Nauczyłam się w życiu kilku rzeczy. Zaczęłam raczej standardowo od pełzania i gadania, ale potem dość nieortodoksyjnie pojęłam tajniki LUTOWANIA (tak – cyna, lutownica, rozwalające się wtyczki i kable, poparzone palce, gdyż jolanta pragnęła używać internetu, zanim ten stał się popularny i go tak nazwano), złożyłam też z części swój pierwszy komputer, bo nikt mi wtedy nie powiedział, że dziewczyny się takimi rzeczami nie zajmują. Umiem też haftować, nie tylko po nadmiarze wina 😉 Znam alfabet Mores’a, także serdecznie się polecam waszej uwadze, gdybyście chcieli się zagubić na morzu lub w górach i z jakiegoś powodu wolelibyście porozumiewać się z ratownikami za pomocą chorągiewek lub miganiem światłami niż telefonem, albo paszczą… 😉 A na studiach udawało mi się przekonać profesorów, że rozumiem o co chodzi w wielokrotnych całkach i wzorach matematyczno-fizycznych dłuższych niż lista zakupów rodziny obdarzonej trojaczkami. Bardzo to wszystko oczywiście przydatne w codziennym życiu… 😉 Cosinusa i sinusa to już w ogóle używam co chwilę, wiadomo.
No więc wszystko to piszę tylko po to, żeby się oczywiście pochwalić. Oraz uzmysłowić sobie, że ta galareta, która mieszka pod moimi niesfornymi włosami, potrafiła się kiedyś uczyć. Są dowody.
Tak. I tutaj przechodzę do zasadniczej części mojego wywodu. Jak to jest kurwa możliwe, że potrafiłam się nauczyć tak zbędnych i abstrakcyjnych rzeczy, jak skład chemiczny gleby w południowo-zachodniej polsce (znów moje ukochane, jakże praktyczne studia na politechnice), pamiętam co to mitochondria i chloroplasty, wiem też jak nazywał się pierwszy pies wysłany w kosmos, ale za grzyba nie potrafię się nauczyć kilku podstawowych prawd życiowych i W KÓŁKO powtarzam te same błędy…
Na przykład, nie potrafię zapamiętać, że szanse na to, że osoba, która mówi „bardzo nie chcę cię skrzywdzić” będzie właśnie tą, która cię skrzywdzi są niezwykle wysokie. Mimo że faktycznie intencje wcale nie były takie… no ale to samo jakoś tak wychodzi.
Że ludzie używają innych ludzi do swoich własnych celów, mimo że mówią, że nigdy by tak nie zrobili.
A „friendly/kindly reminder” zawsze podszyty jest złością, albo przynajmniej lekką irytacją i nie ma nic wspólnego z przyjaźnią i byciem miłym.
Mam też kilka swoich osobistych, takich na poziomie absurdu do kwadratu, gdy jolka oszukuje jolkę. W stylu:
Pójdę na imprezę i wypiję tylko JEDEN kieliszek wina… HAHAHA 🙂
Albo – ok, przeprowadzam się, ale to już ostatni raz w tym dziesięcioleciu… (aktualny wynik: 8 razy na 10 lat)
No i buty: TAKICH jeszcze nie mam! 😀
O facetach też jest kilka, ale Wam oszczędzę 😉
No słowo daję, tylko oczami można na to przewracać…
Mam o sobie dość dobre zdanie zazwyczaj, zgodnie z zasadą, że przynajmniej ja powinnam być po swojej własnej stronie 😉 Ale czasami patrzę sobie w oczy i nie mogę się nadziwić, jaki bezmiar głupoty tam mieszka. I skąd to się bierze? Nawet dziecko, które ledwo co przestało być śliniącą się parówką, jak wsadzi łapę w ogień, to na całe życie zapamięta, że to kiepski pomysł. A dorośli łamią sobie serca i obijają dupę bez opamiętania. Na wyścigi… Skąd się to w nas bierze? Smutne, że wszyscy jesteśmy tacy głupi… a przynajmniej ja.
Dzisiaj weszłam do domu niosąc kilka pudeł. Bru się oczywiście zainteresował, bo a nóż zabawki i/lub słodycze.
– Co tam masz mamo?
– Ah, kupiłam sobie buty.
– W czterech pudełkach? Masz tylko dwie nogi. Byłaś smutna?
I ja się pytam, co to kurna ma być. Skąd pięciolatek wie o kupowaniu kompulsywnym? Rozumiem, że w NL uczą ich szybciej pisać i czytać niż w egzotycznej Polsce, ale żeby w wieku 5 lat zamiast liczenia bałwanków mieli warsztaty z psychiatrii? 😉 Ale może mu coś z tego na dorosłość zostanie. Oby. Całki się z pewnością mniej przydadzą.
Nie jest dobrze. Ale ponieważ wiem, że nie umiem się uczyć na własnych, a już tym bardziej cudzych błędach, to zapomnę. Bo moja kiepska pamięć to zarówno przekleństwo, jak i błogosławieństwo.
Bon Iver też chciał o czymś zapomnieć. Złamane serce i inne atrakcje życiowe. Zamkną się w chatce w dziczy na 3 miesiące. Sam polował, wariował z samotności i pisał muzykę. A potem nagrał płytę, która wywraca mnie na lewą stronę… Więc się podzielę. Co mam się smucić sama… 😉
PS. Weźcie mi czasami przypomnijcie, że lubię pisać 😉 Zapomniałam jak bardzo pomaga mi to porządkować myśli…
z Tame Impala taka sama historia…
Przypominam, że lubisz pisać 🙂
Dziękuję, postaram się zapamiętać 😉
Życie bywa do dupy. Podziwiam Cię za odwagę, że gdy się wszystko wali, potrafisz budowac je od nowa i to lepsze. Trzymaj się jakoś!
