Mam dookoła siebie ludzi, którzy umieją planować i mają cierpliwość do realizacji przeróżnych planów. Bardzo im tego zazdroszczę, ponieważ cierpliwości nie odziedziczyłam w genach i mam jej raczej ujemne zasoby. A tak się jakoś dziwnie w moim życiu układa, że ilekroć podejmę karkołomną próbę zaplanowania chociażby tego, co będę jadła jutro na kolację, nigdy się nie spełnia. Bo wpadają niezaplanowani goście. Albo nie ma prądu/gazu i z gotowania nici. Albo nachodzi mnie niepohamowana ochota na pizzę i co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
U mnie rzeczy się po prostu same dzieją. No albo nie dzieją. Zależy na czym mi aktualnie zależy, bo dzieje się oczywiście odwrotnie od oczekiwań.
Zaplanowałam sobie leniwe popołudnie z przyjaciółką. Zjadłyśmy lunch, a wiadomo że wino po lunchu w dzień wolny od pracy się po prostu należy. Siedzimy na kanapie, kot śpi mi na kolanach. Tak się jakoś zdarzyło, że oparcie kanapy, na które zwykle odstawiam kieliszek, się wzięło i przestawiło w mojej głowie o kilka cm i po wzięciu pierwszego łyka (to ważne, bo wtedy JESZCZE nie byłam pijana) odstawiłam kieliszek w powietrze. Kieliszek złapałam w połowie drogi do ziemi, aaale oczywiście trochę wina się rozlało. Na mnie, na kanapę no i na kota. Szczęście w nieszczęściu było to wino dzienne, czyli białe 😉
Może tego nie wiecie, ale śpiący kot oblany winem, w nanosekundę rozwija III prędkość kosmiczną. Kot wystrzelił w kosmos przy okazji rozdzierając mi pazurami spodnie i mięśnie ud do kości. Zostawił za to za sobą podłogę upstrzoną kropelkami wina. Rozlałam może z pół kieliszka, nie? Nie mam pojęcia, jak udało mu się rozbryzgnąć taką ilość płynu na tak dużej powierzchni. Magia. No ale musiałam się wziąć za mopa i zamiast upijać się w spokoju – umyć podłogę. Soczystym kurrrwom nie było końca, bo nie dość że zmarnowane wino, to jeszcze niezaplanowane sprzątanie. Masakra.
O kocie zapomniałam, a wieczór został uratowany przez kilka kolejnych nierozlanych kieliszków. I towarzystwo, wiadomo.
Poszłam spać.
Tutaj muszę wspomnieć, czyli typowa wtrącka, że od jakiegoś czasu, w chwilach wolnych, zajmuję się wyławianiem kup rybich. Takie hobby uspokajające. Nie że po jeziorach, czy rzekach się błąkam i ganiam rybie odchody, nie. W zaciszu domowym to robię. Gdyż dziecko moje otrzymało w prezencie akwarium. A wiadomo, kto przejmuje opiekę i niewygodne obowiązki związane z hodowaniem zwierzątek domowych. Kurza jego stopa. No więc ławiam sobie rybie odchody pasjami. A potrzebuję do tego takiej siatki na drucie (która pewnie ma jakąś ładną nazwę) do łapania nieczystości i wiaderka z wodą, żeby te nieczystości z siatki utylizować bez potrzeby ganiania do łazienki z każdym jednym rybim gównem. A wierzcie mi, ryby srają jak opętane. Może dlatego, że je przekarmiam, a może dlatego, że ich życiową pasją jest sprawianie, by moje życie było przesrane.
W każdym razie akwarium, siatka na drucie i wiaderko z wodą. Wszystko to stoi w pokoju Bru. Koniec wtrącki.
Śpię. Śnią mi się rzeczy niezwykłe, ale wiadomo, że to prawda jest dziwniejsza od fikcji. Zwłaszcza w moim świecie.
Nagle słyszę dużo dziwnych dźwięków na raz. Coś się przewraca, coś kwiczy, ktoś morduje małe dziecko, Bru krzyczy, coś syczy, spadają doniczki. Zamykam mocniej oczy, ale wiem już, że muszę porzucić ciepłe łóżko na rzecz ratowania świata w pokoju obok.
