Sparaliżowana koza

Dzisiaj był dziwny dzień.

Wypełniony spotkaniami i niespodziankami. Pierwsza zdarzyła się, gdy niespodziewanie musiałam wrócić się po Bambiego, gdyż ryk z tylnego siedzenia auta nie pozostawiał wątpliwości, że ktoś został pozostawiony i trzeba to odzrobić. Pod kołdrą MOJEGO łóżka (choć Bru upiera się przy wersji, że to NASZE użeczko) tkwił Bambi i mój telefon. Bez telefonu (i internetu w nim i poczty i notatek i kontaktów) między uszami mam tylko sznurek, więc to duże szczęście, że odnalazłam aparat przed dotarciem do pracy…

Aaaaale o zabraniu portfela i wejściówki już nie pomyślałam. Nie styknęło pamięci operacyjnej, gdyż skupiłam się na zabraniu 3 dodatkowych par rajtek, kosmetyczki z kolorowymi kosmetykami, szpilek teatralnych (gdyż można w nich głównie stać i wyglądać oraz względnie wygłaszać, jeśli po treningu umie się złapać równowagę) oraz uwaga – lakieru do włosów. Lakier do włosów odkryłam jakieś dwa miesiące temu, a nie jak wszyscy w latach 90-tych…

A wszystko to dlatego, że gdyż matka-firma wyznaczyła mi na dzisiaj termin z panem fotografem. Się przejęłam byłam. Rozum mi odebrało. Wiadomo.

Zatem zajeżdżam z wdziękiem ryczącego stada bawołów pod fabrykę moim czołgiem i ze zgrozą odkrywam, że karty umożliwiającej wjazd czołgu na teren posesji i jolanty na teren biura NIET. I od tamtej pory schody. Na parking wdarłam się siłą, za kimś. Ryzykując potłuczony dach, przebite koła i pogadankę ochroniarza. Do fabryki wedrzeć się tak łatwo nie jest. Poszłam na recepcję, mówię żem gapa, i że niech zastępczy identyfikator dadzą. Spoko, dokument ze zdjęciem poczebny. I wtedy okrutna prawda wychodzi na jaw – nie mam portfela. Na szczęście zdjęcia w książce adresowej pracowników nie obrabiałam w Insta, więc pani na recepcji mnie poznała i uwierzyła. Na twarz.

Sesja foto się odbyła. Pani makijażystka gwiazd była przemiła i zachwalała moje rysy, makijaż i włosy. Urosłam tak z 5cm, a że miałam już na sobie niebotyczne szpilki, to gdy pan fotograf kazał mi się gibać do zdjęć, w zasadzie walczyłam o życie. Takie też miny podejrzewam na efekcie końcowym. Co w sumie zgadza się z tym co robię, życiem w korpo i moją walką ogólną o utrzymanie się na powierzchni wrzechświata poprzez natarczywe, i czasami dość zabawne, napieprzanie łapami o wierzch rzeczywistości.

Dużo piany, hałasu i tupania, żeby mieć co do garnka włożyć i działać ku chwale prezesa i spółki. Tak.

I jak już zrobiłam se milion selfiaczków w kiblu upamiętniających fakt posiadania profesjonalnego makeup’u, raczyłam ruszyć swe członki w stronę domu, legowiska i owocu łona mojego, czyli Brunosława i zimnego wina w lodówce.

Ale.

Bez karty parking służbowy jest miejscem nieprzyjaznym. Bramki.

Jak upośledzona koza musiałam przez nie przeskakiwać…

Z tego miejsca chciałabym wszystkich narażonych na ten widok przeprosić. No ale siła wyższa… Dziecko z przedszkola się samo nie odbierze. Obowiązki.

 

Dzisiaj po raz pierwszy też, ku własnemu zaskoczeniu, zgodziłam się na prośbę Bru, zaprosić jego przedszkolnego kolegę, wraz z mamą rzecz jasna, do domu. Na kawę i wspólne zabawy.

Możecie se o mnie myśleć co chcecie. Że lubię ludzi, że łatwo nawiązuję kontakty, że jestem otwarta i miła. Taaaa… Doprawdy. Sraczkę-nerwówkę przed tym popołudniem miałam większą niż przed maturą. Bo O CZYM na litość bogów rozmawiać z kimś, z kim łączy cię wspólne przedszkole?!?

Okazało się jednak, że było przefajnie. Jak zawsze, gdy nastawisz się dużo poniżej poziomu przyzwoitości 😉

Kobitka żyje z obcokrajowcem, też przeżywa problemy z różnicami kulturowymi i językowymi, też ma kota-spaślaka i jej dziecko jest urodzone niemal tego samego dnia, co Brunorium. Bałam się sprawdzić, co myśli o butelce wina spożytej w ogródku na oczach małoletnich zaraz po przedszkolu, ale czuję, że następnym razem nic mnie nie powstrzyma od zadania tego pytania 😉

I tak o…

4 komentarze

  1. Listopadowa

    Trafiła ci sie super mama!!! Pilnuj jej i broń pazurami zeby nie poszła gdzie indziej!!! Ja trafiałam na takie typu: ale twoje dziecko je zwykle kartofle???? Nie Bio?????!!!!! I nie nosi bio bawełny?????? Ale uważaj bo piesek moze ugryźć!!!! Gdzie ja miałam obawę ze to wlasnie dziecko moze ugryźć Huga:)))

  2. Ewelina

    Kolejny dowód, że życie abstrakcyjnie przeplata momenty rozpaczy i … codzienności, która jest idealnym scenariuszem na komedię. Jolindo, masz niesamowity dar przekazywania w sposób szczególny spraw pozornie przyziemnych, aczkolwiek mam wrażenie, że w Twoim życiu nic nie jest zwyczajne 🙂 Uwielbiam tu wchodzić i czytać. Śmiać się z Twoich zgrabnych tekstów, ale i uronić łezkę, kiedy znów coś pójdzie nie tak…

    Ściskam ze Śląska mocno!
    e.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.