Minął miesiąc w nowej fabryce. Niezwykłe doświadczenie. Totalnie inne podejście do pracownika, do pracy, do życia. Moja firma jest miksem trzech rzeczy:
– to firma amerykańska, ogólnoświatowa, więc jest rozmach, niezwykła (przynajmniej dla mnie) skala działania. Chociaż czasami trochę zalatuje amwayem, bo jeśli tylko zechcesz, możesz mieć życie oparte wyłącznie na swoim korpo i będzie to życie rozrywkowe i przepełnione tym, co firma uważa za najlepsze dla ciebie jako pracownika
– to firma działająca w holandii, więc obowiązuje ją holenderskie prawo – kilkaset eur dofinansowania do roweru, darmowy bilet na komunikację miejską, dofinansowanie do benzyny, jeśli dojeżdżasz samochodem, czy sposób aranżowania chorobowego, wszystko to reguluje lokalne prawo
– to siedziba główna, oddziały w poszczególnych krajach trochę nas kochają (płacimy za ich wydatki), ale trochę nas nienawidzą (bo np. muszą z nami konsultować lokalne decyzje); moja decyzja dotycząca drobnej zmiany, jest automatycznie kaskadowana na kilkanaście rynków, co daje poczucie _prawdziwego_ wpływu na to, co widzi kilkadziesiąt mln użytkowników, ale też paraliżuje przed podejmowaniem szybkich zmian
Myślę, że jest to miks niezwykły. Dla mnie wspaniały, bo daje mi wręcz nieograniczone możliwości rozwoju, no ale ja lubię korporacje. Naprawdę czuję, że jeśli z jakiegoś powodu nie będzie mi się podobało to, co teraz robię, to w tak wielkiej organizacji, spokojnie znajdę sobie inny ogródek do pielęgnowania swoich pomysłów.
Ale nie jest tylko różowo. Zmiana firmy, branży, zawsze jest trudna, bo trzeba się nauczyć wielu rzeczy od zera, a jednocześnie musisz być szefem. Wchodzisz do zespołu, który doskonale wie, jak działać, potrzebuje tylko kogoś, kto ich delikatnie popchnie w nowych kierunkach, kto ich zmotywuje, kto ich nauczy czegoś nowego. Zaopiekuje się nimi. Ale ten pierwszy miesiąc, kluczowy miesiąc, gdy robisz pierwsze wrażenie, pokazujesz skąd i po co przyszłaś, jest POTWORNIE trudny. To ja się ich o wszystko pytam, to oni mnie uczą, pokazują, wprowadzają. Nowe słownictwo branżowe, nowe skróty, nowe ścieżki do wydeptania, nowi ludzie, nowa struktura, nowe wszystko. No i praca w innym języku. W totalnie niezwykłym miksie osobowości i narodowości. W moim zespole mam, prócz kilku Holendrów, Finkę, Niemkę, Polkę, Włocha, ludzi z USA, RPA, Węgier, kogoś z korzeniami w Jugosławii, itd. To naprawdę wpływa na komunikację, bo poza tym, że każdy z nas w różnym stopniu włada angielskim, to jeszcze każdy ma totalnie inny background, skalę okazywanych emocji – od niemal zera u Skandynawów, po gejzery u Południowców 😉
Czasami chce mi się wyć. Zwykle po tym, jak przy jednym mailu 17 razy muszę skorzystać z translatora (nl-en-pl). Patrzę sobie wtedy na pływające tuż pod moim oknem kaczki i inne pierzaste dupy. Mam tutaj kanał tuż przy budynku, okna do ziemi. Kaczki zaglądają mi do torby w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia 😉 Za kanałem mam park, w którym pasą się zające. A że mamy siedzibę tuż obok lotniska, to nad tym wszystkim widzę startujące co chwilę samoloty. Bardzo ciekawy miks doznań 🙂 I jak tak na tego zająca się napatrzę, na te ryby pod oknem, to jakoś mi zawsze wychodzi więcej plusów niż minusów w podsumowaniu. I dobrze.
Ani razu tak naprawdę nie żałowałam. Jest naprawdę bardzo, bardzo dobrze. A łatwo, to już było, na przykład w przedszkolu 😉
Po tych wszystkich perturbacjach zyciowych i zawodowych moze czas na mala stabilizacje. Jak poznasz te wszystkie triki, zakrety to Decybel bedzie moze wlasnie potrzebowal emocjalnego wsparcia. Serdeczne pozdrowienia z upalnej wreszcie Polski.
Darmowe bilety? A to mi nowość. 🙂
O! Powiedzialas, ze dofinansowanie do benzyny to norma, a u nas to ten sam pakiet. Daja albo kase na benz, albo bilet na komunikacje miejska. Czyli, ze to nie wszedzie tak?
Dofinansowanie na dojazd do pracy jest normą, ale różny w każdej branży. O całkowicie darmowych biletach na OV jeszcze nie słyszałam. 🙂
My się zakochalismy w Holandii, aż wstyd, że taki rzut beretem, a ja byłam tylko raz, a mąż nigdy;)
Pierwszy raz byłam tylko 3 dni z dziewczynami na babski wyjezdzie w Amstetdamie, w dodatku 100 lat temu, więc sie nie liczy;)
Zagadki śmietnikow nie rozwiazaliśmy, może oni je tam pod ziemią utylizuja na miejscu;)
Co do rowerów, te pęd do czystości ekologicznej poczuliśmy najbardziej, kiedy omyłkowo wpakowalismy siew sam środek Leiden, prawie do kanału, i nie mogliśmy wyjechać nihuhu, bo wszystko jednokierunkowe, z zakazem wjazdu, a jedyne wyjazdowe-w robotach drogieych;) Teraz mu PO MALU możemy się z tego smiac;) O cenach za parkingi nie wspominajac-boli nadal;) Kaczki rozwydrzone i bezczelne bardzo, jedna para się z nami pół godziny o żarcie wyklocala, na szczęście przlazl do nas miejscowy kot i sie oddaliy z godnoscia, zebrac gdzie indziej. A nawet bezczelne i się nie szczypie, kradną jedzenie że stolików, na naszych oczach jedna porwała ciacho że stolika obok (na plazy) i połknęła RAZEM z bibulkowa serwetka:)
Ogólnie dużo by pisac-super kraj, fajnie tam i na pewno bedziemy wracac:)
Nie nadal, tylko mewy;)