Składanie namiotów dla opornych

Jak planowałam posiadanie Decybela, to byłam raczej sceptyczna, jeśli chodzi o to, jak dziecko mnie wzbogaci.

No i rzeczywiście, finansowo sprawy mnie nie zaskoczyły. O wzbogaceniu mowy być nie może, bo i jak, skoro w Polsce zarobkowa praca nieletnich jest zakazana… 😉

Ale, i piszę to bardzo poważnie, dziecko wzbogaca w totalnie nowe doświadczenia. Spoza twojego bąbla rzeczywistości, którą sobie wypracowałeś awansami, doświadczeniem, doborem znajomych… Spoza kurwa wszystkiego, czego się spodziewasz. Bo dzieci to są istoty kosmiczne.  A to, co trzeba zrobić, by je wychować na istoty ludzkie, jest zupełnie z dupy, albo przynajmniej nie z tej ziemi.

Otóż. Dziecko moje ma wakacje. Ja nie, bo przecież na co komu wakacje latem, jak słonecznie, jak ulice puste, jak klima w pracy wreszcie ma sens, jak fabryki poluzowują korpo cugle, gdyż sezon ogórkowy. Jestem wielką fanką wakacji w listopadzie. Albo październiku. Do słońca daleko, świąt jeszcze nie widać, a żyły masz ochotę otwierać choćby suchą bułką…

Ale dzieci oczywiście wakacjują latem.

Dobra. Se myślę, nie może być tak, że wakacje z dzieckiem to inni, ale nie ja. Przecież kocham swojego Decybela. Co prawda najmocniej, gdy widzę go na zdjęciach, albo gdy przebywa ze swoim ojcem, ale przecież kocham. Dogadujemy się i generalnie, jestem matką. A nawet Matką. A matki uwielbiają spędzać czas ze swoimi dziećmi. Oraz z ich znajomymi. Oraz innymi matkami. Oraz na placu zabaw. A przynajmniej tak się mówi. A przynajmniej mówią tak ci, którzy mnie nie pytali o zdanie…

Co tu robić, co tu robić, w co się bawić. Na ratunek przyszła siostra z rodziną i przyjaciele. Jadą do Chorwacji. Wspominali mi nawet o tym kilka miesięcy temu, czego nie zanotowałam, bo samochodowe wypady tak daleko, POD NAMIOT, wydają mi się wspomnieniem z lat 90-tych i tam wolałam je zostawić. Jednakowoż argumentów bezlik (a na cholerę będziesz wydawać wywrotkę kasy na wakacje dla dwojga, jak nawet wieczorem z pokoju nie wyjdziesz, a cały urlop spędzisz w hotelowym brodziku?!?) jakoś mnie przekonało, że w grupie siła.

No i jadę. Jedziemy. Ja, Brunon, Miś Brunatny, Miś Polarny, Bambi i, jak sądzę, jakieś 300 samochodów, bez których moje dziecko zapada w apatię i odwodnienie, a także zaawansowaną opuchliznę kolan i wszystkie nieszczęścia, które zdoła wyseplenić.

Tylko – jak jechać pod namiot, bez namiotu? Brak namiotu naprawia się kupnem namiotu. Szoping więc. Ulubiony przeze mnie fragment rozwiązywania problemów – kup coś, żeby zaczęło działać.

Tylko, że kup COŚ, a nie „coś”.

Se pomyślałam, że skoro będę sama w dzikich ostępach, to przyda mi się możliwie najprostszy namiot. Coś, co rozstawię bardzo szybko, bez instrukcji i kombinowania. I bez pomocy. Jak zobaczyłam namioty samorozkładające się, to wiedziałam, że to jest to. Wyjmujesz z torby, odpinasz paski, rzucasz do góry z podskokiem, robisz telemarka, a gotowy namiot furkocząc opada na miękką trawę i razem otrzymujemy 10/10 pkt za styl, szybkość i wykonanie.  A te leszcze obok, dopiero rozsupłują linki i łączą ze sobą rurki, he he.

Jeeej, jaka byłam z siebie dumna, że kupiłam takie cudo.

