Otóż gdy tylko odzyskałam starą-nową pracę, wcale nie wzięłam się za konieczne przyuczanie się do wykonywanego zawodu. Nie było chętnych, by mnie przyuczać. Mam wrażenie, że założono, że nastąpi dyfuzja wiedzy. Albo li też osmoza.
Dla tych, co dawno do szkoły nie chodzili – kocia ilustracja zagadnienia 😉
A skoro nie musiałam się (chwilowo) zamartwiać robotą lub jej brakiem, wymyśliłam sobie własne problemy, które mogłyby mnie pochłonąć, bo przecież nie jestem z tych, co lubią siedzieć bezczynnie 😉
Otóż… wykombinowałam, że to już czas najwyższy kupić dom. No czy tam mieszkanie, ale z mieszkaniami w NL słabo, więc raczej dom. Bo gdyż, zupełnie odwrotnie niż w normalnych krajach, w Holandii znacznie bardziej opłaca się kupić własny dom, niż wynajmować mieszkanie. A to sprawia, że rynek najmu jest mały, ceny podkręcone stawkami dla ekspatów (część firm płaci swoim sprowadzonym spoza nl pracownikom za mieszkania, a że są to prezesi i szyszkowie, to domyślacie się, że nie chodzi o pokoik z umywalką i wspólnym kibelkiem na korytarzu). W skrócie – najem jest drogi, a jak chce się coś ładnego, to impreza staje się naprawdę kosztowna, a kupno opłaca się znacznie bardziej, bo raz że rynek szerszy, a dwa że tutejszy rząd partycypuje w kosztach twojego kredytu i dorzuca się do odsetek. W wyniku czego obecnie za wynajem chałupy (za dużej, bo innej akurat nie było) płacę prawie dwa razy tyle, ile mogę płacić za własny dom, który będzie znacznie bardziej dopasowany do moich potrzeb. Więc nie do końca tak, że z nudy ten temat podniosłam… finanse mam na swej chorągwi 😉
No i, jak się domyślacie, zakup domu w NL to jest temat rzeka 🙂 A ja dopiero po rozgrzeweczce, widziałam raptem kilka domów.
Zakochana jestem w lokalnym starym, klimatycznym budownictwie. Bardzo. Od zawsze. Pamiętam, jak wyrwana z polskiego bloku po raz pierwszy zobaczyłam holenderską i duńską sielskość. Te domeczki, ten klimat, ten gust, umiar, jakość, historię, duszę. Szok i niedowierzanie, że takie skrajności na jednej planecie matce ziemi 😉 I wtedy też zrozumiałam, że żyjemy na zadupiu Europy, w centralnej części tego zadupia, jeśli wiecie, co mam na myśli… Nie ma sprawiedliwości.
Domeczki. Fasady. Wielkie okna. Oszczędny design. Tak. Widzę siebie i sholendrzonego Brunona, jak wieczorami kulamy krążki serowe przez nasz living room i skrobiemy surowe śledzie na śniadanie w takim właśnie otoczeniu. Totalnie.
Niestety okazało się, że ponieważ nie jestem posiadaczką kilku milioników eurasków oraz że żaden bank nie rozważy pożyczenia mi takowej sumki, to o IDEALNYM starym-nowym domku, przy którym miałabym gdzie zaparkować, byłby blisko cywilizacji (szkoły, sklepu, plaży) i który miałby około 3-4 pokoi rozrzuconych na mniejszej ilości pięter niż 7, mogę zwyczajnie zapomnieć. Tak więc gramy w kompromisy. A to zawsze jest mieszanka rozpaczy, śmiechu przez łzy, kurw rzucanych przez zaciśnięte zęby i biegania w stylu Benny Hill’a.
Boooo… Holendrzy są mistrzami świata w wyglądaniu. Na zewnątrz wszystko jest pięknie. Domy takie piękne, okna takie wielkie, kamienice takie zadbane, w oknach nowoczesny design, o wow, o wow. Ale jak się wejdzie w szczegół, to nagle ta piękna kamienica jest podzielona na osiem mieszkań, z czego tylko 4 mają okna, a reszta lokatorów se doświetla lokale systemem luster, albo zakłada szklarnie z uprawą marihuany, która nie narzeka na brak dostępu ciekawskich oczu 😉 No cyrki świata, słowo daję.
Widziałam dom, w którym za drzwiami wejściowymi znajdowały się dwie sypialnie i toaleta, idąc schodami w górę napotykało się salon z garderobą, a na trzeciej kondygnacji była kuchnia z osobnym pomieszczeniem na wannę. Na dachu, standardowo, tarasik.
