rok niebytu wieczność

Jest takie powiedzenie, że co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Pewnie sprawdza się w stosunku do przejedzenia, przedawkowania alkoholu, ugryzień pająka, czy debecie na koncie.

Ale w przypadku śmierci najbliższych powiedzenie to działa jak płachta na byka. Przynajmniej na mnie. Nie, nie jestem silniejsza, bo straciłam nagle oboje rodziców. Ni cholery. Minął rok, a nadal wszystko mnie boli… No bo co może być pozytywnego w stracie kogoś, kogo kochało się miłością bezwarunkową? Jestem lepsza? Silniejsza? Doświadczona… ale to brzmi jak przekleństwo.

Rok. Wieczność. Sekunda…

Mama biegała w przedwyjściowym amoku, rozrzucała ubrania, przebierała się, dobierała buty do stroju, biżuterię, perfumy… Tata gwizdał, oparty o schody, zrezygnowany, bo po tylu latach razem wiedział, że nie przyspieszy akcji, chociażby zagroził rozwodem. Wyszli. I nigdy nie wrócili.

Milion małych kamyczków, lawina głazów. I cisza. Pustka.

Pusty dom. Zarastający ogród. Pies, któremu musiałam znaleźć inny dom. Te wszystkie niewypisane kartki pocztowe, rachunki przygotowane do zapłacenia, zamówione przesyłki, nieuregulowanych milion, pierdyliard spraw…

 

Wszyscy żyjemy ze świadomością, że najprawdopodobniej przeżyjemy naszych rodziców. Że tak to działa. Że niezależnie od tego kiedy, nasi rodzice odejdą za wcześnie. Moi odeszli bardzo wcześnie i zupełnie nie byłam na to gotowa.

 

Moja mama była czarownicą. Zaklinała zwierzęta. Potrafiła sprawić, że koty poszłyby za nią wszędzie, nawet na mokry wybieg dla wściekłych psów. Głównie dlatego, że ona nigdy nie testowała ich lojalności. Oraz, że uważała za stosowne, by każdy kot dostawał dziennie pół kg świeżego mięsa na twarz. Psu należały się racje żywieniowe liczone w lizach jogurciku waniliowego, chapsach żółtego sera i bonusy w postaci własnej sofy, względnie pokoju, głasków pod bródką i wakacji na Mazurach, żeby piesek, w upały, mógł moczyć brzuch w zimnej wodzie.

Tato za to umiał rozbroić każdą sytuację. Śmiechem leczył wszystkie moje dziecięce troski, rozpędzał nastoletni bunt i unieważniał największe życiowe porażki. Często zdarzało mu się przysypiać w kluczowych momentach, np. na wywiadówce w szkole, ale za to pamiętał każdą liczbę, jaką w życiu zobaczył i łączył ją z osobą, okolicznością lub przynajmniej rodzajem dostarczanego jedzenia, które kryło się za tym konkretnym numerem telefonu.

 

Jak to jest stracić rodziców? To jest smutek i ból. Dokładnie taki, jak przy stracie ukochanego zwierzaka. Tyle, że milion razy większy. Ale to bez znaczenia. Taki ból się w człowieku w zasadzie nie mieści… Odcinasz go, żeby oddychać, żeby jeść, żeby opiekować się dzieckiem, żeby chodzić do toalety. Z czasem odcinasz go częściej i na dłużej. Oswajasz. Spychasz na dno, zasypujesz palącymi tematami, zalewasz betonem bieżączki. Ale on jest, ciągle i zawsze. I nic nie możesz zrobić. Nic już nie możesz zrobić. Nic. Możesz tylko przeżyć swój ból. Tyle, że nikt tego nie umie. Nikt nas tego nie uczy…

Przez wiele miesięcy rodzice śnili mi się codziennie. Co noc. Niby koszmar, bo każdy dzień zaczynałam roztrzęsiona… Ale teraz przestali. O kurwa, jak mi tego brakuje. Bywałam z nimi w nocy, w nierealnych sytuacjach, albo utopiona we wspomnieniach, ale byli blisko, a teraz nie ma ich nigdzie. Tych snów nie da się przecież na siłę wywołać…

 

Tak.

