Jakieś 20 lat temu zarejestrowałam się w DKMS. Pamiętam, że namawiałam czytaczy do tego samego. Kilka osób mnie posłuchało, bo rejestracja nic nie kosztuje, nie boli, a można komuś uratować życie, więc kurde jakby fajnie. Z tych kilku osób, które pod wpływem mojego wpisu zarejestrowało się w bazie DKMS, jakoś ze trzy dały mi znać, że zostały dawcą. Nieprawdopodobne! Cieszyłam się jak głupia, ale też nie uważałam tego za specjalnie sprawiedliwe, no bo HALO, ja byłam pierwsza w kolejce do dawania… 😉
I po tych 20 latach, jakimś cudem udało się fundacji DKMS ze mną skontaktować. Mówię „jakimś cudem” bo przecież zmieniłam adres zamieszkania kilka-kilkanaście razy, numer telefonu ze 3 razy, ale okazuje się, że email na gazeta.pl który założyłam, żeby pisać bloga, nadal przekierowywał moją pocztę na adres, którego obecnie używam.
Zadzwonili i pytają, czy nadal jestem skłonna podzielić się swoimi komórkami macierzystymi, bo znaleźli mojego bliźniaka genetycznego w potrzebie. Emocje, które mną wtedy targały były ogromne. Skakałam pod sufit, bo WRESZCIE się doczekałam. Ale też pękało mi serce, bo przecież nie zadzwonili żeby pożyczyć moje odjechane szpilki, w których od lat bałam się pokazać światu, a które zasługują na to, by być oglądane. Nie. Na ten telefon pewnie nigdy się nie doczekam 😉 Zadzwonili, bo ktoś wyczerpał wszystkie inne opcje i przeszczep komórek macierzystych od obcej osoby jest ostatnią deską ratunku w walce z chorobą. O życie.
To było w maju.
Było trochę formalności do ogarnięcia. Musiałam przenieść swoje dane i wszystkie zgody do bliźniaczej fundacji w Niderlandach. Zrobili mi dodatkowe testy krwi, żeby sprawdzić zgodność. Probówki znów musiałam sama zapakować do koperty i wysłać pocztą, co jest duuużo trudniejsze niż brzmi i nadal dla mnie dość egzotyczne. Powiedzieli mi, że cała procedura powinna potrwać nie dłużej niż 3 miesiące i żebym nie opuszczała kraju, gdyż mogę być „zawezwana” na pobranie komórek, a trzeba zgrać dwa szpitale – mój i pacjenta. A czasami te szpitale leżą na innych kontynentach i do ogarnięcia jest też transport i takie tam głupoty jak stan zdrowia pacjenta. Więc jeśli bardzo chcę wyskoczyć na weekend do Paryża, albo marzę o wakacjach w tropikach, to żebym przestała chcieć i marzyć o takich pierdach i siedziała na dupie.
Siedziałam.
Rzuciłam nawet wino. Wiem, brzmi nieprawdopodobnie. Ale to najprawdziwsza prawda. Moje rzucenie nie trwało może jakoś spektakularnie długo. No ale… jakieś nałogi trzeba mieć, żeby mieć co rzucać od czasu do czasu.
Po 3 miesiącach przyszedł mail z fundacji. Serce przestało mi bić na czas czytania, a przynajmniej tak czułam. A potem pękło mi na milion małych kawałeczków… bo mail był o tym, że bardzo mi dziękują, ale proces którego byłam częścią został anulowany i że z uwagi na dobro pacjenta i ochronę danych nie mogą mi udzielić żadnych dalszych informacji.
Pierwsza myśl – pacjent nie doczekał przeszczepu…
Druga – coś z moimi wynikami jest bardzo nie tak i zaraz dostanę następnego maila ze skierowaniem na dalsze badania lub diagnozę.
Trzecia – a może znalazł się lepszy dawca? Co oczywiście przyprawiłoby mnie o lekki foszek, ale jakoś bym to przecież przełknęła dla dobra pacjenta.
