Właśnie zauważyłam, że daawno mnie tu nie było. A wiadomo, cisza na blogu oznacza, że w życiu się naprawdę dużo dzieje 🙂
Dzieją się rzeczy duże, o których publicznie wypowiadać się nie mogę lub nie chcę, ale dzieją się też rzeczy mniejsze, acz znaczące. Na ten przykład, zafundowałam sobie wir na koncie i dwa razy w ciągu jednego miesiąca poleciałam z Bru do NL. Żeby sobie utrwalił, gdyby po pierwszym razie zapomniał, że jeśli frytki, to tylko z majonezem, gdyż holenderska krew, to nie woda 😉
Spędziłam w Amsterdamie Wielkanoc. To było wspaniałe. Zjadłam tylko jedno jajko, a i to przez pomyłkę 😉 W ogóle uważam, że to jest kurcze genialny pomysł, żeby w każde święta jechać do lub gościć znajomych, których nie widziało się całe lata. To jest extra odświeżające. Ja wiem, że rodzina, żurki-srurki, mazurki i śledzik z zimną wódeczką i szwagrem, to jest dla niektórych wyznacznik szczęścia. Ale jeśli jednak jesteście tym lekko zmęczeni, to serdecznie polecam wynajdowanie znajomych w fajnych miejscach na świecie i zwalanie się im na chatę 😉
A gdybyście kiedyś wylądowali w AMS, to KONIECZNIE musicie się pohuśtać na najwyższej huśtawce w Europie, A’DAM LOOKOUT się to zwie. To jest takie coś, że majtki spadają. Buty nie, bo przed wejściem na huśtawkę się je przybija gwoździami, żeby nie spadały na nieświadomych niczego przechodniów na dole budynku. Gdyż huśtasz się na dachu wieżowca, poza krawędzią budynku. Huśtasz i piszczysz jakby od tego zależała wytrzymałość stali, z której zrobiona jest huśtawka… 😉
To ja & Amsterdam 🙂
Za drugim razem spędziliśmy z Bru tydzień na holenderskiej prowincji. A przez prowincję rozumiem takie miejsce w malutkiej Holandii, gdzie naprawdę nie ma niczego, to znaczy są farmerzy, kury, tulipany, obóz zgłady z czasów WW II i kilka snack barów z frytkami. I jest to miejsce turystyczne, nie? Gdzie holenderskie rodziny spędzają dwa tygodnie robiąc NIC. I nawet jednej budy z goframi nie ma. Ani straganu z balonami. Jest za to NATURA, która to objawia się skrawkami lasów nieuczesanych holenderską ręką, dużo pól, dużo wiatru i dużo deszczu. Przy czym dwa ostatnie występują w nadmiarze w całych Niderlandach 😉
I te dwa pobyty dają mi świetny pretekst, żeby się ponabijać z ukochanych przecież przeze mnie Holendrów 🙂 Bo niby oni są tak blisko, a jednak kulturowo, to czasami mam wrażenie, że są z Księżyca (zrobionego z sera).
No to lecimy z najdziwniejszymi zwyczajami Holendrów wg Jolanty:
- frytki je się zawsze z majonezem i/lub cebulką (taką świeżą, siekaną), ewentualnie z sosem curry, a gdy jesteś pijany, albo na kacu, to się bierze miks wszystkich możliwych dodatków i to wygląda i pachnie tak, że się wymiotuje dalej niż widzi, przez co pewnie szybciej się dochodzi do siebie, czy coś…
- w toaletach są kalendarze z zaznaczonymi imieninami domowników i całej rodziny i przyjaciół, ale często nie ma ciepłej wody, bo przecież to byłby zbędny luksus. tylko mięczaki lub rozrzutni myją ręce w ciepłej wodzie…
- okna salonu zwykle wychodzą na ulicę i organizuje się w nich swego rodzaju wystawki – świeczniki, rzeźby, kwiaty, ozdoby; z jakiegoś powodu zwykle wszystkiego musi być parzyście; widać też całe wnętrze salonu i zwykle jest to jedyne pomieszczenie w domu, gdzie utrzymuje się względny porządek, taka pokazówka. tam też przyjmuje się gości na kawę i obowiązkowe JEDNO ciasteczko.