Ale w życiu nie jest tak, że jak myślisz, że nie może już być gorzej, to nic się nie spieprzy. Spokojnie. Zawsze jest jakiś bonus. Ja dostałam jeszcze dwa potężne ciosy w serce, bo zostawił mnie facet i zginęła w wypadku moja siostra cioteczna. Liczę na palcach dni, kiedy wreszcie skończy się te siedem chudych lat i nastanie u mnie spokój i dobrobyt. Póki co sorki, ale zajady ze śmiechu nie pękają, a przynajmniej nie za często.

 

Ale.

Jako ciocia-dobra-rada, osoba doświadczona wbrew swojej woli, chciałabym się z Wami podzielić mądrością, która z tych przykrych doświadczeń płynie. Bo przyjąć radę można i bez traumatycznych doświadczeń, do czego zachęcam.

Otóż.

Na litość bogów, w których wierzycie, cieszcie się i radujcie tym co mata. Wyciskajcie dni jak cytryny i dójcie każdą obfitość, jaką napotkacie, gdyż nikt nie zna przyszłości, ani swojej ostatniej godziny.

Myślicie, że moja mama zamartwiałaby się dietą, gdyby wiedziała, że no sorki, nie serce, ani nerki, ale jednak TIR był czynnikiem eliminującym? Czy warto całe życie gromadzić kapitał, wiecznie go pomnażać, odmawiać sobie wielu rzeczy, żeby na koniec dnia NIKT na tym nie wygrał i wszystko, co udało się osiągnąć, przepadło?

Moi rodzice robili wiele rzeczy „dla dzieci”. Na szczęście nie tylko tych, związanych z pieniędzmi, których z wielu różnych względów po nich nie odziedziczyłam.

Oni dali mi coś lepszego niż pieniądze. Pokazali mi świat.

Jako bachor widziałam cały świat, a w szczególności Europę. Nauczyli mnie, że jakość życia w ogóle nie zależy od ilości posiadanych pieniędzy, a od tego, co potrafisz z nimi zrobić i jak docenić to, co akurat masz. Jeździliśmy po świecie, jako biedni Polacy. Espresso w knajpie kosztowało wtedy tyle, ile dzienny budżet całej rodziny w PL. A jednak jakimś cudem pokazali mi smak lodów w Rzymie, panoramę miasta w Paryżu, kolorowe ryby w Chorwacji, biedę większą niż w Polsce w Rosji, czy Rumunii, odpicowane Monaco, dziką Kanadę, Ukrainę bez dróg, wycofaną Szwajcarię, roznegliżowaną Holandię, cukierkową Danię, bogate Niemcy, czy zabawne i zawsze lekko wstawione Czechy. Przeżywaliśmy Gwiazdkę na Cyprze, czy Sylwestra w Tunezji, a Wielkanoc w Egipcie. Zanim to się stało obciachowe. Ciągali mnie wszędzie, chociaż mój fokus był wyłącznie na basenach lub morzach i pamiętam, jak odmawiałam wejścia do muzeum w Londynie, pamiętam że w ogóle nie chciałam zobaczyć Madrytu, bo na basenie na kempingu byli fajni kumple. Ale jednak zobaczyłam. I coś pamiętam. Ale więcej czuję.

W Polsce też w zasadzie nie ma miejsca, gdzie jest „coś”, w którym nie byłam. Nic z tego nie pamiętam, ale BYŁAM. Coś mi się tam wdrukowało w mózg. Chociażby smak frytek z budy koło kempingu, ale zawsze coś.

I cała ta wiedza, czy też raczej doświadczenie, pchało mnie zawsze do przodu. I to jest wspaniałe. Bo tak, wolę zniknąć z tego świata bogatsza w coś, co się liczy. Przeżycia. Emocje. Skutki moich działań.

Jeśli choć jeden z moich czytaczy po tym wpisie wybierze wycieczkę, romantyczną kolację, spontaniczny wyskok na weekend z rodziną, zamiast oszczędności, to będę szczęśliwa.

 

Wiem, że moi rodzice też by byli szczęśliwi wiedząc, że nie rozpaczam, ale planuję kolejne podróże… Chociażby to była podróż do Bytomia, jeśli aktualnie tylko na to mnie stać. Nauczyli mnie, jak z takiej wycieczki zrobić podróż życia i nigdy im tego nie zapomnę.

