Holendrzy słyną z rowerów, tulipanów, kanałów i sera, wiadomo. Są też nadmiernie ubezpieczeni i oszczędni. Te dwie ostatnie rzeczy się łączą i wynikają z niezwykłego wręcz pragmatyzmu Holendrów. Podobnież Holandia to jest drugi największy ubezpieczeniowy rynek NA ŚWIECIE, zaraz po super-rozrywkowej i hey-do-przodu Szwajcarii 😉 Nie badałam sprawy zbyt głęboko, ale coś w tym musi być. A powiedzenie „better safe than sorry” na bank pochodzi z NL…
Ubezpieczenia nie wynikają ze strachu, czy ostrożnego podejścia do życia. Musielibyście zobaczyć te wszystkie noworodki i niemowlaki wożone w takich mini leżaczkach na kierownicy rozpadających się rowerów. Bez kasków, pasów, jakiegokolwiek zabezpieczenia… Albo to, na ile pozwala się dzieciom w Holandii. Jest gruba kreska na dole, gruba na górze, czyli ramy, ale cały środek to jest białą kartką do zapełnienia przez dziecko. „Na boso w grudniu na placu zabaw? Spoko, tylko nie zgub butów, bo się jeszcze przydadzą. Obgryzasz patyki? No wspaniałe hobby, ale staraj się nie pluć korą na kanapie, bo wbija się w tyłek innym domownikom. Nie chcesz zjeść lunchu? Nie ma sprawy, następny posiłek za 4h, itd.” I to jakoś działa.
Zdjęcia poglądowe, kradzione z sieci.
Tak więc z ubezpieczeniami nie chodzi o strach, ale o to, że w Holandii wszystko jest naprawdę drogie i lepiej być ubezpieczonym na wypadek …wszystkiego. Pamiętam, jak zakładałam konto w lokalnym ING i pani nie mogła pojąć, że nie jestem zainteresowana jakimś tam kolejnym ubezpieczeniem. Argumentowała to następująco: a co, jeśli pójdzie pani do znajomych i zbije im pani stolik kawowy przez przypadek? No halo, gdybym miała znajomych ze szklanym stolikiem kawowym, to oczywiście, że pierwsze co bym zrobiła, to go zbiła. Niiiiby po pijaku… 😉 No ale ubezpieczać się na taką okazję? Mój polski paszport powiedział stanowcze NIE.
Ale dla przeciętnego Holendra, z pensją koło 2k eur, faktycznie, wszystko jest dosyć drogie. Dla porównania – pokój w Amsterdamie można wynająć za około 800eur/mc, małe 2-sypialniane mieszkanie za 1200-1500, piwo 0.3l kosztuje 4-6eur w knajpie, a wyjście na basen w moim przypadku (1+1) to koło 50eur, jeśli liczyć bilety, frytki i parking. Całkiem sporo ludzi nie rozwodzi się, albo rozstaje się, ale nadal mieszka razem, bo nie stać ich na wynajęcie dwóch osobnych domów. Nieprzewidziane wydatki nie mieszczą się w budżecie, stąd ten ciąg w stronę zabezpieczania finansowej strony przyszłości. I pilnowania wydatków.
I to pilnowanie wydatków brane jest bardzo często za skąpstwo. Bo jak kilkadziesiąt euro wprawia cię w finansowy dygot, to nie ma specjalnie miejsca na życie z ułańską fantazją i zwykłe zapłacenie za znajomych w knajpie po prostu nie wchodzi w grę. I właśnie w ten sposób Holendrzy dorobili się niezwykle prostych i wygodnych systemów wzajemnych rozliczeń.
Niedawno sytuacja się dość mocno skomplikowała, bo konta bankowe mają wreszcie normalną długość i nikt nie próbuje już odpytywać cię z twojego numeru konta przy stoliku po skończonej imprezie, żeby przelać ci 8,50 za nachosy i piwo. Wcześniej, z jakiegoś nieznanego mi powodu, w Holandii mieli ultra-krótkie numery kont i każdy znał własny na pamięć. Chyba 6 cyfr, czy coś takiego, co mocno ułatwiało rozliczenia.
