zamiast starej panny ale cóż tu sie tez nie udało.
Ale przynajmniej nie mam zbyt wielu rzeczy od święta 😉
Nie wiem, zaszalej w innej dziedzinie? Ufarbuj włosy na blond, zacznij się uczyć japońskiego, albo zapisz się do couchsurfingu?
Ja nie mam recepty na inne niż swoje życie, na swoje zresztą też nie bardzo ;), ale wiem, że warto żyć tu i teraz, bo „tam i jutra” może wcale nie być.
Ale ja sie zgadzam. Tylko celebruje tak na spokojnie. Przytul koleżankę, napój znajomych winem i nakarm ciastem, popddiwijam kolor oczu kolegi, rozkoszuj sie zapachem kawy.
Blond chyba nie moj kolor, ale za tydzien ide do fryzjera wiec jest szansa. Na couchsurfinngu jestem ale rzadko bywam. A twoje rady i tak uwielbiam 🙂 kiedy odwiedzisz krakow?
Kraków… Smog też już w Wawie mamy. Smoka tylko nam brakuje 😉
Coś na wiosnę muszę pomyśleć. Pomyślę znaczy się!
Ja zawsze czekam na Twój wpis. Zaglądam niemal codziennie… „a zerknę jeszcze co u Jolki”… Coś w Tobie jest dziewczyno, co przyciąga…
:-*
Jol, dopiero wstałam, więc nie mam zbyt wielu słów pod kopułką, ale powiem tyle: <3, po stokroć <3!
Ama, :-*
No wiesz co, pewno że czekamy 🙂 a odnośnie tematu, chomikuje a jakże, ale!!!! już się wzięłam za „odchomikowanie”, dziś otworzyłam szafę i 70% ciuchów, nie to że nie nosze, nawet nie pamietam, że istieją! Na samą myśl ile będę miała miejsca, cieszę się jak głupia. Pozdrawiam, Jolanta
Jolanto! 🙂 Wspaniale, mam nadzieję, że to nowe miejsce zapełnisz czymś wyjątkowym!
Myślę, że jest nas całkiem sporo tutaj. Tych czekających na wpis, znaczy się.
Prawdziwy fanklub!!! 😀
<3 dzięki!!!
Też należę do Fanklubu!
bardzo się ucieszyłam jak zobaczyłam wpis.
Pisz częściej 🙂
tak, tak… :-*
Nazwij to jak chcesz. Fanklubem, kołem nawiedzonych ludzi, czy sztabem kompletnie nienormalnych ufoludków 🙂
Ale tak. Osobiście uważam, że zdecydowanie za rzadko piszesz. A my tu usychamy z tęsknoty..
I pamiętaj, jak nie zamieszczasz tekstu raz na tydzień to gdzieś w zachodnich chinach płacze mały króliczek 😉
albo tłusty kot nie dostaje śmietanki 😉
:*