Pamiętajcie, trzeba żyć. Jest później, niż się wydaje…

Mamo, Tato… Dobranoc.

 

40 komentarzy

  1. Dagmara

    Jola, jak ja Cie rozumiem z tymi snami. Nie da sie tego opisac, jak to jest być ze zmarlym rodzicem we śnie. Sciskam.

    • Jolinda

      To trochę pocieszające, że w żałobie wszyscy jesteśmy podobni. Ale jednak nie za bardzo…
      Trzymaj się Kochana :*

  2. M.

    Tak mi przykro 🙁 Wiem co czujesz. Wiem, że to wkurza, gdy ktoś tak mówi, ale sama 6 lat temu (nie wierzę, że tyle czasu minęło!) straciłam rodziców niemal jednocześnie. Obie śmierci były niezależne od siebie, nagłe i niespodziewane, a dzieliły je niespełna 2 miesiące. Ja miałam 27 lat, siostra trochę więcej, a brat – trochę mniej.
    Tej ziejącej dziury w korpusie nie da się niczym załatać i nie czuję się ani trochę mocniejsza (no może tylko w tym, że już nie muszę się o nich zamartwiać – jakkolwiek absurdalnie to brzmi).
    Mój ślub odbył się bez obecności rodziców. Mój synek urodził się w przeddzień czwartej rocznicy śmierci Taty i nosi jego imię.
    Dziękuję Rodzicom za najpiękniejszy dar świata – rodzeństwo.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i współczuję – tak dosłownie.

  3. K.

    jesuuu….nie wiem, co napisać….Joleczko…

    Wiesz, gdyby moim się przytrafiło, to co stało się – jesuu…nie wiem.

    Wiem, że nie mam takich wspomnień, a jedynie traumę wiecznych upokorzeń, niezaspokojonych oczekiwań, czy wykręcania rąk, by pokazać rodzince przy wódeczce poobgryzane paznokcie.
    Też przecież z jakieś przyczyny.
    Wieczne: „jesteś do niczego”, „jesteś gówno warta”. Bieg przed samochodem, za kierownicą którego on – bo tak, przez całą miejscowość, tylko po to, by potem pobić kablem od magnetofonu – do krwi. Za bzdurę.
    Kikuletni dzieciak stojący przed rozpartym w fotelu panem życia i powtarzający „tak, przepraszam , moja wina, moja wina, moja wina”.
    Strach przed rodzinnym spotkaniem, wigilią, czymkolwiek w obawie przed kolejnym wypominaniem jedzenia, wyśmiewaniem wyglądu, figury, nabijaniem się i publiczną krytyką.

    Jolanto -wiem, to, co napiszę…nic nie zmieni, nie uczyni świata lepszym, a bólu mniejszym.

    Ale – zazdroszczę Ci. Tych dobrych wspomnień. Tego, że jesteś tak wspaniałą osobą. Bo to Oni właśnie taką Ciebie wychowali, ukształtowali.

    W tym wszystkim jesteś przepięknie bogata – we wspomnienia, jakich nigdy ja mieć nie będę.

    Bogata w świadomość bycia kochaną, podziwianą, wspieraną…

    Wiem, że to zabrzmi obrazoburczo i krzywdząco niemal..

    I przepraszam…..ale czasem zazdroszczę Ci.

    I jesteś kochana. I w ogóle.

    • Eva

      K… Bardzo Ci współczuję, bardzo… Twój komentarz doprowadził mnie do łez, których nie mogę powstrzymać.
      Dobre dzieciństwo, troskliwi i wspierający rodzice, to podwaliny dobrego życia. Nawet, jeśli to życie kopie nas po doopskach, to dobre dzieciństwo pozwala się podnieść i zaczynać od nowa i dawać radę ze wszystkim. Domyślam się, jak trudno się żyje bez tego. Mam nadzieję, że mimo wszystko masz siłę i determinację i że los da Ci mnóstwo szczęścia i miłych niespodzianek. Życzę Ci tego z całego serca. Trzymaj się mooooocno.

      • K.

