Jak (niemal) umarłam przez odmrożenia i niderlandzką służbę zdrowia

No więc w Holandii jest zasadniczo cieplej niż w dalekiej Polsce. To znaczy zimą jest cieplej, bo latem to wiadomo… Mam tu kilka obrazków na tę okazję:

No ale zimą jest nawet dość przyjemnie. Krzaki są zielone, trawa jak w Polsce w lipcu, da się żyć. Nie kupiłam zimowej kurtki, ani rakiet śnieżnych i bez problemu doturlałam się do końca lutego.

I wtedy zima uderzyła w Holendrów bez znieczulenia. Na początku drażniła się z tym narodem wielkoludów (nadal są najwyżsi na świecie!) nędznym -1. Ale potem ogłoszono RED ALERT, czyli nieprawdopodobny mróz, minus kurwa pięć (-5).

Na moje wywracanie gałami i opowieści o tym, jak to do przedszkola przez zaspy przy -20 w przykrótkim kożuszku się śmigało, Holendrzy natychmiast bronią się nadmorskim klimatem. Że no owszem, to może nie jest -20, ale ODCZUWALNA temperatura to w zasadzie bliska tych -20 jest. Bo WIEJE i ten mróz jest taki przeszywający… Sama zobaczysz, -1 w NL jest gorsze niż -10 w PL.

Yhym. Tak, oczywiście.

No i przyszło to -1 i było wietrznie. No jasne, było chłodno, ale nadal poginałam w płaszczu wiosenno-letnim i totalnie nie marzłam. Założyłam czapkę, żeby włosy mi nie odleciały i w zasadzie tyle.

A potem przywiało to -5. Iiiiii… nadal było to tylko -5. No termometru nie oszukasz. Wiało, jasne. Śnieg nawet spadł i zrobiło się zimowo. Ale do odczuwania obiecywanych -17, było jakby daleko. Poszłam nawet na spacer, nie? Zdjęcia porobić, bo było słonecznie i leżał śnieg, więc miasto prezentowało się przepięknie. Sami zobaczcie:

Więcej moich zdjęć TUTAJ.

I wtedy wróciłam do domu i poszłam do toalety. I dupkens przymarzł mi do deski. Bo w NL nie ma ogrzewania w toaletach. Nie ma też ciepłej wody, bo po co. (Z tego też powodu zapewne, Holendrzy są najrzadziej myjącym ręce po wizycie w toalecie narodem. Serio serio, nawet Polacy, Rosjanie, Turcy, Angole, kurde wszyscy są od nich lepsi). Za to są dziurawe podłogi i beznadziejnie nieszczelne okna. A o izolacji to Holendrzy oczywiście słyszeli, ale nie w kontekście elewacji budynków…

Tak więc to, że na zewnątrz -5 nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, to była połowa sukcesu. Bo to odczuwalne -17 czekało na mnie w domu. O ja cięż pierdolęż. Kot wlazł pomiędzy kaloryfer (rozgrzany do czerwoności), a zmrożony na kość parapet. Co każe mi sądzić, że ten włochaty dziad pochłaniał całe ciepło, które produkował kaloryfer. Wlewając w siebie wrzątek w połowie zmieszany z wódką, jakoś doczekałam momentu, gdy wypadało iść spać, czyli do 20.15… 😉 Umościłam sobie z siedmiu kołder i trzech koców całkiem wygodne igloo w sypialni. Zasłony powiewały, szron pokrywający moje perfumy na toaletce skrzył się nieprzyzwoicie, a zamarznięta pościel przyjemnie szeleściła łamiąc się z każdym moim ruchem.

JEZU. (Człowiek się robi religijny w obliczu zagrożenia życia…)

Następnego dnia z hipotermii wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Kurier w przebraniu ludzika Michelin, czyli w kombinezonie śnieżnym, który w naszej części europy był modny w latach 90-tych, wręczył mi paczkę. Moje nowe dżinsy. Fajnie. Ciepłe. Prosto na dupę.