Wkraczam do akcji. Światło! Brak. Znaczy nie działa. Kurwa. Wdeptuję w coś mokrego. Brunon krzyczy – akwarium eksplodowało!!! Ja pierdolę. Wizualizuję zbieranie skaczących ryb z podłogi po ciemku. I kawałki szkła wszędzie.
Wtedy z tej mokrej ciemności wyskakuje na mnie kot. Miaucząc jak opętany. Z siatką do łowienia gówien na głowie. Zapalam światło w pokoju obok. Kot uwala się w przejściu, jakby nic się nie stało. Przedziwne.
Wchodzę do pokoju Bru raz jeszcze, żeby oszacować straty i dobrać odpowiednią broń do rodzaju wroga. O dziwo – akwarium całe. Za to pokój zdemolowany i mokry. Wiaderko z wodą do czyszczenia gówien przewrócone. Pozrzucane doniczki z parapetu, pozrzucane zabawki z półek. Tak jakby pijany zając wpadł do pokoju…
I wtedy nagle mnie olśniło. I przypomniał mi się bardzo stary dowcip.
Trzech śmiałków podejmuje się wyzwania nakarmienia kota musztardą. Jeden faszeruje nią myszy, ale kot to olewa. Drugi próbuje siłą wepchnąć kotu musztardę do pyska, ale kończy oślepiony i z przegryzioną aortą. Trzeci śmiałek smaruje kotu odbyt musztardą i tym śmiałym ruchem wygrywa rękę królewny i fiata multiplę.
Efekt cholernego motyla. Rozlane na kota wino. Kot zlizuje resztki wina z futra językiem. Upija się. Hahahaha. Odsypia. Wstaje na kacu i go suszy, a nic nie smakuje lepiej niż woda z wiaderka z rybimi odchodami. Idzie się napić, ale nie trzyma równowagi. Przewraca wiaderko. Znów nabiera III kosmicznej, gdyż mokre koty już tak mają. Demoluje pokój budząc Bru. Woda zalewa rozgałęziacz do gniazdka, co wysadza korki (na szczęście tylko w jednym pokoju). Bru czuje wodę rozbryzganą przez skacowanego, oszalałego kota, więc krzyczy, że akwarium eksplodowało.
Więc nie lękajcie się w tej egzotycznej Polsce. Zmiany idą. Annuszka już rozlała olej… a Jolanta upiła kota.
Jolcia, dziękuję za ten wpis, w tym trudnym momecie przez chwilkę sie uśmiechnęlam
Ojej… przykro mi, że trudny moment. No i cieszę się, że mogłam chociaż tak pomóc. Całusy!
Hahahaha!!! No jesteś cudowna!!!
Dzięki :-* <3
Murowany scenariusz na Oscara.. w roli kota – Tomasz Kot.. w roli kota -Jolanta
Hahaha… 😉 Już planuję w co się ubiorę na galę rozdania statuetek 😉
Jesteś dobra – na Ciebie zawsze można liczyć!
A trochę uśmiechu zawsze się przydaje.
Dzięki! Taki mój cel życiowy – uśmiechać ludzi 🙂
O tak, oblany czymkolwiek kot nabiera pretkosci kosmicznej:) Winem naszych jeszcze nie polewalismy, ale i tak by sie nie oplacalo, bo bez akwarium takich atrakcji by nie bylo;)
Ze wam tych rybek jeszcze nie wyzarl…
Hahaha, nie polecam oblewać winem, szkoda wina 😉 A rybek nie wyżarł, bo przykryte. Nie ufam mu w tej kwestii, ale póki co nie wykazuje zbytniego zainteresowania rybskami. Poza wodą z wiaderka, wiadomo 😉
Czytam w styczniu. Słabym styczniu. Jadę z archiwum od 2019 roku bo zapuściłam się czytelniczo. Dochodzę do pijanego kota i całe szczęście że obiad już w żołądku, bo parsknięcie liściem kapusty od gołąbka murowane. Mam 3 koty i zero rybek 🙂 Wizja kota z siatką do gówien na łbie mnie rozśmieszyła do łez 🙂 Dziękuję Jolinda za promyczek słońca 🙂
<3 ależ proszę! cieszę się, że komuś podnoszę kąciki ust!