        K. – Eva.

        Hej, Evo…nie, nie mam dobrego zycia…a jednoczesnie piekne. Jestem matka przewspaniałej córki, która lios obdarzył niedosłuchem, która jest i zawsze będzie kochana. Której powtarzam dnia każdego, że jest wspaniałym dzieciakiem, że wierzę w nią i cokolwiek zrob – zawsze będę za nią, Obok. Nigdy w opozycji. Która żre pazury jak matka – jedyne, co usłyszała ode mnie to to, że będzie kiedyś zasłaniała ręce, jak ja…i pomogło…stara się nie obgryzac.
        Urodziłam sie, jako zbyt wrazliwe na świat ziecko, które było białą księgą. To rodzice nas kształtują i to oni sa, byc powinni naszym motywatorem, naszym bodźcem. Najgorsze jest to, że to tzw.dobry dom, yntelygencja. Moja mama, wychowana w kulcie ojca, pierwsze powojenne pokolenie, gdzie od ojca zależało to, czy będzie co jesc, dziadek mój zamykał mięso i jego przetwory dla siebie a reszta jadła trzy razy dziennie kartofle z mlekiem. Dziadek który katował maleńkie dzieci za wszystko, jak mogła się potem sprzeciwic, kiedy i ja i mój brat byliśmy bici? Nie umiała, zastraszona w dziecinstwie, młodosci, się sprzeciwic, uwazała, że ojciec to autorytet. Że święty, że nie można przy dziecku umniejszac itd. Jak się wyrasta w przekonaniu, że jest sie parchem, nieudacznikiem i dziwką? Ano tak, że chciałam jebnąc ojcu w mordę dyplomem magisterskiem i skończyc wszsytko, Udowodnic, Ale – urodziła się moja Córka. Dzis mam ukończone 5 kierunków studiów, znam języki – może nie biegle, ale daję radę. I……mam poczucie, że jestem nikim. Że nic nie potrafię, że jestem do niczego, że nic mi w zyciu nie wyjdzie. odpowiadając – tak, korzystam z pomocy specjalisty – po traumie onkologii z dzieckiem, kiedy zachorowała na nowotwór – łagodny finalnie – kości…..przestałam udawac, że sobie radzę. Czy mam poczucie swojej wartości? Mimo, że jestem fajną, samotną, ale fajną mamą, pomocnym – wg wielu ludzi człowiekiem? Nie. Nie mam. Zawsze za wszystko przepraszam. Z jednej strony świadomośc….że mogłabym z moim potencjałem góry przenosic…z drugiej – z tyłu głowy słyszę : „jesteś do niczego, nic ci w zyciu nie wyjdzie”… będę słyszała do końca życia. Nie potrafie wyzbyc się odium śmiecia, parcha….nie mam poczucia wartości….Przepraszam, że się rozpisałam. Nie spałam pół nocy, rozmyślając o Joli….popłakując nad Nią…troszkę nad sobą. Miło mi – za dobre słowo. Bardzo….tak ciepełko. A Jolusię wspieram, podziwiam, jest przewspaniała…i mimo odległości – a może i własnie przez nią – szerokim strumieniem dla Niej i wszystkich Jej czytaczy – ciepełka ode mnie…całą swoją szerokością 🙂

        • Eva

          Przeczytałam, rozmyślam. Nie będę nic pisać, bo i co tu pisać. Jesteś mądrą kobitką, to „widać”. Cieszę się, że dajesz radę. Mimo wszystko. I że zdajesz sobie sprawę, że te przeklęte myśli zaszyte w tyle głowy nie są prawdą obiektywną, że tak powiem.

          Przytulam wirtualnie, ale bardzo mocno :* 🙂

  4. Agnieszka

    Dżol.
    Jadę z mężem w góry. We dwoje. Jak 25 lat temu, przed ślubem. Jadę się cieszyć tym, co mam. Twój wpis wzbudził moj uśmiech i łzy jednocześnie. Dziękuję za wspomnienia o Twoich Rodzicach.
    I ciągle nie mogę zrozumieć, jak ktoś mógł nie chcieć Ciebie, Brunona i cudnego życia z Wami! Gupi holender. Gupi…

    :-*

  5. Iza

    Jola, az mi sie łza zakręciła … Tez mam taka panikę ze coś ktoś zaraz jakaś tragedia…a ile jeszcze można znieść…
    I zgadzam sie w 100% ze życie jest krótsze niż nam sie wydaje…
    Idę z synem na spacer i będziemy śmigać na hulajnogach jakby jutra nie było!!
    Usciski

    • jolinda

      Haha, hulajcie! 🙂 Mam nadzieję, że absolutnie wszystkie limity złych historii w tej rodzinie się wyczerpały. Całusy!