W agonalnym tańcu pomiędzy czajnikiem, a toaletą, pokręciłam się jeszcze kilka godzin, a potem udałam się na spotkanie, na zmierzenie się twarzą w twarz z drugim niderlandzkim potworem (po mrozie i odczuwalną temperaturą) – służbą zdrowia.

Jestem w NL od połowy czerwca. Ani ja, ani Bru od tamtej pory nie chorowaliśmy. Bru codziennie hasa po boisku szkolnym bez czapki, szalika, rękawiczek i często bez kurtki (bo nie umie sam zapiąć i mu spada…), tak jak reszta niderlandzkich dzieciaków. Nawet gila od tego nie dostaje… Serio. Więc jakoś tak wyszło, że jeszcze nie wybraliśmy rodzinnego lekarza. No i se pomyślałam, że jak nie teraz, to kiedy. Mam trochę czasu, temperatury sprzyjają empatii, moooże uda mi się przebrnąć przez system i zarejestrować się w klinice, którą mam na końcu swojej ulicy.

Poszłam. Znalazłam recepcję. Mówię, że chciałabym się zarejestrować. Po trzech zwyczajowych odmowach, dowiedziałam się, że mam jednak prawo wpisać się na listę, gdyż mieszkam na tej samej ulicy. Taki wyjątek dla mnie zrobią, mimo że mają już zbyt wielu pacjentów. Ok, fantastycznie. Pani dała mi FORMULARZE do wypełnienia w domu. Koniecznie w domu, bo to dużo pracy i ważne dane, żebym się nie pomyliła… Okeeeej. Biorę kopertę, idę do domu. Z pomocą google translate udaje mi się w 3,5 minuty wypełnić jedną kartkę A4.

Wracam. Przerwa.

Wracam po przerwie. Pani z sekretariatu wielce jest zdziwiona, że przyszłam, skoro teraz to już w zasadzie zamykają i że ona owszem wprowadzi moje dane do systemu, ale żebym absolutnie nie czekała.

A że z lekarzem bym się chciała zobaczyć… A… to inna sprawa… A w sumie dlaczego, wyglądam na zdrową! Zaczynam przebąkiwać, że z tego co wiem, to potrzebuję się zobaczyć z lekarzem rodzinnym, żeby mnie przekierował do ginekologa. A pani sekretarka brnie dalej – no dobrze, ale po co pani ginekolog?!? Choruje pani na coś? Jakaś choroba weneryczna?!? Coś z pani CIEKNIE?

Myślałam, że się popłaczę. Serio. Bo to na korytarzu, w takim zakątku z biurkami, nie? Obecni inni pacjenci, inne sekretarki, a łaskawa pani dopytuje, czy ze mnie coś cieknie, skoro mam fanaberię zobaczyć się z ginekologiem… Ja wiem, że bariera językowa, że słowa może nie były najlepiej dobrane, ale nosz kurcze… No więc mówię, że nie, nic ze mnie nie cieknie, ale chcę się zobaczyć z ginekologiem, żeby cykliczne badania przeprowadzić i żeby pogadać o dostępnych możliwościach antykoncepcji… To oczywiście woda na młyn sekretarskich uszu. „Antykoncepcja? Pani napisze tutaj, co brała, a lekarz zostawi receptę. Wizyta niepotrzebna. Mam tylko nadzieję, że pani nie pali? I ciśnienie w normie?” Nie pali, w normie. Ale ja bym jednak z lekarzem chciała… Po kilku kółkach, gdzie ja próbowałam bez dzielenia się z obecnymi przypadkowymi ludźmi zbyt wieloma szczegółami z mojego życia intymnego umówić wizytę, a pani usiłowała odwieźć mnie od planu spotkania lekarza w ich klinice, udało mi się osiągnąć tyle, że zapisałam na kartce swój numer telefonu, a pani miała zadzwonić, gdy uda jej się wprowadzić moje dane do systemu, po czym odbędziemy tę konwersację raz jeszcze, tyle że przez telefon…

