Nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji. Nikt się też nie spodziewał kolejnego wpisu. Myślę, że ciężar gatunkowy jest podobny 😉
Bo dzisiaj o niespodziankach.
Gdyż całkiem niespodziewanie, doprawdy całkiem WTEM 😉 wydarzyło się kilka niespodzianek.
Moje życie to w ogóle jedna wielka niespodzianka. Tata mi zawsze mówił, że wszystko przez to, że mam pamięć ryby akwariowej. Pływam sobie w tę i z powrotem po moim akwarium i co dopłynę do ściany, to myślę sobie – no spoko, odbiję się od niej i popłynę w innym kierunku. Zapominając, że za plecami też mam ścianę, gdyż podobno pamięć rybia to max kilka sekund. I ja tak właśnie mam. Wiecznie zdziwiona. Ale jak to ściana?!? Serio? No trudno, to popłynę w drugą stronę… I tak do usranej śmierci zapewne. Alzheimer nie może być taki znów zły dla chorującego. No w każdym razie ja jestem przygotowana…
Ale prócz zapominania przytrafiają mi się niezliczone niespodzianki.
Na przykład dzisiaj pani sprzątająca w moim biurze widziała jak rozkojarzona obsługiwałam automat do kawy. Naciskałam guzik, odwracałam się, żeby powyglądać przez okno, automat robił WUUUUUUUUUM i trzy razy kichał, czyli zwykła procedura parzenia kawy. Jak przestawał, chciałam zabrać moją kawę do biurka, ale szklanka była pusta. I tak dwa razy. Wkurzona jak mokry kot, uznałam, że automat zepsuty, więc nalałam sobie wody i poszłam do biurka. Minutę później pani sprzątająca przyniosła mi dwie filiżanki kawy – jedną z cukrem, drugą bez, bo nie wiedziała jaką lubię. SERIO. Na moje zdziwione oczy odpowiedziała po niderlandzku (a ja zrozumiałam!!!), że podstawiałam szklankę pod niewłaściwą dyszę i kawa lała się nie do szklanki, a obok. DZIWNE… 😉
Potem zadzwonił facet w sprawie mojego auta. Małe wprowadzenie – usiłuję naturalizować moje auto, czyli zarejestrować w NL. Oczywiście nic u mnie nie może przebiegać normalnie i poza drobnostkami w postaci błędów w polskim dowodzie rejestracyjnym (wtf!), okazało się, że moje auto, chyba ze stresu, że chcę mu odebrać polskie białe tablice rejestracyjne, postanowiło nagle przestać jeździć. Nie odpalało znaczy. Oczywiście nie mogło było się zesrać pod domem, albo na jakimś miłym parkingu, tylko w punkcie rejestracyjnym, gdzie akurat przechodziło badanie techniczne. Ja pierdolę. No serio. Nie pojadę i co mi zrobisz. Że też wszystko co mnie otacza musi mieć taki podły charakter jak ja 😉 Zrozpaczony pan, który zadzwonił do mnie z tą informacją przysięgał na ucho własnej córki, że nie zepsuł mojego auta i żebym nie nasyłała na niego polskich kolegów. Biedny nie wiedział, że ja przecież nie mam żadnych kolegów, tym bardziej polskich, ale trudno. No wiec mój samochód jakby nie przeszedł badania technicznego, mimo że to rączy rumak przecież jest, bo bez dość podstawowej w sumie funkcji, jaką jest odpalanie silnika, holendrzy nie chcieli mi wydać zezwolenia na poruszanie się po ich kraju… DZIWNE 😉 Troszkę to skomplikowało bolesny i tak proces rejestracji auta. Bo laweta, bo nie wiadomo co się stało, bo trzeba naprawić, bo badanie techniczne trzeba jeszcze raz, itd. No i dzisiaj rano dzwoni pan, który się tym moim autem opiekuje i mówi, że moje auto musi być kobietą (ty seksistowska świnio!), bo minęło kilka dni i odpala bez żadnego problemu. Sfochowało się, zastrajkowało, przemyślało temat, a potem jakby nigdy nic, wróciło do normalnego życia. A to dopiero niespodzianka!