Ale w tej swojej głupocie, widziałam jednak brzeg, łapałam jakiś kant rzeczywistości, gdyż bałam się przetestować rzut namiotem. Jakąś mam taką fobię, że jak coś jest ładnie złożone w torebce, to jak to wyciągnę i obejrzę, to już NIGDY, ale za żadne skarby świata, nie uda mi się tego złożyć i schować w tę torbę. Nie zmieści się, nie ma takiej opcji.

I wtedy wrócił Brunosław. I zobaczył torbę z namiotem. Okrągłą. Niebieską. Kuszącą. Zanim go powstrzymałam, otworzył zamek, poluzował jeden pasek i chwilę później stał wewnątrz pięknie samorozkładającego się namiotu.

Tego dnia, nic nie zapowiadało nadciągającego dramatu Jolanty.

Gdyż dość zabawnie było udawać, że mamy kemping w salonie. Jedliśmy tam kanapki, piekliśmy chleb na patykach na ognisku, a Bru przywlókł siedem jednostek straży pożarnej, żeby bezpiecznie ugasić ogień. Kot w tym czasie pazurami rozdziewiczał tropik, bo przecież coś się ruszało i szeleściło… To była pierwsza rysa na szkle. Jestem pewna, że przy pierwszym deszczu, przeniesiemy się z Bru do mojego auta i tam spędzimy noc, gdyż wodoodporność nie przewiduje zabaw z kotem…

Ale potem Sir Decybel poszedł spać, a ja chciałam obejrzeć Friendsów, jak codziennie od lat wielu. Tyle, że namiot mi zasłaniał…

Spoko, złożę szybko, pomyślała Jolanta o zerowym doświadczeniu z samorozkładającymi się namiotami…

Te namioty, one rozkładają się w locie. Potwierdzam. Bo wszystko w nich zbudowane jest tak, żeby się w sekundeczkę rozprężyć i wskoczyć na swoje miejsce. Tylko poluzujesz i TADAAA masz cały namiot. Gotowy.

Natomiast NIC w tych namiotach nie jest przygotowane na składanie się. NIC.

Instrukcji montażu nie było, bo i po co. Powinni może tylko uprzedzić, żeby nie otwierać opakowania w toalecie, aucie, albo innych ciasnych pomieszczeniach, ale to tyle.

Natomiast instrukcja składania namiotu mieściła się na karteczuni wielkości znaczka pocztowego i była wydrukowana siwą farbą na białym tle. Pomyślałam, że nic istotnego nie może być w ten sposób przekazane, więc ją wypieprzyłam od razu. Ze dwadzieścia minut grzebałam potem w koszu, żeby tę mini karteczunię w śmieciach odnaleźć…

A uznałam, że instrukcja się przyda, po dwóch wieczorach nieudanych prób złożenia namiotu. Oraz po obliczeniu sobie na paluszkach, że ni cholery, ale rozłożony namiot, się w moim aucie nie zmieści, chyba że na szybko zamienię swój miejski czołg, na TIRa.

No ale halo, pięć lat na politechnice warszawskiej to nie w kij dmuchał przecież. Kosmodrom powinnam umieć obsłużyć, to se i z namiotem poradzę. Oraz od czego jest internet i instrukcje dla głupich Amerykanów. Luz. Wrzucam w googla nazwę namiotu i co? No filmów instruktażowych składania samorozkładających się namiotów w piździec. Widać, nie tylko ja miałam ten problem. Oglądam. Próbuję. Przebieram się w dresy, bo w normalnych ciuchach brakuje mi zasięgu ramion, czwartej nogi i stu metrów kwadratowych parkietu. Nic. Sapię, klnę, zaklinam. Nic. Zasłoniłam okna, bo byłam głęboko przekonana, że KTOŚ musi to nagrywać, inaczej by się nie działo…

Wreszcie jest. Powaliłam go! Leżał przede mną poskromiony, płaski, owalny… Tyle, że dwa razy większy niż opakowanie. KURRRRWA.