Tak więc pełna nadziei zapisuję swój numer na podsuniętej kartce. Pani siedzi w czapce, szaliku, nad parującą herbatą. Ja w letnim płaszczu z dzikim wzrokiem. Piszę. A pani patrzy na moje ręce i zaczyna mi tłumaczyć, jak ważne jest, żeby w TAKI MRÓZ ubierać się ciepło, jeść kaloryczne posiłki i utrzymywać stałą, wysoką temperaturę ciała. Patrzę na nią jak na ufoludka i mówię, że jestem z Polski. To blisko Rosji i polarnych niedźwiedzi jest. Opuściła, ale zaleciła mi gorącą kąpiel i żebym nie czekała na telefon, tylko wzięła ją od razu, jak wrócę do domu…

Wariatka.

Wróciłam do domu, wypiłam kolejnych 16 herbat. Zaczęłam robić listę zakupów. Moje dłonie… MOJE DŁONIE! One były niebieskie. Sine. Totalnie odmrożone. JEZU po raz drugi.

Może ta wódka sprawiła, że nie odczuwałam ODCZUWALNEJ temperatury i odmroziłam se łapska?!? Odkręciłam kran i zaczęłam moczyć ręce w zimnej wodzie, stopniowo podnosząc temperaturę. Full profeska, nie wolno od razu do gorącej, bo się może skończyć amputacją. Po 5 minutach w ciepłej wodzie, dłonie nadal sine. Ja pierdolę. Zdjęłam skarpety, żeby sprawdzić stopy. No nie, różowe. Jednak górskie zimowe buty dały radę i dobrze, że w nich spałam 😉 No ale co z tymi łapami?!? Im dłużej patrzyłam, tym bardziej się bezwładne robiły…

Naprawdę się przejęłam. Bo jak to tak bez dłoni? To zupełnie jak bez ręki… 😉

Dopiero, gdy postanowiłam zmyć makijaż, okazało się, że moje plamy opadowe, że te odmrożenia, to jednak przy użyciu płynu micelarnego są w pełni odwracalne. Że to cholerne nowe jeansy barwią na niebiesko nie tylko moje łapy, ale i mój tyłek…

Jak to dobrze, że mi się jednak z lekarzem nie udało spotkać…

4 komentarze

  1. Jolka, jakbyś w tych dżinsach do lekarza poszła i jeszcze była facetem to na bank coś by obcięli :D. Nie chcę myśleć co by zrobili Jolce jakby zobaczyli, że zsiniała.
    Możliwe, że nie dotknęliby nawet kijem na wszelki wypadek wzywając ichni sanepid w przekonaniu, że jakąś nieznaną zarazę z tej dzikiej Polski 3 świata przywizłaś 😀

  2. Magda2

    Taaa, ja takimi świeżo malowanymi niepranymi jeansami załatwiłam sobie na cacy jasno szarą tapicerkę w samochodzie 🙁 Teraz piorę praktycznie każdą szmatę przyniesioną ze sklepu, no może z wyjątkiem płaszczy. Ale fobia pozostała.

  3. Tessa

    O matko, to holenderski system zdrowia jest odwrotnie proporcjonalny do niemieckiego, o to w tak już dużo gorszej poreformowej wersji;)
    Ja byłam ostatnio u dermatologa, bo mam skórę hrabianki, na wszystko uczulonej i mega wrażliwej. I mnie jakieś świństwo dopadło. Tłumaczę, że to na pewno że względu na przeprowadzkę i wykonczeniowke mieszkania, bo pył, kurz i farby, a „młodą lekarką bedac” spojrzała tylko na wysypkę, stwierdziła, że to pokrzywka (sic!) na tle stresu (podwokroc sic!) i walnęło mi 2 tygodnie zwolnienia. Mam nic nie robić (jasne!) i się nie denerwować (pogadam z deweloperem i kierownikiem budowy, może się rozczula;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.