Sama byłam świadkiem, jak na fancy-szmancy kolacji dwie pary rozliczały się z dokładnością do 0,5 eur, gdyż mimo że wszyscy jedli to samo, to jedna para piła DROŻSZĄ gazowaną wodę. I nadal mi zajady ze śmiechu pękają jak widzę takie scenki, no bo serio… rachunek ~200 eur, ale nie podzielą na pół, bo ta DROŻSZA woda 🙂 No ale tak mają.
I jasne, że nie wszyscy. Spotkałam wielu mężczyzn, którzy bez mrugnięcia płacili za wspólną kolację, czy wino, ale też na wielu randkach to ja płaciłam za całość, albo przynajmniej za siebie. Środek ciężkości tych wzajemnych rozliczeń leży po prostu zupełnie gdzie indziej niż w Polsce.
No i te apki do rozliczeń, z których sama oczywiście korzystam, a które stały się po prostu częścią systemu bankowości. Już przy płaceniu za coś online, bank cię odpytuje, czy nie chcesz podzielić rachunku. Jeśli tak, automatycznie wysyłasz do znajomych wiadomość przez ulubiony kanał (mail, sms, WA, FB, etc.) z gotowym linkiem, opisem i kwotą i oni tylko muszą kliknąć OK, żeby oddać ci kasę. To nie jest szczególnie dziwne. Dziwne jest jakie kwoty pojawiają się w tych wzajemnych rozliczeniach. Już kilka razy zdarzyło mi się przelewać komuś 1 lub 2eur. Nawet szkoła korzysta z tego systemu, gdy na przykład zbierają na pożegnalny prezent dla nauczyciela po 1,5 euro. Duuużo wygodniejsze niż pamiętanie, żeby spakować dziecku do szkoły pieniądze, bo pieniądze (monety i banknoty) wychodzą przecież z obiegu i nikt ich nigdy przy sobie nie ma. Na początku śmieszy, ale potem w to wchodzisz i bez krempacji i żenuły wysyłasz i akceptujesz takie requesty.
Ale żeby nie było zbyt poważnie, jest kilka kaso-oszczędnych wynalazków holenderskich, które wprawiają mnie w wesołość. Uwielbiam je!
Widziałam gdzieś taki specjalny timer do brania prysznica. Minuta na polewanie. Minuta zakręconej wody na namydlenie. Trzy na płukanie i wirowanie 😉 Gdyż za wodę i jej podgrzanie się płaci…
Albo to, że holenderska kanapka z serem na 99% nie będzie zawierała masła. Bo jak to tak – nabiał z nabiałem? Za dużo szczęścia i zmarnowanych pieniędzy.
Albo betonowanie ogródków, bo urządzenie ich na zielono jest po pierwsze kosztowne, a po drugie drogie w utrzymaniu. Trzeba mieć narzędzia, kosiarkę, a raz na jakiś czas ogrodnika. Po co. Beton nie brudzi butów i nie wymaga opieki. Nie walczysz z chwastami, ślimakami, mrówkami, podlewaniem, same plusy 😉
Albo promocje w sklepie. Dwa produkty w pakiecie, za który zapłacisz 5 centów mniej niż gdyby kupić dwie rzeczy osobno. Deal życia 🙂
Albo kupowanie używanych prezentów na urodziny, czy święta. To ma sens, oczywiście. I jak nad tym pomyślę, to w sumie jestem fanką, ale do mojej polskiej głowy by mi nie przyszło, żeby na urodziny kupić dziecku używaną grę, czy książkę. Ale dlaczego by nie?
No i nikt nie robi takich imprez, jak holendrzy. Ta jedna kawa i ciastko (względnie piwko i kawałek sera) doprowadzają do czystego szaleństwa, ekstazy zabawowej wszystkich urodzinowych-imprezowiczów. No ale przynajmniej nie ma kompromitujących fotek i bólu głowy dzień po.
Albo uniwersalne, wieloletnie kalendarze urodzinowe (bez wpisanego roku i nazw dni tygodnia). Kupujesz kalendarz, wpisujesz daty urodzin wszystkich znajomych i członków rodziny. RAZ na wiele lat. Wieszasz w kibelku (koniecznie tam!), chyba żeby mieć często przed oczami.