Niestety zostały tylko domysły, bo żadna z opcji nie została potwierdzona…
Po kolejnych kilku miesiącach, w listopadzie znów zadzwonił telefon z fundacji. Czy nadal jestem zainteresowana opcją zostania superbohaterką bez konieczności zakładania majtasów na rajstopy i noszenia peleryny.
No czy ja jestem zainteresowana. Zainteresowana to ja jestem promkami na winko w okolicznym sklepie. A do oddawania komórek to aż się przecież palę i gwoździami se dupę do krzesła muszę przybijać, żeby codziennie się w tej kolejce do oddawania nie ustawiać.
Okazało się, że mail którego dostałam o zatrzymaniu procesu był wysłany z automatu, po 3 miesiącach od pierwszego kontaktu. Żeby mnie na stand-baju nie trzymać. Ale teraz to już na serio i czy mogę w tym tygodniu, a najlepiej jutro zacząć serię dodatkowych testów.
Whoohooo!
Pacjent żyje, nie wykryli u mnie raka i co najważniejsze – nikt nie okazał się być lepszym bliźniakiem niż ja! 😉
Spędziłam dzisiaj dzień w szpitalu na wszelakich badaniach. Zajrzano mi w wiele różnych otworów i pobrano wiele różnych próbek jolanty. Tym razem chodziło o moje zdrowie. Żebym przypadkiem nie zeszła z tego szczęścia, którym jest darowanie komuś szansy na nowe życie.
W moim przypadku pobranie komórek macierzystych odbędzie się z krwi. Przez 5 dni przed żniwami (harvest) będę se aplikować zastrzyki z jakimś tam boosterem wzrostu i rozmnażania komórek macierzystych. Pod wpływem zastrzyków ja się będę podobno czuła jak brudna skarpeta leżąca 4 miesiąc obok kosza na pranie, aaale komóreczki moje będą się po tym specyfiku kocić jak głupie i krew mi od nich będzie buzować. A przynajmniej taki jest plan. Podczas samej procedury w jedną łapę wbiją mi igłę i rurkowodem przepompują moją krew do Pani Maszyny. Pani Maszyna głupia nie jest i se swoimi mikro paluszkami wybierze samo złoto, czyli komórki macierzyste. Resztę Pani Maszyna wpompuje mi, czy też może raczej zwróci wyrzygując przefiltrowaną krew do ręki mej numer dwa. I tak ta maszyna se za moimi plecami będzie oddzielać komórki macierzyste od plewów niczym Kopciuszek przez 4-6h aż uzbiera ich tyle, ile potrzebuje mój Pacjent. A ja w tym czasie mam duuużo czasu, żeby nadrobić Fejsa.
Dostałam dzisiaj bardzo dużo mrożących krew w żyłach informacji na temat tego, co przechodzi i przejdzie Pacjent… i dlaczego moja procedura została odroczona w czasie. Oszczędzę Wam szczegółów, bo może jak ja macie wrażliwe oczy.
Za to podzielę się kilkoma fun faktami.
- Pacjent wraz z otrzymaniem moich komórek macierzystych, o ile oczywiście wszystko się powiedzie, zyskuje moją odporność i historię chorób. To znaczy moja krew będzie pamiętała przez co ją przetargałam. A Pacjent będzie miał w żyłach dokładną kopię tego, co płynie w moich. Minus zawartość wina. Mam nadzieję 😉
- Prócz swojej odporności ofiarowuję Ofierze, to jest Pacjentowi, swoje alergie. To znaczy jak ja jestem uczulona na koty, to ta osoba od przeszczepu też będzie na nie kichać. Ciekawe, czy niska tolerancja na debili i zerowa cierpliwość też się przeniosą… 😉
- Nie wiem skąd pochodzi, ile ma lat i jakiej jest płci jest mój Pacjent. Jest mi to zupełnie obojętne, ale oczywiście żałuję, że niczego mi nie powiedzą. Natomiast prawie na pewno Pacjent jest biały z uwagi na dopasowanie genetyczne. I pochodzi z EU / USA / Kanady / Nowej Zelandii / Australii, bo tylko w krajach rozwiniętych możliwe są tak drogie procedury. Najprawdopodobniej moje komórki czeka długa podróż. I podróż tę ogarnia FedEx. Komórki są zamrażane w ciekłym azocie i w specjalnej lodóweczce i w specjalnej asyście podróżują se pierwszą klasą. Czyli mają lepiej niż ja kiedykolwiek miałam. Kawałek jolki będzie za kotarką, tyle wygrać 😉
- W 40-tym roku życia nagle się okazało, że jestem wyższa o 2cm od tego, co uważałam za prawdę. HA! Zawsze powtarzałam, że moje BMI wcale nie jest za wysokie, tylko mój wzrost jest za niski. No i mam, doczekałam się. Dorosłam do swoich możliwości 😉
Ah. Nie będę mogła nawiązać kontaktu z Pacjentem. Nigdy. Ale będę mogła napisać list i przekazać go przez fundację. Fundacja go ocenzuruje. Nie może być w nim niczego, co dałoby możliwość zidentyfikowania mnie lub nawiązania kontaktu. Pacjent może zechcieć odpisać lub nie.
