No wiem, że mnie nie ma. A im bardziej bym chciała coś napisać, tym bardziej nie mogę 😉
Bo oczywiście dzieje się. Po tygodniach całych, gdy chciałam się w robocie ciąć dziurkaczem, bo nie rozumiałam NIC, co się dookoła mnie działo, przyszły WRESZCIE czasy lepsze.
Ale było dość słabo muszę przyznać. Najgorszy początek jakiejkolwiek roboty. „Rzucałam papierami” kilka razy. To znaczy brałam moją wirtualną szefową na rozmowę i mówiłam jej, że no ni chuja, wszyscy chcieli dobrze, ale to nie jest robota dla mnie. A ona, jak już raz na jakiś czas widziała mnie na żywo, to mnie (niemal) przytulała, a przynajmniej przytulała głosem i spojrzeniem i mówiła, że spoooko, tak właśnie wygląda proces integracji i onbordingu w tym dziale. Na co ja krzyczałam, ale przecież oni mówią do mnie o rzeczach, których nigdy nie widziałam i używają do tego języka, którego nie znam. A ona na to siorbała kawę, bo widziała już wszystko, a przynajmniej więcej ode mnie. Ja się unosiłam i szczekałam, że jak przez 2 miesiące nie napisałam sama żadnego maila, to znaczy że powinni przestać mi płacić, bo na siebie w lustrze patrzeć nie mogę, a ona spokojnie mówiła, żebym zabrała na wódkę pozostałych członków działu i zapytała ile miesięcy im zajęło zrozumienie czym mają się zajmować. Ja pokazywałam jej swoje idiotyczne błędy żółtodzioba, które nie przystoją komuś na moim stanowisku, a które z rozmachem popełniałam, zanim zrozumiałam, że nic nie rozumiem, a ona pytała, czy będę tak dobra i pożyczę jej gumę do żucia, bo nażarła się wurstu na lotnisku. I tak se rozmawiałyśmy jak dziad z obrazem przez 3 miesiące, aż wreszcie zatrybiłam. Odrobinkę, ale jednak. Czyli wszystko zgodnie ze scenariuszem, którego oczywiście nie raczyłam przeczytać.
Muszę przyznać, że to jedno z ciekawszych zawodowych doświadczeń, jakie miałam. Nauczenie się jak być popychadłem maili na dość wysokim stanowisku. Popychadłem, które w teorii zarządza produktem na kilkunastu światowych rynkach. Kierownikiem, który absolutnie nigdy i nigdzie nie ma decydującego słowa, bo jest tyle poziomów zarządzania sprawami, że po prostu często głosujemy, albo oddajemy się w ręce wyższego poziomu decyzyjności, który głosuje, albo oddaje decyzję do wyższego poziomu decyzyjności… 😉
Zarządzanie produktem, którego się nigdy nawet kijem nie trąciło. Bycie szefem ludzi, którzy absolutnie nie potrzebują i nie chcą szefa. Bycie między młotem developerów, kontraktorów, firm dostarczających, a kowadłem strategii, wizji, budżetu i stref czasowych.
No więc, jak mi się wydawało, że moje dotychczasowe zawodowe życie, to jest bycie pomocną w przepychaniu problemów moich ludzi, a reszta to owijanie gówna w złote papierki, to teraz, dla odmiany, czuję że jestem niezwykle nieistotnym smarem pomiędzy trybami wielkich machin, jakimi są poszczególne rynki/kraje mojej firmy. Tego statku nic nie zatrzyma tak łatwo, ale beze mnie ni cholery się nie dogadają. W zasadzie na wizytówce powinnam mieć napisane MEDIATOR. Nieustające negocjacje między krajami, działami, interesami…
Niezwykłe, naprawdę. Każdemu kto ma odwagę, serdecznie polecam międzynarodową, centralną pozycję. To tak baaardzo zmienia optykę patrzenia na problemy.
A co po roku, jaka refleksja grubszego sortu? Otóż życzę Wam i sobie, żebyście kiedyś mogli żyć w kraju, gdzie pracownicy nie proszą o podwyżki. Te są uregulowane umową, albo negocjowane przy zmianie stanowiska. Otóż tutaj, zamiast o kasę, prosi się o dni wolne. Ha ha. Rozumiecie. WOLNE to jest ta waluta, która się liczy.
To zawodowo.
Prywatnie też pewnie podsumuję, ale to pewnie za kolejnych kilka miesięcy 😉
Czyżby Jola pączkuje? Kochana- teskni się za Tobą, za słowem od Ciebie i kocha nadal, wiernie z daleka. Ile to już lat? 14? Takkkk…..tyle lat można czekać na każde słowo od Ciebie, Joluś. …
Twoja wierna wielbicielka, Kamila;)
Brzmi to jak gruba anty)reklama korpo, niestety…