Życie ekspata nie jest usłane różami, acz nudno raczej nie bywa. Zmagam się z tyloma prostymi rzeczami, że czasami jedyne na co mam ochotę, to baranek w ścianę. Z rozbiegu.
Szukam domu, nie? I to jest tragedia… A tragedia + dystans (przynajmniej czasowy) = komedia, prawda? No oby.
W poniedziałek udało mi się obejrzeć dom, którym potencjalnie byłam zainteresowana. No takie większe pudełko po butach. Dwie sypialnie, betonowy mikro ogródek. Wchodzę i kręcę nosem, że kurcze to tylko 60m na dwóch poziomach (na 50m działce. Tak 50, nie 500…), że nie miałabym gdzie trzymać butów i zapasów wina 😉 I przechadzam się po tym domku i próbuję sobie wyobrazić, czy pasuję do tej konkretnej rzeczywistości. I wtedy odkrywam, że w małej sypialni są 4 łóżka. Troje dzieci na trzypiętrowym łóżku (o kurde!) i jedno w kołysce. Jezu. I wtedy pan pośrednik zapragnął mnie uświadomić w kwestiach organizacyjnych. Mówi, że dom jest do sprzedania od tego poranka, ma umówionych 30 oglądających i że oferty trzeba złożyć dzisiaj do 15-tej. Oraz, że mój 10-minutowy slot czasowy właśnie się skończył i czy byłabym łaskawa opuścić lokal, gdyż inni czekają. A ofertę składa się raz i albo zostaje przyjęta, albo odrzucona i nie ma możliwości dalszego negocjowania. Więc na podstawie 10-minutowej wizyty należy zdecydować, czy z daną nieruchomością zwiążesz się kredytem na n-dziesiąt lat. Mój boże… żona/mąż z katalogu przy takim sposobie zakupu nieruchomości, wydaje się być genialnym pomysłem, bo po pierwsze można na spokojnie rozważyć różne opcje, no i przecież zawsze można się rozwieść w razie potrzeby, a domu jeszcze żadnego nie udało mi się sprzedać bez straty. Przynajmniej tej moralnej 😉
I dzisiaj pojawił się nowy dom, którym bardzo byłam zainteresowana. Dzwonię celem umówienia wizyty. O 9.15, nie? Miła pani informuje mnie, że owszem, dom pojawił się w internecie dopiero dzisiaj, ale kalendarz wizyt jest już całkowicie zajęty i mogą mnie wpisać na listę rezerwową osób, które chcą obejrzeć nieruchomość… HAHAHA 🙂 Czekam kiedy zaczną pobierać opłaty za obejrzenie domu, który chce się kupić…
No ale poważnie. Rynek nieruchomości tutaj jest przegrzany niczym „zimna” woda w Emiratach, która często wcale nie jest zimna, bo utrzymanie jej w chłodzie, gdy wszędzie panuje taki upał, jest dość kosztowne.
W każdym razie dopadł mnie kryzys ekspata. Jak sobie przypomnę na ile mnie było stać w PL, jakie domy/mieszkania i z jaką łatwością było mi dane kupić, czy wynająć, to płakać mi się chce. I oczywiście pierwszą impulsywną reakcją było „szukaj pracy w PL”, no ale przecież nie zrobię tego Bru… I sobie pewnie też wolałabym tego nie robić. No ale kurwa… 🙁 Wóz cygański, słowo daję…
Więc chodzę wkurwiona jak mokry kot, fukam i tupię na wszystko, Holendrzy mnie wkurzają, a ich kraj wydaje mi się nagle nieprzyjazny. Poszłam odebrać z recepcji gości i co ja paczę? Otóż moja ulubiona firma zdecydowała się wydrukować zdjęcie mojego autorstwa i powiesić je w głównej recepcji… BAM!