Bardzo chcę napisać… i pierwszy raz w życiu nie potrafię nawet postawić kropki, żeby zacząć…
Jeszcze kilka zakrętów przede mną, ale przede wszystkim milion wyzwań przed moim bliźniakiem. Trzymajcie za nas kciuki i za powodzenie misji klonowania krwi jolanty. Dla mnie to wyzwanie z gatunku – jak się nie posikać ze szczęścia i nie posrać ze strachu za jednym zamachem. Ale dla mojego Pacjenta to jest walka o życie. Ostatnia i jedyna deska ratunku.
Ja tylko mam nadzieję, że do maszyny robiącej PLUM udasz się w super odjechanych szpilkach.
A czy w drugą stronę to działa? Czy pacjent może chcieć się z Tobą spotkać? Czy za duża szansa, że nakładzie Ci po fizjonomii, za odziedziczona alergię na debili i skłonność do wina?
Nie mogę w szpiluniach, gdyż mam być w wygodnych ciuchach, które łatwo będą ze mnie pielęgniarki mogły zdjąć na wypadek sikanka, albo innej awarii. Dresiczki i gołe stópki zalecają. Kocyczek i rozgrzewająca herbatka i Netflix, bo krew wraca zimna.
A co do kontaktu – nie sądzę. Obie strony są chronione, bo pełno było nadużyć. Dawcy życzyli se kasy lub niekończących się podziękowań. Biorcy potrafili szantażować na wypadek, gdyby drugi przeszczep był potrzebny, a dawca się ociągał…
W PL chyba nadal dopuszczają kontakt dawca/biorca, ale tutaj jest to absolutnie zakazane.
Po roku mogę tylko zapytać, czy pacjent nadal żyje, bo tyle trwa żeby uznać, że przeszczep się udał.
Trzymam kciuki za Was obydwoje/obydwie.
Wspaniała historia.
Dziękuję w imieniu drużyny! ❤️
Brawo Jolka!
Dzieki! <3
Komuś, cokolwiek, jakkolwiek, przekolwiek…będzie ów Ktoś zarażony i naszpikowany Dżolanta….klon Dżolanty….brzmi pięknie, cudnie…
„Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”…być może Twoja Dżolantowość uratuje świat otoczeniu tego Kogoś, a za to warto pocierpieć….tam na górze Dwa cudne Anioły się uśmiechają….mówią sobie z uśmiechem- jedna niby taka do kochania, ale jak pięknie się sobą dzieli. Buziaczki, Kochanie, jesteś wielka!!!
Komuś, cokolwiek, jakkolwiek, przekolwiek…będzie ów Ktoś zarażony i naszpikowany Dżolanta….klon Dżolanty….brzmi pięknie, cudnie…
„Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”…być może Twoja Dżolantowość uratuje świat otoczeniu tego Kogoś, a za to warto pocierpieć….tam na górze Dwa cudne Anioły się uśmiechają….mówią sobie z uśmiechem- jedna niby taka do kochania, ale jak pięknie się sobą dzieli. Buziaczki, Kochanie, jesteś wielka!!!