Albo domy, które mają po jednym pomieszczeniu na każdym piętrze. Przy czym są tak małe, że nie da się połączyć kuchni z jadalnią, czy salonu z sypialnią. No ni cholery, jak coś ma po 5m kw powierzchni.
Są też domy wyjątkowo płaskie, 2-kondygnacyjne. Na dole część dzienna, u góry sypialniana. Wreszcie jakaś logika. Yhym… not. Gdyż w tych domeczkach, aby dostać się do toalety po wypiciu kilku bircie siedząc na obowiązkowym tarasie na dachu, należy zejść trzy kondygnacje, przejść salon i kuchnię i gdzieś tam na samym końcu budynku gospodarczego przerobionego na pralnię, znajduje się toaleta tak duża, że siedząc na kibelku nie da się zamknąć drzwi, bo kolana wystają. Nie wspominałam, że na działce 60m postawiono dom, który ma in total 80m, ogródek i szopę?
Ah no i betonowe ogródki. Holendrzy nie poważają trawy. Tylko z nią kłopot jest. Kosić to gówno trzeba, a rośnie jak wściekłe bo przecież ciepło i pada. Wyrzucać tego dziadostwa nie ma gdzie, kosiarki drogie, ogrodnicy też. Dwa badyle w doniczce i wyterakotowany ogródek nadają się idealnie do cosobotniego grillowania i picia piwa po pracy. No i zrobione raz, a dobrze. Nie trzeba pielić, podlewać, nawozić, przycinać i walczyć ze ślimorami.
I jak już myślałam, że widziałam dużo i ani domki wielkości pudełka do butów, ani składzik na rowery na trzeciej kondygnacji mnie już nie zadziwi, odkryłam temat gówna.
Oglądałam stary, ale piękny dom. Wymagał remontu. No ale stał przy kanale, był w klimacie, więc rozważałam tę misję samobójczą pod roboczym tytułem „samotna matka z Polski remontuje w Holandii dom z XIX wieku, nie znając przy tym niderlandzkiego”. Dom miał kibelek i prysznic na dole, a na pozostałych dwóch kondygnacjach tylko umywalki. Pytam więc, w którym miejscu są rury kanalizacyjne, żeby sobie wyobrazić, gdzie mogłabym doinstalować łazienki. I wtedy pan pośrednik powiedział mi, że w NL w starych domach toalety były budowane tylko na najniższej kondygnacji, a na górne prowadzono tylko chude i niezbyt przepływowe rurki do wody. Więc nie ma rur, które mogłyby poradzić sobie z gównem. ALE. Ale ale. Jeśli jestem zdeterminowana, to na wszystko znajdzie się rozwiązanie. Na moje wielkie oczy i zbolały wyraz twarzy, a także wyświetlony na czole napis NOCNIK?!?, pan pośrednik spieszył donieść, że to powszechny problem, problem z wielkością gówna w chudych rurkach, więc jest na niego odpowiedź. MŁYNKI DO GÓWNA.
I w tym miejscu musicie sobie wyobrazić moją minę, to jak walczę, żeby nie spaść ze schodów które bardziej przypominają drabinę niż to, co w kraju nad Wisłą znamy jako schody, jak prycham i się samookichuję, jak bardzo staram się sobie nie wyobrażać MŁYNKÓW DO GÓWNA. Odgłosów i zapachów, jakie generują. Min moich gości, którzy się z nimi będą spotykać. Albo specjalnej diety, która będzie generować sraczkę u wszystkich domowników, żeby nie przeciążać młynków do gówna i ryzykować ich zepsucia…
Pan pośrednik widać znał się na ludziach i na te wszystkie objawy galopujące przez moją twarz, szybko sprostował, że jest to urządzenie montowane wewnątrz toalety, w rurach, niczego sama własnymi rękoma mielić nie będę musiała…
Moooże, gdybym o tym nie wiedziała. Ale teraz? Po każdym spuszczeniu wody dźwięk mielonego gówna. HAHAHA, to nie na moją wyobraźnię.
Tak.
Chwilowo mam jakby przesyt i nagle nowoczesne budownictwo zaczęło mi się podobać nieco bardziej 😉
Gówniana sprawa…
Oraz przesrane… 😉
Rozwiązanie jest znane również w PL. Pamiętam reklamę „Zrobisz ją tam gdzie chcesz” 🙂 (oczywiście chodziło o zrobienie toalety w dowolnym pomieszczeniu).
http://borysowski.com/pompy/
Hahaha, straszna reklama, straszna 😀
Znane rozwiazanie. Szczegolnie sprawdza sie w tiny house. Powodzenia w poszukiwaniach.