A ponieważ nie jeżdżę moim autem od ponad tygodnia już, wynajęłam sobie jakieś takie białe coś, co owszem ma koła i kierownicę, ale przypomina bardziej kosiarkę do trawy niż auto. No ale dobra, ważne żebym nie musiała z buta do biura zasuwać. I uwaga, mimo że przez 1,5 roku moi sąsiedzi TOTALNIE ignorowali moją obecność, nagle zaczęli ze mną rozmawiać. „Ooo, nowe auto, jak miło!”, mówię, że nie nowe, że wypożyczone, że moje w rejestracji. Kiwają głowami i zacierają ręce. Bo wszyscy wiedzą, że to w cholerę kasy kosztuje. A nic tak nie cieszy, jak SPRAWIEDLIWOŚĆ wymierzona innym. Gdyby oni mieli zapłacić kilka tysięcy euro, to oczywiście narzekaliby na czym świat stoi. Ale jak padło na przyjezdnego, to spoko. I, przysięgam, brak mojego „starego” auta wywołał u ludzi niezwykle pozytywne reakcje. Okazuje się, że pół mojej ulicy mnie kojarzy. Jedna pani nawet się cieszyła, że odkąd nie ma mojego auta, mój kot przesiaduje na jej ganku, a nie pod moim samochodem! I że on jest taki puchaty i czym ja go karmię i jak to przywiozłam go z polskiego schroniska, niemożliwe, jak to miło… A przez 1,5 roku nikt do mnie paszczy nie otworzył. Nikt. NIESAMOWITE 😉
Potem dowiedziałam się, że jak wczoraj opuściłam imprezę integracyjną mojego działu, gdyż Bru, spanie, szkoła, wiadomo, to byłam obiektem dyskusji. I nie chodzi o zwykłe obrabianie tyłka, ani historie o tym, jakie to dziwne, że w mojej obecności nie zginęła jeszcze nikomu kierownica z nawigacją z bmw (tu jest jakiś fetysz na bmw), ha ha… Tylko obgadywali moje umiejętności jazdy na łyżwach, że jeżdżę z wyjątkową gracją. HAHAHA… A ja walczę o życie na lodzie, nie? Serio. Przynajmniej w mojej głowie. A to, że się wczoraj nie wypieprzyłam zawdzięczam wyłącznie przypadkowi. Że to takie niezwykłe, że to pewnie dlatego, że w polsce tak zimno i że do szkoły na łyżwach zimą pewnie jeździłam, itd. JEZU. I oczywiście ja wiem doskonale, że nie umiem jeździć na łyżwach, umiem co najwyżej się nie przewracać będąc w ruchu, a to znacząca różnica. Ale naprawdę byłam zaskoczona, że poświęcili mi tyle uwagi, mimo że zwykle nie okazują mi żadnego zainteresowania. Ale. Oczywiście nie wiedziałabym o tym wszystkim, gdyby nie fakt, że jak się popili, to postanowili do mnie napisać, że to super fajnie jest mieć mnie w zespole i że odkąd dołączyłam, wszyscy się więcej śmieją. WOW. To lepsze niż podwyżka…
A potem mi ktoś powiedział, że zazdrości mi, że tak wszystko przeżywam. Zazdrości. Że przeżywam. WHAAAT? Ja w sobie najbardziej nie lubię właśnie tego, że tak wszystko przeżywam, że wszystko biorę bardzo osobiście. Że jak w sklepie nie ma szpilek, które mi się podobają w rozmiarze 39, to węszę międzynarodowy spisek wymierzony w moje przesadnie unerwione serce. Że jak ktoś mnie nie zauważy, to jestem PEWNA, że mnie ignoruje, ponieważ z pewnością uraziłam go moim głośnym śmiechem / polskością / mój kot nasrał mu na wycieraczkę / inne równie ważne 😉 No ale wracając. Przeżywam. Tak. Bardzo. Tak. Jestem ekstremistką, wiadomo. I się pytam, czego głupku tutaj zazdrościć. Mam jazdy z jednego ekstremum w drugie. Łzy szczęścia płynnie przechodzą w łzy