Krok po kroku

nauczono mnie,  żeby w życiu myśleć grubymi tematami.

znaleźć cel, najlepiej duży, np. „moje dziecko będzie holendrem” 😉 i do niego dążyć. małymi krokami, bo tylko małe kroki można ogarnąć. i jak mały krok się spieprzy, to można go cofnąć.

gdy się sobie lub komuś stawia wielki cel przed nosem, to zwykle wydaje się on nieosiągalny, ale jak się go rozpisze na małe kroki, to można osiągnąć więcej, niż się spodziewało. czytałam jakiś czas temu książkę Chrisa Hadfielda (to ten koleś, który publikował filmiki z kosmosu i lewitując grał na gitarze Space oddity Davida Bowie) – Kosmiczny poradnik życia na Ziemi. bardzo polecam, bo daje ciekawą perspektywę na sukces i życie. no i Chris wyjaśnia, jak został astronautą. to kosmicznie skomplikowana droga. ale on przed każdą życiową decyzją zadawał sobie tylko jedno pytanie – która droga poprowadzi mnie chociażby o jeden krok bliżej celu, zostania astronautą. czy przyszły astronauta siedziałby na łóżku, żarł czekoladę i czytał komiksy, czy też może kupiłby teleskop i codziennie uczył się mechaniki i fizyki 😉 takie banały, ale gdy wypowiada je osoba, która osiągnęła MEGA sukces, bo okazuje się, że totalnie nie jest łatwo zostać astronautą, mimo że wmawia nam się, że możemy być kim chcemy, to te słowa mają inną moc. przynajmniej dla mnie. i ja go trochę posłuchałam. i rozbiłam swoje wielkie cele na mini kroki. i teraz trochę czaczuję. krok do przodu, krok do tyłu, w prawo, w lewo, ale generalny kierunek znam i JAKOŚ się do przodu turlam 😉

i tak właśnie, małymi krokami, ogarniam moje nowe życie w NL. codziennie coś nowego.

dzisiaj duuuży krok, bo Bru wpadł w regularny system szkolnictwa i opieki w NL. a, dla jasności, on nie mówi po niderlandzku. za to zna angielski i nauczycielki też, więc pewnie jakoś to będzie… no ale co innego samemu wskoczyć na głęboką wodę, a co innego popchnąć tam swoje dziecko. więc sraczka wymieszana z nadmierną potliwością oczu 😉

dowiedziałam się też, że do weta to trzeba na zapisy, co mnie trochę podłamało, gdyż wszystko, co próbuję załatwić w NL, strasznie długo trwa, ale z wetem pozytywna sprawa jest taka, że jeśli chodzi tylko o tabletki na robale, to mogę je kupić bez wizyty!

dzisiaj też nauczyłam się wysyłać listy. HA HA HA… czuję się jak 5-latka, która uczy się życia 🙂 co ma swój urok, ale też sprawia, że czujesz się bardzo niepewnie. jak już masz ten list i znaczek, to potem stajesz przed skrzynką z dwoma otworami i niby czujesz, że żaden z nich nie zeszreduje ci listu, ale nie masz pewności, co zrobić… i tak ze wszystkim. czy ja na pewno wiem, jak używać karty płatniczej (po tym, jak transakcja jest odrzucona kilka razy w różnych miejscach), czy to na pewno jest śmietnik – po tym, jak nie udaje mi się żadnego w promieniu kilometra otworzyć (bo moja karta działa tylko z jednym konkretnym śmietnikiem i jest do tego instrukcja), itd.

ale jak mówiłam – każdego dnia jestem krok dalej, każdego dnia się uczę. a najbardziej to uczę się cierpliwości. DUUUŻA LEKCJA. wszędzie trzeba, lub wypada się umawiać.

umawia się wizytę w gminie po BSN, umawia się z dwutygodniowym wyprzedzeniem odbiór dużych śmieci (tak, nadal całą szopę mam wypchaną  ~100 pudełkami po przeprowadzce i nowych meblach), umawia się wizytę w banku z tygodniowym wyprzedzeniem, umawia weta… JEZU. a ja jestem jakby kiepska, jeśli chodzi o czekanie 😉 no ale krok po kroku.

w firmie twarz, po twarzy, osoba po osobie, poznaję i wydeptuję nowe ścieżki. dzisiaj spore ułatwienie, bo mamy rozdanie jakichś nagród i koncert zespołu jazzowego. piwo i przekąski w czasie pracy 🙂

dwa kroki do przodu, jeden w tył, osiem w bok, ale potem salto we właściwym kierunku…

4 komentarze

  1. oj, pamiętam swoje początki w Szwecji. Człowiek wyjeżdża z Pl i myśli, że wszystko wie, że język inny, jedzenie inne i inne kanały w TV. Że jest przygotowany.
    A potem się okazuje, że język, jedzenie i TV to nie jest żadna inność, to się da ogarnąć lub przyzwyczaić. Najgorsze są właśnie te lokalne zwyczaje, prawa nie zapisane, bo dla tubylca oczywiste, to że np. konto bankowe działa inaczej niż w Pl, że przepuszczanie kobiet w drzwiach to tylko polski zwyczaj, że zaproszenie na kawę znajomej z pracy jest co najmniej dwuznaczne…
    Bywa ciekawie i strasznie. Oby tych pierwszych było więcej.
    A Bru da sobie radę i nim się obejrzysz będziesz miała Holendra w domu 😀

    • Jolinda

      Dokładnie. Te pierdoły robią różnicę, rzeczy duże ogarniasz od razu. Póki co jest straszno-śmisznie, z przewagą śmiszności jednak 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.