Kochana jesteś! <3 Dla mnie to tak niewiele przecież, a dla tej osoby i jej bliskich, to jest absolutnie wszystko czego potrzebują. Mam tylko nadzieję, że przeszczep się powiedzie i rzeczywiście będę mogła komuś podarować nowe życie. Teraz to jest tylko, albo "aż" szansa na nowe życie.
Świadomość tego, że dałaś życie, a teraz dajesz szansę na przeżycie, ma przeogromną moc. Trzymam kciuki i pękam z dumy❤️
Dzięki, kciuki bardzo potrzebne! :-*
2 razy szóstka w totka – odzyskać zdrowie i mieć dla siebie w sobie kawałek Jolki. Trzymam kciuki…materiał na film.
Haha… oby wszystko się udało. Dzięki za kciuki!
Tak sie ostatnio zastanawialem co sie stalo z niebieska przesylka i tu masz – mam odpowiedz.
Jestes inspiracja no i masz te „jaja” … mnie zawsze wydawalo sie ,ze pobieranie jest ze szpiku i wymagana jest jakas operacja a tu prosze rosnie to po podaniu proszku 🙂
Ps. Moze czytaja Oni (tzn fundacja) tego bloga i odpala jakas extra znizke w gall&gall no przynajmnie skrzyneczka tak z 6 butelek gratis.
Są dwa sposoby na pobranie komórek macierzystych – z krwi jak u mnie (4 na 5 przypadków), albo z talerza biodrowego, czy jak to się tam po polsku nazywa. Wtedy potrzebna jest mini operacja.
Rodzaj pobrania zależy od choroby pacjenta, jego stanu, wieku, itd.
Podobnie jak Ty zdecydowałam się kiedyś na zostanie dawcą. Okazało się jednak, że za wstępne badania muszę zapłacić sama ok 500 zł. (ponad 15 lat temu) Może takie czasy były, może trafiłam pod zły adres ? Pomyślałam , bez przesady. Chciałam oddać szpik ale nie z dopłatą. Kiedy wróciłam do tematu, okazało się, że moje hashimoto , azs itp… dyskwalifikują mnie.
Powodzenia życzę i zdrowia.
W Niderlandach zapis do bazy jest za free dla osób poniżej 28 roku życia (czy jakoś tak), dla starszych opłata to 50 euro, bo szansa na znalezienie bliźniaka jest znacznie mniejsza, gdyż można być dawcą tylko to 50-tki, więc czasu mniej. Też uważam, że powinno być za darmo, ale może wstępne testy są drogie.
Jola, to musi być wspaniałe uczucie, móc podarować komuś życie. Reszta nie wymaga komentarza. Trzymam kciuki.
To jest wspaniałe uczucie. Ale też ogromny strach, że coś pójdzie nie tak i cały ten wysiłek, zwłaszcza po stronie Pacjenta, będzie po nic 🙁
Tak naprawdę to daję temu komuś jedynie „szansę” na życie i zdrowie. Przeszczep uznaje się za udany dopiero po roku, jeśli oczywiście Pacjent przeżyje.
Zapisalam sie kiedys po twoich namowach:D Cudowna akcja!
<3 Jeśli kiedyś znajdą Twojego bliźniaka, koniecznie daj znać!
oczywiscie, ze dam i rozslawie ci przy okazji 😀
rozslawie Cie!!!
<3
Ja taka szlachetna nie jestem. Podziwiam Ciebie. Z resztą moje choroby i wiek i tak by mi nie pozwoliły być dawcą, no ale woli jakby brak…
Powodzenia! Dla Ciebie i „bliźniaka”!
Dzięki!
OOOOOO!
Gratulacje!
A swoją drogą, sam proces też ciekawy. Miejcie się dobrze. Trzymam kciuki, żeby się udało.
Nooo 🙂 Dzięki!
O mamciu, czyli na świecie istnieje druga Jolka!!! Jedno jest pewne pochodzi z Australii, jak wiadomo Australia należy do czołówki największych eksporterów wina 😀
Trzymam kciuki za bliźniaka :*
Hahaha… no Jolka jak Jolka, ale ktoś, kto genetycznie jest do mnie podobny.