Dziwaków nie sieją

Od zawsze jestem królową rewolucji, a moje drugie imię to ZMIANA, ale teraz zaczęłam sobie myśleć, że może te zmiany, to one wcale nie wynikają z mojego charakteru. Bo mimo, że nikt mi w to nie wierzy, jestem nieśmiała, marzę o stabilizacji (byle nie na wszystkich frontach na raz, tego bym nie zniosła przecież, haha…) i wcale nie zapisywałam się na przeczołganie mnie przez wszystkie dostępne życiowe wyboje. Jak to mawiał mój tata, jedynie opuchlizna kolan mnie nie dotyka, bo to choroba zarezerwowana dla zakonnic…

Ale wracając do zmian. One są przecież wynikiem tych wszystkich przedziwnych wydarzeń, które mi się przytrafiają. I jasne, że dziwne rzeczy przytrafiają się wszystkim, ale ja mam chyba wbudowany magnes przyciągający świry i wszelakie nieprawdopodobieństwa.

Przykłady z nieodległej historii? Proszę bardzo.

Wyjechałam na weekend, kot został. Niespecjalnie cieszył się z tego powodu, ale nie zorganizował petycji, ani nawet małego strajku celem zatrzymania mnie w bazie. Więc pojechałam. Ale też wróciłam. No czułościom i przytulaskom nie było końca. Może dlatego, że nie było też początku 😉 W ciągu nocy jednak, cholernik przyniósł mi w podziękowaniu szczura i jakiegoś ptaka. Na szczęście martwe. Co wcale nie jest takie oczywiste, bo jak mój poprzedni kot przyniósł żywego bażanta do domu, to ja, dwa psy, rodzice, sąsiedzi i kot oczywiście mieliśmy sporo zabawy ze złapaniem go i uwolnieniem. No ale tym razem szczur i ptak były zdecydowanie martwe. Wiem, bo dałam im kilka dni, żeby same sobie gdzieś poszły, ale niestety nie skorzystały z tej szansy. Nie wiem co się robi z martwymi dzikimi zwierzętami w mieście, ale że akurat szłam ze śmieciami, postanowiłam je po prostu wyrzucić. Okropne, wiem. Wsadziłam je do worka śmieciowego i wybrałam się do śmietnika. Dzień był mglisty i deszczowy, a w głowie grała mi posępna muzyka… 😉 Jak nigdy, sąsiedzi przed domami, wiosenne porządki. Idę, macham na powitanie, nie wiem dlaczego, ale akurat tą ręką, w której trzymam śmieci. A ponieważ to byłam ja, a nie ktokolwiek inny, worek oczywiście pęka przedarty pazurem, czy innym zębo-dziobem. Siłą rozpędu wypada z niego martwy szczur. Pod nogi sąsiadki. W taką kuwetę z farbą, czy tam klejem. JEZU. I ta baba w krzyk, że to klej jest, że trujące, że biedny króliczek, że ojezu dlaczego on był w torbie, no klasyczna wariatka 😉 Bardzo chciałam ją uspokoić. Że to szczur jest, że mój głupi kot, że martwe toto było i że do śmietnika idę… Ale byłam ciutkę zdenerwowana, bo jednak szczur wypadnięty z worka śmieciowego, to gorzej niż klasyczne śmieci, choć i tymi staram się nie chwalić przed sąsiadami 😉 Więc w przypływie natchnienia, pomyślałam, że pokażę jej też tego martwego ptaka. Historia wtedy nabierze sensu i się baba zamknie. JEZU… jak to tam było z niedolewaniem oliwy do ognia? 😉 Jak zobaczyłam jej minę i minę jej męża, wiedziałam, że cokolwiek zrobię, będzie tylko gorzej. Bez słowa pozbierałam swoje martwe zwierzęta i poszłam do śmietnika. Zostałam odprowadzona wieloma parami oczu do samiutkich drzwi… Co jakiś czas urządzam teraz sesję czułości z kotami sąsiadów, żeby zatrzeć swój świeżo-zdobyty wizerunek miłośniczki martwych zwierząt… 😉

No i sami powiedzcie, czy takie rzeczy przytrafiają się normalnym ludziom?

