Ponieważ jestem heavy userem iPhone’a, niecierpliwie czekam na premierę nowego produktu od Apple. Nieważne, jak by go zjechali w mediach i jak nieodpowiednia byłaby cena do jakości. I tak go kupię. Nie, że kupuję każdego iPhone’a, jaki się pojawi. Ale jak muszę zmienić telefon, a muszę, to zmienię na nowszy model tego samego urządzenia. Bo nie widzę dla siebie innej opcji…
A walczę z tym od lat. Trzy życia temu pracowałam dla operatora komórkowego i miałam dostęp do naprawdę świetnych / dziwnych / drogich / wytrzymałych / gadżeciarskich / wypasionych słuchawek. Testowałam za darmo (co ważne) i dowolnie długo wszelkie różności – Samsungi, Nokie, LG, Soniaki, HTC, chińskie mutacje poważnych marek na siedem kart SIM serwujące rano jajecznicę, telefony wodo- i wstrząsoodporne, jolkopodobne i w pandy. No ale jakoś nie umiałam się przesiąść na żaden inny telefon. No tak mam. Wielu iPhonowców tak ma. Tylko iPhone. I co zrobisz? No nic nie zrobisz.
I przyszło mi do głowy, że to jest trochę tak, jak z ludźmi, którzy mają dzieci. No mają je. I nie wyobrażają se inaczej. I tylko te, bo przecież żadne inne. Bo niby jak?
A potem popatrzyłam na tego mojego Sir Decybela i pomyślałam, że to przecież taki iPhone. Bo tak:
- Jak go wypucuję, wymuję, wychucham i wydmucham, to jest PIĘKNY. Ale całe 7 i pół sekundy później jest już upieprzony czekoladą, malinami, zaschniętym we włosach ryżem i glutami. Zupełnie jak iPhone i jego piękna lśniąca obudowa, która po dwóch rozmowach i trzech smsach wygląda, jakby trzeba było ją oblać spirytusem w celu dezynfekcji… iPhone potrafi być tak nieziemsko upieprzony, jak tylko dzieci i labradory błotniste potrafią.
- Jak go naładuję przez noc, to owszem działa długo i niezawodnie, aż gdzieś tak w okolicy 12-13 nagle i całkiem wtem, przechodzi z trybu „jestem pełny energii, zróbmy szybko coś ekscytującego!” w tryb „o kurcze, jadę na oparach, jak mnie szybko nie nakarmisz i nie położysz na drzemkę, to odmówię współpracy i niespecjalnie mnie interesuje, co teraz robisz. chcę się podładować TERAZ. JUŻ. NATYCHMIAST!!!”. Brzmi jak iPhone, nie? Mój model potrafi z 75% baterii przejść do 14 w czasie jednej krótkiej rozmowy. A następnie po 3 sekundach oznajmić, że owszem ma jeszcze 10%, ale w zasadzie to on to pieprzy i idzie spać. TERAZ. Ciao, jabłko na drogę.
- Każdy, kto ma dziecko potwierdzi – dzieci to takie skarbonki, w które wkładasz duuużo kasy i nigdy jej nie wyjmiesz. Bo cóż to za inwestycja w plastikowe samochody, czekoladę do rozmazywania po twarzy i ścianach oraz w ubrania, które po sezonie nie nadają się niczego, tylko do spalenia napalmem? Z iPhonem jest podobnie. Płacisz dużo na początku i nigdy nie zobaczysz już tych pieniędzy. Możesz szanować telefon, przecierać ścierką do okularów, nosić w pokrowcu, ale po dwóch latach, jak już naprawdę chcesz mieć nowy model, Twój stary iPhone nadaje się tylko do tego, żeby podarować go kotu, żeby sobie łapał myszki i rybki na specjalnych apkach dla zwierząt (polecam!).
- Nowe funkcje. Dzieci rosną, uczą się nowych rzeczy, update’ują system. Jednak mimo, że wykonują te same czynności szybciej, lepiej, dokładniej, jakoś nie zmniejsza to ilości czasu, który im poświęcasz… Z iPhone jest tak samo. Szybciej działający system operacyjny, bardziej intuicyjne menu, ciągłe poprawianie błędów w systemie. I co? Nadal spędzasz pół życia wgapiając się w jego ekran… Nic się nie zmienia, chociaż wszystko się zmienia.
- Budzenie. Są dwie rzeczy na świecie, które potrafią mnie obudzić, nawet jeśli całą noc tańczyłam na dachu i tarzałam się w szale uniesienia. iPhone ze swoim upierdliwym i przeszywającym mózg alarmem i dzieciak, który przyjdzie o 5.30 i postuka małym palcem w czoło. Raz, dwa, osiem lub 12 tysięcy razy… Działa za każdym jednym cholernym razem.
- Jeden guzik załatwia sprawę. Pamiętam, jak iPhone wchodził na rynek i ten jeden przycisk był rewolucją. Ale dzieci też tak mają. Mają jeden otwór, przez który się komunikują i który ma znaczenie. Paszczęka. Chcesz włączyć głośnik, wyciągnij mu z paszczy smoczek butelki lub cyca, chcesz wyciszyć dźwięki, zapchaj gębowór. On/off… identycznie.
- Dziecku pokazuję rzeczy, które uważam za najfajniejsze na świecie. Zabieram w podróże, w fajne miejsca, na imprezy i do przyjaciół. Staram się wdrukować mu dobre wspomnienia. Totalnie tak samo z telefonem. Na moim iPhonie każde jedno zdjęcie niesie ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny, bo z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, kasuję bzdety.
- Dziecko jest zawsze przy mnie, albo dobrze wiem, gdzie jest i co się z nim dzieje, inaczej wpadam w panikę. iPhone jest zawsze przy mnie, albo dobrze wiem, gdzie jest i co się z nim dzieje, inaczej wpadam w panikę…
No więc tak. Jedyną otwartą kwestią jest to, jaki kolor obudowy wybrać… Myślę, że tym razem pójdę w pink gold. Tak dla równowagi. Skoro mam już w domu jednego chłopca 😉
Przed zakupem pierwszego broniłam się długo i zajadle. A teraz… Tylko kolor obudowy wybieram 🙂
Nigdy nie miałam Iphona, ale za to mam ipoda nano, którego dostałam 9 lat temu i kocham go ponad życie, jedyne co im się nie udało to słuchawki, które wykańczam w ilościach strasznych.
ja natomiast kazdego Mac’a gdy juz musze mam ochote mloteczkiem no a zwlaszcza, z enei lubie bialego;-)
Boże dziewczyno jaka ty durna jestes. Ogarnij sie i wez te wypociny pisz do pamietnika w wersji drukowanej. Żałosny ten pseudoblog.
Jak by to powiedziec, zbys zakumal/a…. Spadaj!
aa – nie podoba się to po prostu nie czytaj! Nam się podoba – Jolka jesteś super! pozdro
Nie mam dziecka.
Nie mam iPhone’a.
Ale mam kota i wiele z tego pasuje do niego 😛