Dzięki! Taki to już ze mnie przymusowy bob budowniczy 😉
mądra i stara dama powiedziała mi kiedyś, żebym nie był smutny ani zły, ponieważ wydarzyło się coś pięknego …
i oboje wiemy … Laika!
A może to jest właśnie najcudowniejsze w nas ludziach, że nadzieja na drugiego człowieka nam się odnawia wciąż i wciąż? Że choćbyśmy się nie wiem ile razy sparzyli to wciąż wierzymy w drugiego człowieka. Bo zobacz: gdy już tej nadziei nie ma to i człowiek w nas jakoś obumiera.
Przeżyłam stan gdy było mi dokładnie wszystko jedno a jedyne, co czułam, to zmęczenie i złość. Od tej pory wolę wszystko inne…
Ja też Ci dam piosenkę. Masz:
https://www.youtube.com/watch?v=ySEcyUDpfKk
Dziękuję za piosenkę 🙂
I masz rację, to chyba dobrze, że potrafimy zapominać o rozczarowaniach i porażkach i zaczynać od nowa. Ale przy kolejnej porażce wszystkie poprzednie wracają ze zdwojoną siłą i trudno nazwać to inaczej niż totalną głupotą… a potem to mija i zaczynamy kolejne kółko… 😉
Jola, pewnie, że tak, wracają wszystkie demony i urazy. Ale nim wrócą – znowu ta radość, motyle-sryle, endorfinowy haj, albo przynajmniej poczucie, że jest się troszkę mniej samym na tym świecie, niż zwykle. Warto.
Taka historia mi się tu przypomina:
Mam kuzyna. Tak ze 20 lat ode mnie starszy. Ożenił się młodo, bardziej z przymusu (dziecko było w drodze…albo miało być a potem się okazało, że wcale nie, ale to już inna historia, początek lat 70. sama rozumiesz).
Kuzyn przystojny był. Błyskotliwy, wesoły, bawidamek. Dorobił się z tą żoną, chyba rozpędem, trójki dzieci. Odczekał, aż dzieci mu podrosną. Wyprowadził się z domu pod pretekstem pracy w innej miejscowości (20km od rodzinnej). Rozwiódł się wreszcie w wielkiej tajemnicy przed wszystkimi, lata całe nie pojawiał się na imprezach rodzinnych, od wszystkich trzymał dystans.
Aż tu nagle, ni z gruszki ni z pietruszki, okazało się, że ma narzeczoną i dziecko w drodze. Facet miał wtedy lekko ponad 60. Narzeczona ze 20 :D.
Jak mu rodzina (rodzice i wujkowie z ciotkami – mam długowieczną, dalszą rodzinę) zaczęła tłumaczyć, że zgłupiał, że co on sobie wyobraża, oznajmił, że on wszystkie wie. Wie, że za chwilę panna go rzuci, ale on woli tak, choćby tylko rok, byle w miłości. I wiesz co? Wszystkim zabrakło argumentów i przestali go pouczać.
A facet jest jest szczęśliwy już jakiś trzeci rok.
Lepiej być 1 dzień szczęśliwym niż …wcale.
Ojej… ale historia. Może mi też się przytrafi rok szczęścia koło 60-tki 😉
e tam, nie o to chodzi, tylko o…no wiesz „carpe diem”
czyli żałuj za grzechy niż za to, że nie grzeszyłeś albo jak mówił Kwiczoł od Janosika ” Z babo źle, a byz baby -jescy gozej”.
I taką częstotliwość pisania to ja lubię;-) Proszę o utrzymanie bo to moja ulubiona lektura przy śniadanku w pracy;-) Przesyłam pozytywne fluidy Joleczko
<3 postaram się, ale niczego nie mogę obiecać ;)
Z dwojga złego, to ja już wolę jak milczysz szczęśliwa, niż gdy piszesz smutna/rozczarowana/nieszczęśliwa. I nie ma to związku z tym, jak bardzo lubię czytać, gdy piszesz.
Ukochy!
Dzięki Kochana! Namilczałam się, teraz będę szczekać 😉 A smutek mija. Wszystko mija…
Pisz, pisz! Koniecznie:)
Mam nadzieje, ze wkrotce tylko na wesolo i optymistycznie.
A co do prawd, to one bardzo prawdziwe sa;)
Wazne, zeby nie gorzkniec, tylko zachowac humor, a to ci sie udaje doskonale:)
To jest śmiech przez łzy, ale co tam… 😉 Ważne, że do przodu. Zazwyczaj.
Hej, nadal pamiętasz Morse’a?
Mi z dzieciństwa zostały może 3 litery….
Hahaha, tak jasne. Codziennie przy kawie sobie migam, żeby nie zapomnieć 😉
Psychiatra. Bo to grafomaństwo to aż żal ściska.
bo to dla maniakow tylko co sie juz poznali hanej
To nie czytaj i nie obrażaj !
Jola, piszesz fantastycznie. Nie ściemniam, jak mówię że się uzależniłam od Twojego bloga :-O Dziś mam niespodziankę, bo czytam Cię hurtem. Ale. Wypiłam jak na razie pół flaszki wina i chyba jakoś na smutno, bo ten kawałek mnie rozwalił na cacy. Natomiast co do życiowych rozczarowań, to któż ich nie ma. Ale wszystko dzieje się po coś i nie każda porażka jest porażką. Dowiadujemy się o tym zazwyczaj trochę później. Coś mówiłaś o pisaniu po pijaku? A co tam… Allways look on the bright side of life, tralalalala 😀
<3 no mi nagle pisanie znów zaczęło sprawiać frajdę, więc wracaj po więcej. A pół butelki wina, to dobry początek wieczoru ;)