Tło do tej historii jest następujące. Jak przyjęli mnie do roboty te 1,5 roku temu, to wyrwało mi się na jakimś dość oficjalnym spotkaniu, że jesteśmy coś mało rozrywkowi, jak na firmę, która żyje z dostarczania rozrywki pod strzechy. Co oczywiście natychmiast zostało wykorzystane „przeciwko” mnie i zostałam poproszona o wprowadzenie większej ilości fun’u do firmy. Ja. Nagle stałam się odpowiedzialna za to, żeby firma i nasze działania były bardziej cool. Ja. Mój boże… Wiele można o mnie powiedzieć, ale raczej nie to, że jestem królową luzu 😉
Na szczęście miałam wtedy zespół ludzi, którzy naprawdę byli cool. A fajni ludzie + duży centralny budżet, to naprawdę dobre połączenie. Postanowiliśmy zrobić dużą paneuropejską promocję nowego filmu o Minionkach i… dla odmiany objąć działaniami także kampus centrali (gdzie pracuje około 2k bardzo zapracowanych i poważnych osób). Zamówiliśmy pierdyliard kartonowych Minionków, balony, dekoracje, namówiliśmy stołówkę, żeby tego dnia serwowała dania wyłącznie w kolorze żółtym. A cały zespół w gigantycznych gąbkowych przebraniach ganiał po wszystkich budynkach i namawiał do zrobienia sobie (zmywalnego) tatuażu z Minionkiem. Niektórzy tak się wkręcili, że przyklejali je sobie na czołach. Poważnie.
No i wtedy właśnie wraz z koleżanką dotarłyśmy do pokoju szefa-wszystkich-szefów, który aktualnie przebywał w USA, czy tam gdzieś. Wbrew zdrowemu rozsądkowi i pewnie głównie dlatego, że byłyśmy zamaskowane, weszłyśmy do tego biura i strzeliłyśmy sobie wzajemnie fotki za jego biurkiem. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, ale przebranie uruchamia jakieś niezwykłe pokłady odwagi. Superman i Batman muszą wiedzieć coś na ten temat 😉
Ja jestem ten żółty z jednym okiem 😉 A sądząc po butach, których nie rozpoznaję, siedziałam wtedy za biurkiem 😉 Zostawiłyśmy kilka balonów, bananów, tatuaży i poszłyśmy dalej. Potem, w przypływie dobrego nastroju, wysłałam to zdjęcie do głównego zainteresowanego z dopiskiem, że zgodnie z życzeniem, urozrywkawiamy nasze działania i Minionki przejęły jego gabinet.
Zupełnym przypadkiem (czyżby?), jakoś zaraz później, ten sam człowiek podpisał decyzję o zamknięciu departamentu, w którym pracowałam. Hmm… 😉
Firma jednak uznała, że to był dobry żart i świetny event i wydrukowali to zdjęcie i powiesili je w Recepcji Głównej. Oraz podpisali moim nazwiskiem, mimo że ewidentnie zdjęcie nie zostało zrobione przeze mnie 😉
I dzisiaj wpadam na nie i czekając aż moi goście się zarejestrują, oglądam sobie ten dowód jednego z niewielu rozrywkowych zrywów, jakie było mi dane zorganizować. I wtedy, jak zwykle całkiem WTEM, podchodzi do mnie szef-wszystkich-szefów, staje obok i patrzy na to zdjęcie. Głupio tak było w ciszy stać, więc zagaduję. A jestem mistrzynią idiotycznego small talku przecież.
– To jest powód, dla którego musiałeś nas wszystkich zwolnić?
– Nie. To jest powód, dla którego ty musiałaś za wszelką cenę zostać… A tak przy okazji, dobrze ci w żółtym.
I poszedł.
I tak też postanowiłam potraktować moje „przygody” z kupowaniem domu. Widocznie to nie jest ten moment, ten dom, ta rzeczywistość. Może to, że teraz nie mogę niczego kupić, za chwilę okaże się nieoczekiwanym błogosławieństwem? Bo wciąż naiwnie wierzę, że wszystko powinno kończyć się dobrze. A jeśli nie jest dobrze, to oznacza to tylko, że to jeszcze nie koniec…
Ostatnie zdanie ❤
No i cala historia jak najbardziej ❤
Ale ostatnie zdanie totalnie
Wyglądaj swojego dobrego zakończenia 🙂 I obyś miała więcej cierpliwości niż ja 😉
Ja tam wierzę, że nadal masz ten strój w szafie… przegrzeb wszystkie fabrykowe szafy i znajdź takie dla mnie. Koniecznie! Będą nam niezbędne!!!!