Abo gdy rozwalił mi się kluczyk do auta, nie? Spadł na kafle i okazało się, że tam w środku siedzi bardzo dużo małych kawałeczków, które rozbryzgły mi się na dziale z owocami. I wiecie, po tych wszystkich historiach z pająkami i wężami przywiezionymi razem z tropikalnymi owocami do sklepów, naprawdę nie miałam ochoty zbierać tego dziadostwa na kolanach. Poprosiłam więc Bru, wiadomo… 😉 Jak już odzyskałam wszystkie kawałki mojego kluczyka, oraz po tym, gdy okazało się, że w tym sklepie nie ma odpowiedniej ilości melisy i środków uspokajających, żebym dała radę go złożyć do kupy, postanowiłam schować wszystkie części do jedynego bezpiecznego miejsca, jakie może mieć kobieta podczas zakupów, czyli do stanika 🙂 Stara szkoła, hahahaha 🙂 Tak.  W domu wysypałam wszystko na stół, żeby natychmiast po rozpakowaniu zakupów, złożyć to cholerstwo w całość. Dwa tygodnie później kot postanowił dać mi lekcję. Odkurzałam, więc wlazł na stół. Patrzył mi w oczy. Mruczał, gdyż miziałam go za uchem, nie? I co? Łapą strącił kilka kawałków, tak po kociemu, z rozwagą i miną PŁOŃ ŚWIECIE, PŁOŃ. Mogły spaść gdziekolwiek, nie? Mogły. Ale nie kurwa. Spadły tak, że włączony odkurzacz natychmiast je pochłonął. Z cynicznym mlaśnięciem, gdyż odkurzacze lubią tak pogrywać, prawda? Elektryczne wywłoki. Następną godzinę spędziłam przeszukując kocią sierść, piach, włosy, zdechłe pająki, kurz i resztki chipsów w poszukiwaniu czegoś, co przecież nawet nie wiem jak wygląda, ani ile tego ma być… CHRYSTE.

Albo dzisiaj w windzie. Wcisnęłam guzik, myślami jestem przy kawomacie, gdyż trzeba mieć jakieś priorytety, a moje są dość oczywiste rano. W ostatniej chwili wsiada dziewczyna, która pracuje piętro niżej. Jedziemy. Winda się zatrzymuje, ona wysiada, ja zostaję, drzwi się zamykają. Ale zaraz potem otwierają. Więc naciskam swoje piętro raz jeszcze. Drzwi się zamykają. I otwierają. A potem – nie zgadniecie – to samo 😉 Guzik, drzwi, nic. Zaczynam prowadzić ożywioną dyskusję z windą i jakoś szczególnie nie przebieram w słowach, gdyż niewiele osób w moim miejscu pracy rozumie co znaczy po polsku „oj niedobra windo, weźże działaj”. Ale mogłam też powiedzieć „nosz kurwa, jedź żesz wreszcie do chuja pana!”, nie pamiętam dokładnie 😉 Drzwi się wtedy raz KURWA jeszcze otworzyły i stanęła w nich ta sama dziewczyna. I mówi PO POLSKU: „To twoje piętro. Zorientowałam się, bo słyszałam, że przeklinasz. Plus w kuchni jest inny wystrój. Pójdę na dół schodami…”.

I ta historia przypomniała mi, jak kiedyś przyjechałam pracować nad jakimś grupowym projektem do akademika. Do Riviery. Wysiadłam na złym piętrze, bo ktoś wcisnął guzik na niższym piętrze, ale jednak nie poczekał na windę, więc gdy drzwi się otworzyły uznałam, że to moje piętro. Wlazłam do pokoju, który powinien być właściwym pokojem, no ale nie był. Nie było w nim nikogo, kogo znam, co w akademikach się przecież zdarza. Albo przynajmniej może zdarzyć. Albo przynajmniej może zdarzyć mnie 😉 Zapytałam, gdzie jest Anka, czy tam ktoś z kim byłam umówiona. Dwaj obecni faceci odpowiedzieli, jak sądzę zgodnie z prawdą, że nie wiedzą. Podniosłam na nich brew i poszłam sobie zrobić herbatę w kuchni. Wróciłam z kubkiem, usiadłam na łóżku, które powinno być łóżkiem Anki i czekałam aż wróci. Oni coś tam robili, nie interesowała ich moja obecność, a mnie ich rozmowy. Jak herbata mi się skończyła, sprawdziłam telefon, a tam milion wiadomości od Anki, że jestem rura, bo się spóźniam i nie odzywam. I wtedy oczywiście olśnienie… 🙂 Odstawiłam kubek i bez słowa wyszłam… Hahaha… 🙂 Także ja i windy mamy bogatą historię… 😉

