keczsz, keczsz – odszczekuję

jestem dość emocjonalną osobą i jak w coś wchodzę, to nie że jedną nogą i powoli. najczęściej głową do przodu, z zamkniętymi oczami, z rozbiegu. instrukcji nie czytam, poradnikami gardzę (bo kto może cokolwiek lepiej wiedzieć ode mnie, heloł), prawie nigdy się do niczego nie przygotowuję, bo przecież „to nie może być aż tak skomplikowane”.

do przyjazdu do NL też się w żaden sposób nie przygotowałam. to znaczy dowiedziałam się, że po angielsku załatwię raczej wszystko, co mi potrzebne, że potrzebuję numeru identyfikacji podatkowej (BSN), żeby normalnie żyć w NL, a resztę ogarnę, gdy przyjdzie na to pora. nie czytałam blogów ekspatów, nie czytałam wpisów na forach (nawet z raz czy dwa próbowałam, ale przeważały tęskne wpisy za wspaniałą ojczyzną i pogarda dla niderlandów). zresztą – wpadłam pod opiekuńcze skrzydła mojej fabryki, która to obiecała mi we wszystkim pomóc. dostałam relocation managera do pomocy, sztab przeprowadzkowy, opiekuna HR. jakieś 20 osób było do mojej dyspozycji i całkiem sprawnie działający system, który tę relokację ogarnia.

pamiętam,  że poza pomocą w znalezieniu szkoły (nie skorzystałam), opłaconego mieszkania na miesiąc (nie skorzystałam), pomocy przy znalezieniu i wynajmie chałupy (nie skorzystałam), oferowali mi znalezienie weta dla mojego kota. z tego też nie skorzystałam i tylko przewracałam oczami, że robią ze mnie sierotę, a dwa tygodnie później plułam se w brodę. no wiadomo. proponowali mi także asystę w ogarnięciu tego podstawowego numeru BSN. no ale na grzyba mi asysta, jak i tak muszę osobiści iść do urzędu, wypełnić kwity i po prostu czekać na decyzję…

i załatwiłam to sama. poszłam do urzędu, złożyłam kwity. bardzo miły pan urzędnik powiedział mi, że to może potrwać do dwóch tygodni. szczęka mi opadła, bo bez tego nie da się w NL niczego załatwić. łącznie z tym, że panie w moim hr powiedziały, że no doprawdy, bez bsn to nie mają jak wypłacić mi wynagrodzenia za pierwszy miesiąc… więc trochę skucha. pan urzędnik obiecał zrobić, co się da, żeby numer został nadany szybko.

następnego dnia dostałam pismo z urzędu. po niderlandzku oczywiście, co jest dość logiczne biorąc pod uwagę, gdzie mieszkam 😉 ale była też notka po angielsku. że zarejestrowali moje dane w ich bazie danych i że przysługuje mi prawo do ich poprawienia, itd. no obejrzałam, wszystko się zgadzało. spoko. czekam na mój BSN.

i tak se czekam i czekam. bez konta bankowego, bez internetu, bez kablówki, bez umowy na prąd, wodę, gaz. bez wypłaty… czekam i czekam. po tygodniu zaczęłam robić się nerwowa, a po dwóch zadzwoniłam do nich, z tzw. twarzą. grzeczną twarzą, że jak ja mam proszę pani żyć bez internetu w domu z 4-latkiem na pokładzie do cholery. i czy oni, jako urząd, są w stanie zrekompensować te wszystkie straty moralne, jakich doznaję będąc zmuszona do OPOWIADANIA dziecku walk transformersów??

pani zrobiła na mnie wielkie oczy. przez telefon też się da. że u nich w urzędzie, to się mogłam co najwyżej zameldować w moim nowym domu i że nie bardzo wie, na co ja w zasadzie czekam, bo numer BSN to nadaje urząd podatkowy, a oni to jest gmina, czy tam coś.

dobrze, że akurat siedziałam na cudownie wygodnej kanapie w robocie, bo inaczej bym musiała usiąść i się rozpłakać, a w robocie to jednak nie wypada tego robić w drugim tygodniu. co innego w pierwszym. w pierwszym to spoko. najlepiej na spotkaniu z 32 innymi osobami. to wtedy wszystko zrozumiałe. pewnie nawet udałoby mi się ukryć łzy, gdyby nie komunikat PRZEZ MIKROFON, żebym się nie krępowała i poszła do toalety, jeśli już muszę koniecznie płakać na prezentacji… oficjalna wersja brzmi, że to przez soczewki, ale może być, że rozpłakałam się zaraz po tym, jak ogłoszono, że po spotkaniu będą gorące mięsne i vegańskie przekąski, oraz szampan i piwo. 3 raz w tamtym tygodniu, a była środa!

no ale bsn. podrzuciłam więc list i kopię złożonych wniosków do przeczytania native’owi.

okazało się, że mój upragniony numer BSN dostałam jakieś dwa tygodnie temu, w tym pierwszym liście. był sobie gdzieś tam w tabelce, oczywiście dla zmyłki nie nazywał się BSN, tylko jakoś tak, że moje oczy odmówiły przeczytania.