Aaaaaaa…! Po setnej próbie zaczęłam rozważać kupno nowego namiotu. Kupić i  pod żadnym pozorem nie otwierać przed dotarciem na miejsce. Po wakacjach bym go po prostu polała benzyną, podpaliła i patrząc mu głęboko w oczy patrzyła jak ginie 😉

Ale jak se po raz dwusetny obejrzałam uwaloną kocią karmą instrukcję wielkości znaczka pocztowego, jak zrobiłam dwadzieścia przysiadów i 20 min rozciągających ćwiczeń, to udało mi się wreszcie wpakować to cholerstwo do tego mikro woreczka…

To było jak upychanie arbuza w prezerwatywie. Naprawdę. Trwało tylko 6 lat, ale spoooko, da się. No i straciłam z 7kg, więc nie ma tego złego… 😉

 

Jutro przede mną składanie plażowej sofy pompowanej wiatrem. Nawet nie pytajcie…

16 komentarzy

  1. Karolina

    Och, jak dobrze Cię rozumiem! Właśnie wróciłam z mini wakacji (z dzieckiem, a jakże!) z rozpakowanym śpiworek luźno w bagażniku. O namiocie bałabym się nawet pomyśleć.

  2. nemesis_game

    Stoczyłam podobną walkę z namiotem-wozem strażackim.
    Całkiem prawdopodobne, że będzie teraz stał rozłożony, póki Orzeszko nie skończy 20stki 😉
    Na plażę przezornie więc kupiłam taki składany, co by się nie ośmieszać na oczach letników 😉

    • Jolinda

      Oczywiście. Dotyczą namiotów z Decathlonu lub Biedronki. Mój składa się inaczej… Niestety tylko ta mini instrukcja mówiła prawdę :-/

  3. Zitalianizowana

    namiotu nie cwiczylam, ale pamietam ze jako dumna z siebie swiezo upieczona singielka, ktora oczywiscie mezczyzn nie potrzebuje do niczego w swoim nowym singielskim mieszkaniu, podkuszona przez cholerna promocje, i udane samodzielne podlaczenie pralki, stalam sie szczesliwa posiadaczka cudownej, bialej, dlugiej na 160 cm i posiadajacej 6 szuflad komody, hahhahahhahahahhahaha, do samodzielnego skladania………hahahhahahahah……pozar w burdelu….po 3 dniach skladania w towarzystwie morza wina i kocicy asystentki to istny cud, ze nie wyszedl z tego stol z 6 krzeslami lub sanki 🙂 komoda nadal stoi..troche sie rozjezdza….srubami ktore zostaly po skladaniu zajela sie kocilla….reszta jest milczeniem

  4. MONIKA Ch.

    Jola, a jesteś pewna, że tego nie nagrałaś? Podobnoż na takich filmikach ludziska szmal na yt zarabiają

  5. K.

    Joluś…..kocham Cię….bo jakbym o sobie czytała….mnie nawet kije nordicowe w hultaj – nie wejdą do pokrowca … a namiot stoi przywiązany wystającym znad torby tropikiem – do reszty – srebrną taśmą….chylę czoła zatem….o MISZCZYNI 😀

  6. Joanna

    Jak Ty to robisz, że czytając zaległe dwa wpisy łzy cienką z zupełnie odmiennych powodów ?

    Trzymam kciuki za powtórne udane złożenie namiotu, a jakby co – zawsze możesz zrobić z niego bagażnik dachowy, który pomieści polarne niedźwiedzie i inne takie..;)

  7. tantawi

    Upychanie arbuza w prezerwatywie – Jola, tekst roku Padlam I kwicze! Hahaha od razu przypomina mi sie moje skladanie kociego drapaka wysokiego na 2,20 metra. Nie pytaj, jak dlugo, nie pytaj o nic. Koty ze znudzenia poszly spac… na jakies 8 godzin. A ja mam teraz chwiejny drapak – zamek, na ktorym sama sobie chyba moge posiedziec, bo koty wybraly szafe za £600 funtow. Ktora po 4 miesiacach bytnosci wyglada jak material szkoleniowy dla szlifierza. Albo innego drwala buziaki I cudownych wakacji. Pamietaj, ze po kilku lykach wina zadne instrukcje nie sa juz potrzebne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.