Pojechałam na wakacje. Do Malezji. Dłuuuuga historia, masa zwrotów akcji, wodotryski, pająki, tygrysy i inne.
Ale ostatni dzień z obecnej perspektywy wydaje się być najważniejszy. Bo zgubiłam telefon – moje centrum wszechświata, dowodzenia, portfel, kalendarz, kontakty, wszystko.
Zgubiłam, mimo że nigdy się z nim nie rozstaję. Zawsze mam go przy sobie. Zawsze. Wylądowaliśmy w Dubaju, pomiędzy oddawaniem koca i słuchawek i pakowaniem książki i pierdół, wrzuciłam jeszcze fotę na insta (tutaj można obejrzeć) i wyszłam z samolotu.
I nagle, naprawdę nieprawdopodobnie znienacka, okazało się, że nie mam swojego telefonu. I że szybko, o ile w ogóle, go nie zobaczę.
I tak – nie masz boarding passów, nie masz maili potwierdzających rezerwację lotów… No ale to najmniejszy pikuś. Bo nie masz też kontaktów. Zdjęć. Kalendarza. Ubera. Apek bankowych. Fejsa. Komunikatorów. Reszty… A w podróży zawsze jest ktoś, kto czeka na kontakt, albo czegoś od ciebie chce, albo ty chcesz. To nie te czasy, gdy znikało się z radaru na 3 tygodnie, bo wyjeżdżało się do Azji i przecież wiadomo, że nie będzie zasięgu.
Wylądowałam i czułam się jak przeniesiona w czasie. Taksówka. Uber? Nie da rady. No to google i inne taxi. Nie ma na czym. No to zadzwonię do znajomych. Ale nie znam numeru.
Uświadomiłam sobie, że z całkiem ogarniętej osoby, bez dostępu do internetu w kilkanaście minut, stałam się totalnym retardem. Nie wiem, co komu na kiedy obiecałam, nie znam swojego kalendarza z pracy, nie wiem kiedy kto mnie odwiedza (a to dość napięty grafik), nie wiem kiedy ferie, wakacje, urodziny, imprezy, randki… Koszmar.
Traktuję telefon jak zewnętrzną pamięć i nagle bez niego poczułam się bezradna, jak gdyby ktoś zabrał mi połowę mózgu, jedną rękę i duży kawał stopy. Nieprawdopodobne uczucie. Straszne. Upokarzające…
I kiedy to się stało?
Pamiętam, jeszcze kilka lat temu, znikałam na kilka tygodni i po prostu wyłączałam telefon. Teraz bycie przez dobę-dwie offline wydaje się być niemożliwe. I o ile nad basenem / morzem w Azji to się nadal wydaje ok, to gdy wracasz do „normalnego” życia, to jest absolutnie nie do wytrzymania.
Bardzo ciekawe też jest ile i jacy ludzie zauważają, że was nie ma, że nie można się z wami skontaktować… Ile musi minąć godzin, żeby przyjaciele / kochankowie / szef / znajomi, zorientowali się, że coś się wydarzyło? Bo ok, w moim przypadku to był zgubiony telefon, ale mogłam też być porwana, mieć wypadek, oszaleć, zakochać się bez pamięci, albo zapić się na śmierć. Myślicie czasami o tym, kto pierwszy by zauważył?
Generalnie płakać się chce. Wszystko to jest jakieś nie takie. Bez sensu…
Ale to może przez mój jet-lag. I niedobór sero-wina, gdyż w Malezji kiepsko z jednym i drugim 😉
telefony teraz automatycznie większość zapisują w jakiejś chmurze do któej możesz się dostać z dowolnego komputera o ile znasz login i hasło – ale pewnie już sprawdziłaś i jest tylko to co oczywiste i niepotrzebne…jak znam życie
Jak to dobrze, że ja jeszcze daję radę większosc ogarniać własną pamięcią. No, poza numerami telefonów…
Kurde, jaka lipa!
Pamiętam z głowy tylko dwa numery telefonów: mojego zmarlego kilka miesięcy temu Taty, oraz stacjonarny telefon rodziców, zlikwidowany kilka tygodni temu w ramach optymalizacji kosztów mamy-wdowy. Lipa.
Ale moja depresyjna natura każe mi wielokrotnie zastanawiać się, kto i kiedy by zauważył, a zwłaszcza, kto by na pewno w ogóle nie zauważył. Nie polecam takich refleksji.
Ps. Najważniejsze: kiedy i z kim te randki, i czy będzie z tego jakoś wpis?
A kalendarz przez Google sprawdzalas? Masz konto na gmailu? Wszystko otworzysz na kompie o ile zapisywalas w odpowiednim miejscu. Jakby co służę pomocą, ale nie chce mi się wierzyć, że już tego nie sprawdzilas…. Łączę się w bólu. …
Mój Grzegorz – przyjaciel. Ma dostęp do kalendarza. Wie gdzie i kiedy jadę/lecę. A nawet jak nigdzie nie wyjeżdżam i przez 2 dni milczę to próbuje się skontaktować. Nie to, żeby się o mnie martwił – mam 2 futra na stanie 😉
Współczuje CI tego telefonu, bo wiem, jak mocno przyspawana do niego jesteś…
Za tydzień w piątek się widzimy, wiesz? Wpisz do całkiem nowego kalendarza 😉 Pójdziemy do tego Twojego śmiesznego marketu co to bardziej przypomina ratusz i kupię Ci tyle wina i tyle sera ile udźwignę 😉 Jak sklep będzie zamknięty to pójdziem do kościoła :*
Najważniejsze numery to jednak najlepiej zapisać na kartce, a może nawet na kilku. Na lodówkę przykleić, najbliższej przyjaciółce/bratu/dziadkowi/sąsiadce dać, niech w razie pożaru/powodzi/trzęsienia ziemi dzwonią.
Telefon mam tak beznadziejny, że nie mogłabym w nim prowadzić kalendarza (na całe szczęście mam tak mało dat do zapamiętania, że obywam się bez żadnych wpisów 😉 ), ale jakby mi przepadł, zanim zdjęcia kota wrzucę w chmurę czy gdzieś, to… #$%^&*(
Ale najważniejsze:
tęsknię za czasem bez telefonów osobistych (komórkowych, smartfonów, jak zwał, tak zwał).
jechałeś na kolonie – telefon z pamięci na żetony albo karty do rodziców, że żyjesz. potem może za parę dni, a może nie.
pocztówki.
listy.
…
tęsknię…
O ile dobrze mi wiadomo, to jeszcze nikt nie zlikwidował instytucji pocztówek. Wiem, bo używam. Polecam, jako lekarstwo na tę tęsknotę.
aaa, to może dlatego przedstawiciel mojego operatora proponował mi przed wakacjami backup telefonu, a ja go pogoniłam jako wścibskiego, nachalnego inwigilatora, nie chcąc słuchać jego wywodów :-O
pamietam jak miedzy dwiema firmami zafundowalam sobie 6 miesieczny sabbatical. i tak jakos w drugim tygodniu wyszlam do piekarni odelglej o jakies 10 minut drogi spacerkiem. w polowie drogi zauwazylam, ze telefon zostal w domu i… wpadlam w panike. niestety wrocilam do domu. to bylo 6 lat temu. teraz jestem wycwiczona i potrafie spedzic bez telefonu nawet kilka godzin. jednak twoj wpis sprawil, ze mi iarki przebiegly po plecach. koszmar.