rozumiecie. czyli siedzę sobie w tym pięknym kraju i wszystkim opowiadam, że kurcze jest wspaniale, gdyby nie to, że niczego nie mogę załatwić, bo nie mogę tego numeru BSN z jakiegoś powodu dostać. i że to się już robi nieznośne i że przecież nie jestem żadną terrorystką i że no halo, że polska JESZCZE należy do Unii, itd. a on, ten numer, był ze mną od początku.

muszę odszczekać absolutnie wszystko, co szczekałam na NL. szczek szczek.

z minusów i rzeczy do narzekania zostają mi ceny. bo wiecie, w NL zarabia się więcej, to jasne. ale też wydaje się znaaaacznie więcej. kilka dni temu przedszkole zakosiło mi ponad 1300 euro… HA HA HA. tam niby jakiś zwrot jest, ale że w tym miesiącu nie miałam jeszcze konta i musiałam to załatwiać inaczej (bo przecież 'nie miałam’ bsn), to zwrotu nie będzie.

całe szczęście, że od września darmowa szkoła 🙂 wtedy zostanie mi wyłącznie narzekanie na pogodę 😉

16 komentarzy

  1. jeszcze powiedz, że ten list to ci zwykła poczta dostarczyła, nie żaden polecony do odbioru na poczcie po okazaniu dokumentu tożsamości?
    Oraz: czy w Nl poczta też przychodzi na NAZWISKO?
    W Szwecji mieszkania nie mają numerów (tzn od niedawna mają, ale tylko jakieś takie dziwne, statstyczne i nie uwidocznione na drzwiach mieszkania) czyli jak Svensson mieszka w bloku to jego adres wygląda mniej więcej tak: Sven Svensson, Warszawskagatan 4, 009 50 Warszawa
    Na skrzynkach oraz na drzwiach są paski z nazwiskiem i tak listonosz znajduje adresata.
    U ciebie też tak jest?
    Przyznam, że działalność Szwedzkiej poczty niezmiernie mnie fascynuje i imponuje mi. Szybko i niezawodnie. Nic nie ginie i rzadko się opóźnia. Ciekawam czy to w całej zachodniej Europie tak jest.

    • Jolinda

      Tak, przyszedł zwykłą pocztą, zadziwiająco szybko.
      Ale tutaj adresy działają z grubsza tak, jak w PL. Tyle, że jak podasz kod pocztowy, to są w stanie zidentyfikować pełny adres, no może prócz nazwiska.

  2. Cari

    Jolka, popros kogos o pomoc w wypelnieniu formularza Belastingdienst (przez interent, musisz miec Digi ID) – czesciowy zwrot kosztow do kinderopvang /kinderdagverbljf etc.
    Nie chce cie martwic ale szkoly sa zazwyczaj otwarte od 8.30 do 15.15,w srody do 11.45. Albo przez caly tydzien do ol. 14.30. Dojda ci wiec koszty swietlicy… Mozesz poprosic o czesciowy zwrot kosztow swietlicy przez formularz Belastingdienst. Teraz chyba rozumiesz dlaczego wiele osob pracuje na niepelny etat:). I dlaczego w srody i patki jest pusto w fabryce:)

    • Jolinda

      Tak, to mam ogarnięte. Opiekę pozaszkolną też, ale w tym miesiącu, ponieważ 'nie miałam’ bsn, nie miałam konta bankowego, przedszkole poszło inaczej, więc nie będzie zwrociku 🙁 Smuteczek.

      • Cari

        Mozesz jeszcze dostac zwrot czesci kosztow przedszkola. Zadzwon do Belastingdienst (infolinia) i popros o pomoc. Zazwyczaj sa bardzo pomocni.

  3. Tessa

    Aaaaaa, cala zime zagladam i nic, jeden wpis na 2 miesiace;), mysle sobie nic to, Jolinda sie opinkala i wpadla w wir zycia towarzyskiego i zawodowego w stoycy, no wolno jej;) A tu opanie taka niespodzianka, przeczytalam chyba z 6 zaleglych wpisow i co moge powiedziec: no gratulacje i szacun wielki:)
    I czy to przypadek, ze zajrzalam dzic, a za tydzien z malym haczykiem zaczne sie pakowac na urlop….w Holandii:) I to rzut beretem od Ciebie bede:) Pozdrawiam serdecznie, Tessa:)

    • Jolinda

      Haha, wiesz, u mnie ze skrajności w skrajność 🙂
      Gdybyś chciała pozwiedzać Haarlem, albo okoliczne plaże, to się odezwij, możemy wyskoczyć na kawę, czy wino 🙂

      • Tessa

        Czy sam Haarlem, to nie wiem, bedziemy na pewno w Amstardamie jeden dzien, a baze wypadowa mamy kolo Leiden (w Twoim kierunku bardziej;), w jednej takiej holenderskiej sieciowce, tam na pewno sie po plazach bedziemy platac:) I kawa i wino mile widziane w takim towarzystwie:) Dam znac mailowo, jak juz bedzie calkiem blisko wyjazdu, z namiarami, na wszelki wypadek:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.