Albo gdy wszystkim opowiadam, że kiedyś chciałabym mieszkać z widokiem na morze. I wtedy co? Los zsyła mi wydmy. To znaczy dwa domy koło mnie są obecnie totalnie remontowane, łącznie z ogrodami. No i żeby wyrównać teren w ogrodzie, albo ułożyć terakotę, czy tam coś, potrzebowali piasku. Przyjechała wywrotka i wysypała wielką górę piachu. Gdzie? No przed moim domem oczywiście. Nie wiem dlaczego…  Ale zapanowała pełna wydmowatość. Muszelki w piachu, piasek uderzający w okna przy podmuchach wiatru, profeska. I no spoko, miałam trochę zasłonięty widok z okna i straciłam miejsce postojowe tuż przed wejściem, ale do przeżycia. Ale ta moja prywatna góra piachu przyciągała wszystkie okoliczne koty, które urządziły sobie gigantyczną sralnię z mojej wydmy. Na przemian z kotami przychodziły też  dzieciaki z łopatkami. Wspólnym wysiłkiem rozdeptali ją totalnie. Piach osunął się tak, że nie tylko zablokował cały chodnik, ale też wejście do mojego ogródka. Serio. Przez tydzień musiałam wchodzić do domu przez tylne drzwi 😉 I jak już postanowiłam kupić wielką polską flagę i zatknąć ją na szczycie mojej prywatnej wydmy, wzięła była i zniknęła… Gdyż jak wiadomo, nic w moim życiu nie jest na stałe, nawet wydmy.

Albo wtedy, gdy rozmawiając przez telefon otwierasz drzwi kurierowi, który podtyka ci do podpisania protokół odbioru przesyłki. Podpisujesz, odwracasz się na chwilę, żeby coś zapisać i odkrywasz, że kurier nie wrócił z jedną paczką, której się spodziewałaś, tylko czterech facetów właśnie ustawiło wielką kanapę obok tej, którą już masz w salonie, a przed domem stoi pralka i inne meble gotowe do wniesienia, których przecież wcale nie zamawiałam. Odkręcenie całego zamieszania zajęło mi dłuższą chwilę…

I tak kurde w kółko. Zawsze coś. Zawsze… i zapewne tak zostanie, do usranej śmierci 😉

 

9 komentarzy

  1. Cholera…prawie się posikałam ze śmiechu przy tej windzie. Tylko czekałam, kiedy ktoś ci PO POLSKU wyjaśni…

    Masz przerąbane, bo …masz przerąbane, a ludzie zamiast ci współczuć uważają, że to zabawne.

  2. Anonim

    Dobrze, że to piszesz a ja czytam. Mam dokładnie tak samo. Nie mam pojęcia czym kieruje się mój los, czy świat, ale nudy nie ma 😉 a i wystąpienia a la Bridget Jones są na porządku dziennym;) Jest moc

    • jolinda

      Oczywiscie. Mialabym za nim biegac? Jeszcze bym schudla… 😉
      Tutaj wszyscy maja koty, serio. W zasadzie w kazdym domu jest jeden, albo dwa. Maja nawet powiedzenie, ze albo masz kota, albo myszy w domu 😉

    • jolinda

      Nadal nie udalo mi sie zlozyc kluczyka, ale okazuje sie, ze ta najwieksza czesc, na ktorej sa guziki do otwierania, dziala bez tych mniejszych czesci. Wiec… pewnie tak zostanie dopoki ktos sie nade mna nie zlituje i mi tego do kupy nie zlozy, albo do momentu, gdy bede sprzedawala auto 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.