  6. Ag.

    Mogę tylko napisać, że współczuję bo nic innego i rozsądnego przy takim ogromie nieszczęścia nie przychodzi mi do głowy. I że mam w pamięci Twych Rodziców bo jestem stałym czytaczem od początku Blogusa. I że cieszę się, jak wnioskuję z niektórych ostatnich Twych wpisów, że jest odrobinę lepiej …

  7. wiem o czym piszesz.
    Moje ostatnie lata to tylko odejmowanie bliskich.
    Czasem czuję się jak ostatni mohikanin.
    Kiedy rok temu mojej matce zdiagnozowano raka…poczułam przedsmak ulgi. Że wreszcie spadnie ze mnie martwienie się, czy po pijaku nie wysadziła całego bloku w powietrze. Wcale nie czuję ulgi tylko brak.
    A o siostrze nadal nie potrafię mówić, choć mija już piąty rok.
    Tak, masz rację. Nic mnie nie wzmocniło, przeciwnie, miękka się zrobiłam jak wosk, szczególnie dla tej garstki, która mi jeszcze została.
    I dotarło do mnie, że też przeminę i to może nawet szybciej niż się spodziewam. Więc będę korzystać z życia tak, jak tylko będę mogła bez krzywdzenia innych.
    Na początek jadę do Szwajcarii. Na początek.

  8. tantawi

    Tez sie Jolu bardzo wzruszylam tym co napisalas. Przy gulaszu I brokulach rozmyslam teraz czego ja wlasciwie jeszcze chce I na co czekam cale zycie. Bez sensu . Trzeba zyc tu I teraz. Dzieki za te pobudke. Przypomnialas mi tez, ze mam prawie czasem czuc sie smutna. Nie chce udawac, ze jest ok kiedy nie jest
    Sciskam Ciebie, Mlodzienca I kota 😉

  9. MONIKA Ch.

    Jola, całusy. Właśnie wróciliśmy z weekendu w górach. Naszych, zaraz obok. I czasem się boję, że za fajna ta nasza sielanka, że coś się spiep…. bo przecież ile to może tak trwać? Ale chyba tym bardziej trzeba korzystać z czasu jaki mamy, tu, teraz. :-*

  10. ilona721000

    Piękne słowa.
    Gdy Cię czytam – już od lat – to doświadczam niezwykłej huśtawki emocjonalnej – raz śmieję się niepowstrzymanie, a raz ściska mnie za gardło – śmieszysz, tumanisz, przestraszasz…
    I wszystko trafione w punkt.
    Jest tylko 'tu i teraz’ – carpe diem.
    Dziękuję. Pozdrawiam Cię baaardzo serdecznie 🙂

  11. Piękny tekst. Doskonale wiem, co czujesz. Swoje też przeżyłem. Choć to banalne, ale czas naprawdę leczy wszystkie rany. A przynajmniej pozwala się im zabliźnić aby nie bolały…
    Cieszę się, że Cię znalazłem:) Czy mnie jeszcze pamiętasz? 🙂

  12. aselniczka

    Gdy byłam nastolatką, mój brat cioteczny popełnił samobójstwo. Rodzina cierpiała nieprawdopodobnie. Sen, w którym brat się ze mną pożegnał, pamiętam jak dziś.

    Co do oszczędzania, to trochę muszę, inaczej kotek nie miałby co jeść 😉 Nie oszczędzam za to na urlopie – do końca roku zostało mi chyba z sześć dni, jeden, może dwa wyjazdy, a żaden urlop nie był dłuższy, niż dni cztery 😀 Ot, seria przedłużonych łykendów. Ale daję sobie też czas samotności, ostatnio odkryłam, że bardzo tego potrzebuję do ładowania baterii.

    Ściskam, Jolka, myśli ślę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.