Aaaaalbo moje ukochane „nie wyrzucaj, sprzedaj w dniu króla”. Gdyż w dniu urodzin króla Holandia wyciąga wszystkie możliwe śmieci ze strychów i piwnic i usiłuje je sprzedać na niezwykle popularnych pchlich targach. Zasada jest taka, że nie ma zbyt śmieciowych śmieci i wszystko należy spróbować sprzedać. Używane buty, niedziałająca lampka, złamane wiosło, niekompletna talia kart, wszystko. A za uzyskane pieniądze kupujesz inne śmieci od swoich sąsiadów i tak to się kręci.
Ale najlepsza ze wszystkiego jest… no właśnie co? 🙂
…wyskrobywaczka jogurtowa – flessenlikker. Oni tutaj żrą naprawdę dużo nabiału, a przecież nic nie powinno się marnować i resztki z butelki/słoika trzeba czymś wyskrobać… 🙂
No co kraj, to obyczaj. A jak wejdziesz między wrony, musisz krakać po niderlandzku – KGHHHHHRA, KGHHHHHRA… 😉
o w mordę…
Nauczyłam się na imprezę do Szwedów idzie się z własnym alkoholem. Ja w sumie rzadko chodzę, i alkoholu nie pijam, ale dzieci mam raczej młode, to wiem.
Ostatnio, na urodzinach narzeczonego mojej córki nawet jego rodzice oraz dziadkowie przyszli z własnym piwem.
A ja myślałam, że to już jest hard core…
Haha, no troche jest. Ale to chyba zalezy od wieku i stopnia zazylosci 🙂
Mieszkam po sąsiedzku z parą Holendrów, taki rower z fotelikiem z przodu i szybką, żeby dziecku nie wpadały w muchy między zęby, idealnie taki! No i sąsiadka blondyna ze zdjęcia też się zgadza.
Party o kawie i ciastku, powiadasz… To już rozumiem, dlaczego urodziny mojej córki, urządzone tak trochę bardziej po polsku, niż po holendersku, tak im się podobały. Zwłaszcza po czwartym drinku…;-)))
Pozdrowienia!
novembre
Polska goscinnosc i ilosc jedzenia na imprezach zawsze robi na nich wrazenie 🙂
W totalnie tropikalnej i egzotycznej Kostaryce jest raczej blizej do Polski niz Holandii. Co prawda jesli impreza jest w domu, co raczej robi sie w gronie rodzinnym (rodziny potrafia byc duuuuze!), to jest przyslowiowy ryz z kurczakiem, jakas salatka, chipsy, soki, kawa – herbata, co kto woli, no i zdarza sie alkohol. W gronie znajomych to raczej jakas knajpa i kazdy za swoje, albo jeden rachunek placi ktos i potem dzieli (glównie na ilosc biesiadników, bez wiekszych ceregieli), tak calkiem normalnie, nie egzotycznie :).
No ale poniewaz jest nas tu troche Polaków i osób z Polska zwiazanych w ten (np. malzenstwa), czy inny sposób, robimy co jakis czas nasze imprezy, polskie, jestesmy juz w odpowiednim wieku, wiec zachowujemy tradycje (hahaha) stoly pelne, kazdy cos pichci, griluje, itp, ostatnia taka impreza na plazy byla wrecz wspaniala! Pozdrawiam!
Jolanto, musze Cie chyba na tej Kostaryce odwiedzic 🙂 Nigdy nie bylam, a brzmi dobrze 🙂
Nie ma sprawy!!!
<3 tylko robote znajde, zebym wolne mogla wziac 😉
Używane prezenty to kapitalny pomysł. Zbieram różne stare audio i fotograty, bo jak coś nie jest przynajmniej w moim wieku to nie ma u mnie racji bytu. No i daję w ten sposób subtelną kontrę rozpasanemu kontp… tsun… psunicjonizmowi.
Tez lubie kupowac uzywane rzeczy, ale raczej dla siebie. Dzieciakowi w sumie tez, ale nie na tak zwane okazje. A w sumie nie wiem dlaczego, czas sie sholendrzyc bardziej! 😉
My w Polsce to strasznie rozpasani jesteśmy! Jeśli chodzi o używane gry albo klocki itp to choćby ze względów eko jest wskazane kupowanie z drugiej ręki. Naprawdę bez sensu jest tworzenie kolekcji niezniszczonych zabawek, które idą w kubeł.