A teraz już wiesz, że 01.01.2020 nie będziemy potrzebowały strojów kąpielowych 😀
Zrobimy to jak na minionków przystało 🙂
Stroje przepadły. To znaczy jestem pewna, że to było wrogie przejęcie. Możliwe, że to zwolnienie całego działu było tylko po to, żeby uśpić naszą czujność i przejąć stroje 😉
Wiadomo, szef-wszystkich-szefów nie moze, a przynajmniej nie powinien, sie mylic! Swietna historia, zupelnie w stylu Jolindy.
Pozdrawiam, Jolka
Hehe, no zobaczymy. Za chwilę kolejna reorganizacja. Mam nadzieję, że tym razem nie będą próbowali mnie zwolnić 😉
no patrz, a ja już dedukowałam, która to ty z tym biurkiem. I od razu wykluczyłam minionka w czarnych kamaszach, chyba zamszowych. To bym mogła być ew ja, bo pogniecione dżinsy się jak najbardziej wpisują w mój kanon. Czyli Capo di tutti Capi to Jolka.
Szef chyba fajny, skoro odpyskował z wdziękiem.
No i chyba se muszę to ostatnie zdanie jako sentencję nad biurkiem powiesić.
Dom w Pl…teraz? Nie rób tego póki nie musisz. 500+ ci i tak nie dadzą boś sama jedna, a jak ci dadzą fakturę za prąd to nawet holenderska pensja ci nie wystarczy na godziwe życie i butelkę wina.
Wierz mi, w NL jest _ciut_ drożej niż w PL 😉
Hehe wyczuwam, że kupujesz bilet na kolejny życiowy rollercoaster 😉 Będzie jak to u Ciebie i śmiesznie i strasznie. Trzymam kciuki, żeby było tylko śmiesznie. Ostatni akapit to święta prawda, święta racja i co tam jeszcze, pod czym podpisuję się wszystkimi kończynami. Przed poważnymi zakupami czy życiowymi decyzjami, kiedy się na coś strasznie napalę zawsze mówię, że jak to ma być dla mnie – to na mnie zaczeka i zazwyczaj się sprawdza 🙂
No wiadomo, u mnie nie może się nie dziać nic. A jak zaczyna się robić nudno, to sama sobie rzucam kłody, to jest wyzwania, pod nogi 😉
Jest rozwiazanie na takie zwariowane rynki i kraje. WYNAJMOWAC I NIE KUPOWAC ! Sama stosuje od… 14 lat bo zamiast sie zapuszczac w 100 letnii kredyt w Szajarii dla lisiej nory jestem wolna i szczesliwa ! 🙂
Yhym. Tylko tutaj najem jest baaardzo drogi, a kredyty bardzo tanie i dofinansowywane przez rząd. Więc finansowo, to jednak kupno bardziej się opłaca. Stąd ten cyrk…
Zawsze powtarzam-nic na sile:) Przyjdzie i do Ciebie twoje mieszkanie/dom. W odpowiednim czasie i miejscu:)
PS Zolty wymiata:)
Już kilka razy przyszedł. I poszedł. I nie oszukuję się, że tym razem nie byłoby tak samo, więc też jakoś strasznie nie płaczę. Ale bez irytacji się nie da 😉
Niedawno pisalas o powracajacym nsie o facecie, ktory zbiera produkt swoich pryszczy i smaruje sie tym przed randka. Nie moge przestac o nim myslec, a teraz nie moge spac i w czelusciach internetow znalazlam taka maszynke, ktora zasysa te wszystkie maziste bajery z porow (niestety nie moge wkleic linka 😀 ). Moze wspomnij mu o tym, przy nastepnym spotkaniu? Nie dawalo mi to spokoju, musialam Ci to napisac!
O boze, przepraszam!! :))) tak, jak go spotkam we snie raz jeszcze (chociaz mam nadzieje, ze jednak nie), to mu o niej wspomne. Tez ja gdzies kiedys widzialam. Moze to przez nia ten sen… 😉