Dzięki 🙂
Skad wzielas zdjecie mojego kota? I nawet nie widze z tej perspektywy, ktory to;)
No to „Mahlzeit”, jak to sie u nas mawia, juz to przerabialas, ale ja jestem na swiezo, wiec wyrazy wspolczucia;)
My w koncu tez zdecydowalismy sie na nowe, tak nowe, ze jeszcze go nie bylo, jak kupowalismy;) Po przejsciach w pieknym, ale stayrm budownictwie (na szczescie wynajetym) powiedzialam never-ever.
W nowym moglam sobie poprzestawiac (na papierze, w wykonaniu bylo ciut trudniej, ale dali rade;) wszystkie sciany, oprocz nosnych oczywiscie i tej-gownianej;) Kibelka przeniesc nawet w tej fazie sie nie dalo, moglam go sobie tylko obrocic o 90 stopni i dac na sciane obok;)
Tu do tej pory w ogole bardziej sie oplacalo wynajmowac, ale ceny poszly koszmarnie w gore, a za to kredyty sa prawie zerowe, do tego dofinansowuja wszystko, co ma w nazwie „Energie” i „Effizienz”;) W ten sposob my naszym kredycie zarabiamy, a wzielismy ile sie dalo, choc moglismy prawie bezkredytowo to mieszkanie kupic. Tym bardziej, ze kupilismy w momencie, zanim ceny skoczyly ostatecznie ku niebiosom, a oprocentowanie kredytow mieszkaniowych bylo na historycznie najnizszym poziomie;)
Mieszkanie, bo raz, maz stwierdzil, ze on z kosiarka latac nie bedze, a dwa, nawet, gdybysy sobie po holenderskuwyplastrowali ten ogrodek i postawili w nim pare doniczek to i tak kazdy nam moglby do filizanki z kawa splunac, lub najlepszym razie stwierdzic, z jaka iloscia mleka ja pijamy;) To wole taras, na ktorym mnie nikt nie widzi, niz (niewiele wiekszy;) ogrodek, gdzie bede jak na talerzu;)
i jeszcze jedna uwaga, co do kwestii nieznajomosci holenderskiego, w odniesieniu do remantu. No ja gwarantuje, ze honderskiego nie bedzie znal nikt z ekipy budujacej/remontujacej, za to mozna sie bedzie podksztalcic we wszystkicj innych jezykach, ja np. przez ostatnie pol roku, gdybym chciala, moglabym miec przy okazji kurs: rumuniskiego, bulgarskiego, albanskiego i tureckiego. Na szczescie przyszli w koncu Polacy i poprawili to, co spieprzyli tamci;) I moglam wkocu porozumiec sie inaczej, niz migowo:) Niemcy na caleje budowie byli 2-od okien. Dojezdzajacy z bylego NDR, wiec w sumie sie nie liczy, bo tez obcokrajowcy;)
Jak widać wszystkie kocie sierściuchy są takie same, chociaż czasami różnią się kolorem futra 😉
Na ekipach remontowych tutejszych się jeszcze nie znam, ale jak mi malowali okna i drzwi, to sami holendrzy i to mówiący trochę po angielsku 🙂 no ale może przypadek.
No u nas jedyni Niemcy to tez od okien i drzwi, to moze taki monopol;)
Temat młynków do gówna jest mi znany (nie sądziłem że kiedykolwiek coś takiego napisze). Mieliśmy takowy młynek w starym wiktoriańskim domu który wynajmowaliśmy 10 lat temu. Mielił gówno z wielkim hałasem i skutecznie (chyba) 😉
Pozdrowienia
HAHAHAHA, tego się właśnie obawiam, że hałas mielenia gówna byłby nie do zniesienia 😉
Młynek do gówna spowodował oplucie ekranu mojego laptopa :-))))
Polecam się wraz z chusteczkami 😉
Ja w kwestii łączenia kuchni z jadalnią lub salonu z sypialnią: no proszę Cię, przecież to trzeba na odwrót! salon z jadalnią i kuchnia z sypialnią 😉
Hahaha, to rzeczywiście lepsze rozwiązanie 🙂 Póki co widziałam kuchnie połączone z łazienką, ale nie jestem gotowa na takie ekstrema jeszcze 😉
Kiedyś wyszukiwali Cię po rybikach, a teraz będą po mlynkach