rozpaczy. Nie umiem się nie zaangażować, nie umiem mieć przelotnego romansu, nie umiem się nie martwić, nie umiem być obojętna nawet w stosunku do lanczu. A jak się zakocham, to owszem fruwam wyżej niż inni. Ale potem z tej wysokości spadam boleśnie na tyłek i przeżywam to pewnie bardziej niż inni. Wszystko robię bardziej. Absolutnie nie umiem iść środkiem. Od bandy do bandy. Zawsze. I ten ktoś mi mówi „nooo… ale przynajmniej czujesz, że żyjesz, ja nie czuję nic, bo zawsze jestem po środku. jesteś jak kolendra, albo się ją kocha, albo nienawidzi, ale każdy ma jasne zdanie na twój temat. ja jestem jak pietruszka, bez smaku, bez znaczenia, bez emocji”. Dość to było NIESPODZIEWANE i pionizujące. Bo rzeczywiście, wolę czuć za dużo, niż nie czuć nic, nawet jeśli chwilowo są to dość negatywne emocje…
No i tak. Daję się zaskakiwać życiu. W górę i w dół. Bo po każdej burzy, wychodzi słońce, a czasami nawet tęcza i jednorożce. Chociaż czasami tylko ich odchody są widoczne… no ale nie można mieć wszystkiego. Co nie sprawia, że nie będę próbować „mieć” wszystkiego, bo prawdziwi ekstremiści biorą przecież wszystko, albo nic…
Czujcie więcej. Górki są warte dołów. Wszystkie babcie tak mówią…
:-*
<3
Jedno jest pewne, pietruszka nie jestes. Byle Ci sil starczylo, a reszta sie ulozy. Ciesze sie ze piszesz.
Siły zawsze się znajdą, przecież to nadal ja… a jak będzie źle, to uzupełnię poziom energii winem i jakoś pójdzie 🙂
Cóż za wspaniała historia! Prawdziwy magik ze słowami!
Dziękuję! :-*
Cieszę się, że znów piszesz 🙂
Wznoszę kielich za pomyślność 😉
Cheers! 🙂
Czuję się specjalnym adresatem tego wpisu a zwłaszcza ostatnich akapitów.
Adresat zbiorowy 😉 Cieszę się, że znalazłaś coś dla siebie :-*
No patrz, a ja tu wczoraj nie zajrzałam bo uznałam, że niemożliwe, żeby pojawił się kolejny wpis…a tu niespodzianka
Ja wiem z doświadczenia, że przy dziecku, pracy, ogarnianiu „bieżączki” czasu nie ma za wiele ale…ciągle liczę na Twoją książkę Tak więc gdybyś chciała bardziej się wygadać niż na blogu wiesz co robić
Co Wy z tą książką… Na książkę to trzeba mieć pomysł i trzeba mieć coś do powiedzenia. Ja mam tylko krótkie formy w głowie 🙂
Nie wiedziałam, że gdzieś na świecie poza domem mojej babci pije się jeszcze kawę w szklankach!
Fajny wpis, bardzo w Twoim stylu.
Ja niestety bardziej pietruszka.
Hmm… no nie takich szklankach-szklankach. Tylko w takich duzych kubko-szklankach z grubego szkla. Jesli to ma jakies znaczenie 😉
Jolanta , co Wy w tej Holandii macie do BMW ? Zupełnie jak polska policja, człowiek nie może na żółtym przejechać bo od razu pościg jak z „Ściganego” 😉 i jeszcze ta kierownica z nawigacją – mogę zdjęcie ??
A tak poważnie, to zawsze byłaś od bandy do bandy, nawet na nartach na Słowacji 17 lat temu :)) i niech Ci tak zostanie, bo pomyśle ze się starzejesz zdroweczka
17 lat temu bylismy razem na nartach na Slowacji? Jezu… jaka ja stara jestem!!! :-/
A nie mówiłam, że wszystko dzieje się po coś? A zresztą, zanudziłabyś się na amen jakby w Twoim życiu było mniej różnych volt i chaosu XD
Czekam aż się ten nad-powód objawi 😉 Bo póki co to rzeczywiście tylko duuużo rozrywki i mało nudy.