- wnętrze salonu jest zwykle niczym nie zasłonięte od strony ulicy, teorii jest kilka, ale generalnie chodzi o to, żeby pokazać, że nie ma się czego wstydzić
- Holendrzy to wysoki naród (nie ma problemu z zakupem butów i ubrań w dużych rozmiarach), jednak schody są robione pod czworonogi lub karły; na stopniu mieści się pół stopy, chyba że postawisz ją totalnie poprzecznie. Nigdzie na świecie nie spotkałam się ze schodami tak stromymi, wąskimi i niebezpiecznymi. Dodatkowo, z lubością obijają je wykładziną, która jak wiadomo działa tak samo jak masło, czy skórka banana, gdy jesteś w skarpetkach… Jestem bardzo ciekawa, jaki odsetek wypadków domowych spowodowany jest przez schody.
- w ośrodkach wczasowych można sobie zamówić śniadanie do namiotu/przyczepy/wynajętego domku, które wieszane jest w torbie na specjalnym haku tuż przy drzwiach wejściowych
- domki wczasowe wyposażone są w solaria, żeby mimo spodziewanej przecież w NL niepogody, wrócić z wakacji z opalenizną
- Holendrzy w zasadzie nie jadają owoców lub warzyw na śniadania i lancze, kanapka z plastrem pomidora, czy sałaty uważana jest za wersję fit; warzywa z puszki lub gotowana fasolka pojawia się dopiero na kolację; śniadanie i lancz to prawie zawsze kanapka z serem i tyle
- kwiaty i warzywa w NL są droższe niż te same kwiaty, sprowadzane z NL, w PL
- znani mi Holendrzy nie jadają zielonych szparagów (mówią, że nie da się ich łatwo kupić)
- polskie karty płatnicze są bardzo często nieakceptowane (bo musieliby płacić więcej za obsługę)
- nie ma tylu sklepików spożywczych/kiosków, jak w pl, do sklepu trzeba się zwykle udać, nie ma ich pod blokiem, za rogiem
- nie obchodzi się dnia dziecka, babci i dziadka
- słodycze są duuużo bardziej słodkie, niż te w pl; widziałam Holendrów DOSŁADZAJĄCYCH delicje, czy maczających ptasie mleczko w cukrze, bo dobre, ale za mało słodkie; gdzieś wyczytałam, że po amerykanach i niemcach, holendrzy spożywają najwięcej cukru na osobę (a są chudzi, nie? musi być, że wszystko dzięki rowerowaniu)
- do mięsa często podawany jest mus jabłkowy, to ma zastosowanie także, gdy w knajpie zamówi się lasagne, czy nuggetsy
- kranówka jest podawana do picia dzieciom od dnia zero
- Holendrzy piją dużo kawy i mają ekspresy do parzenia kawy w saszetkach (jak nasza herbata w okrągłych torebkach), nigdzie indziej takich nie widziałam
- jak zamówisz piwo w knajpie, dostaniesz nawet nie tyle, że małe piwko, tylko mini piwko, bo zwykle 250ml, o normalne, czyli duże, trzeba specjalnie prosić
- Król Niderlandów lata czasami jako drugi pilot w pasażerskich lotach KLMu, co wyczytałam ostatnio. bo lubi. i może.
- poszewki na kołdry w NL są o jakieś pół metra dłuższe niż te, które mamy w PL; na początku myślałam, że chodzi o wzrost, ale nie. chodzi o potwory! tę za długą poszwę zawija się pod materac łóżka, tworząc antypotworowy kokon! i za to ich kocham miłością czystą <3
mam coś z Holendra, nie mam firanek w całym domu 😉 i lubię frytki z majonezem
Zmartwił mnie tylko ten ostatni punkt o podwijaniu kołdry. Kołdra musi być wolna! U mnie w nocy kołdra wędruje i owija się wokół mnie jak wąż Eskulapa. W hotelach i podczas nielicznych pobytów w szpitalu zawsze wyszarpywałam sobie tę kołdrę spod materaca.
Super foto na huśtawce!
Omnonmnom, frytki <3 Aczkolwiek ja wolę takie polskie, domowe z vegetką (moja babcia takie robiła mi w wakacje – to się nazywa smak dzieciństwa!) albo beligjskie z sosem czosnkowym i suszoną papryką. Boskie są. Obie wersje i każda z osobna.
Miło tak poczytać o dziwactwach innych narodów 🙂
Miłego, Jolko!
ta huśtawka…
NIGDY W ŻYCIU!!
…Holendrzy mają jednak sporo ze Szwedów a już na pewno wzrost i kranówę od pierwszego dnia, oraz słodkie słodycze.
Tak zawijałam kołdrę w dzieciństwie 🙂
W hotelach w USa w pokojach kawa w szaszetkach to norma. Pozdrawiam.
PS. na hustwke bym nie wsiadla, od patrzenia na nia czuje sie niepewnie 🙂
pojeby