Pracuję dla firmy dostarczającej kablowy internet i tv, niby największej na świecie. Jesteśmy też finansowo powiązani z jednym z największych graczy na światowym rynku telefonii komórkowej.
I co?
Jak mnie moja najukochańsza firma zaimportowała do kraju serem i śledziem płynącym, a było to w zamierzchłych czasach drogiego roamingu danych, to byłam jakby odcięta od świata. Dane z komórki zeżarłam w dwa dni, internetu nie mogłam sobie załatwić, bo nie byłam zameldowana, telewizji w wiadrze z roboty wynieść się nie dało. Dwa tygodnie żyłam na plaży, a po internet jeździłam do Ikea…
Tuż przed wakacjami zapisałam się do testowania nowego dekodera mojej firmy. No cudo na kółkach, kosmiczna technologia 😉 A że jakoś tam odpowiadam, za mały wycinek tego, jak działa to ustrojstwo, postanowiłam zostać królikiem doświadczalnym. Przysłano paczki. Otworzyłam od razu, bo oboje moich dzieci naciskało. I Bru, który był bardzo ciekawy, co też może kryć się w środku pudeł, i kot, który srał na to, co jest w środku, bo zamierzał jak najszybciej zająć miejsce tego czegoś.
I tak oto, jakieś 4 tygodnie temu, na środku mojego salonu, wylądowało milion kabli, przełączników, instrukcji, modem i dekoder. A że z jakiegoś powodu u mnie nigdy nudy nie ma, to sam proces podłączenia ustrojstwa postanowiłam odłożyć w czasie, a najchętniej scedować na kogoś innego. No i ilekroć pojawiał się u mnie w domu osobnik płci męskiej z nadprzyrodzoną mocą (czytanie ze zrozumieniem po niderlandzku), prosiłam go o próbę zajęcia się tymi tam o, kablami i pudełkami. Kilku śmiałków podjęło się tego wyzwania, ale zawsze coś było nie tak, jakaś błahostka. Tak mała, że o niej zapominałam. Aż do następnego śmiałka…
Niestety, wielokrotne, acz nieudane próby podpięcia nowego sprzętu, rozzłościły ducha starego sprzętu i ten wziął się i sfochował, odmówił współpracy… Wysiadł internet. JEZU. No ale wakacje na horyzoncie, dwie działające komórki, 7h szybkiego internetu w pracy, jakoś się ten życiowy problem dał zatuszować, zwłaszcza że główny pożeracz internetu, czyli dziecko, wyjechało już na wakacje.
A potem był czas na moje wakacje. Moi wspaniali goście, którzy opiekowali się domem i kotem, jakoś przeżyli bez internetu, chociaż naprawdę nie wiem jakim cudem.
Wracam. Bez telefonu, przypomnę. Do domu, gdzie nie ma internetu. I czuję się nagle, jak w jakimś chorym śnie. Pracuję dla firmy internetowej połączonej z telefonią mobilną, mam w domu nadreprezentację urządzeń do komunikacji, modemy, kable, z 12 różnych telefonów i za cholerę nie mogę sprawdzić, jaki jest numer do cholernej taksówki, ani zapłacić za żadne zakupy internetowe, bo wszystko mam powiązane z telefonem, który krąży gdzieś po świecie.
No i wczoraj był ten dzień, kiedy postanowiłam nie jędolić i wziąć najważniejszą sprawę w swoim życiu, czyli dostęp do internetu, we własne ręce. Zaczęłam podłączać kable. Sprawdziłam siedem różnych konfiguracji, zanim zdecydowałam się otworzyć instrukcję 😉 Instrukcja przysporzyła mi oczywiście wiele radości, jako że napisana jest w języku, którego moje oczy odmawiają czytać, nadal. Szło mi dość niesamowicie do momentu, gdy dekoder wyświetlał wielki napis, no stara, robisz wszystko źle, weź zadzwoń do Mietka z roboty, czyli na infolinię.
JEZU.
A dzwonienie gdziekolwiek jest dla mnie gorsze niż wyjście do dentysty, nie? Dostaję sraczki, prostują mi się włosy i dostaję plam opadowych na całym ciele.
No ale dzwonię, nie ma wyjścia. Oczywiście nie ma „press 0 for english”, za to jest wielokrotnie powtarzana instrukcja, jak podać PASZCZOM swój kod pocztowy. Tyle, że chociażbym się skichała, nie wymówię swojego kodu pocztowego, tak jakby sobie tego życzył automat z infolinii. Więc się zapętlam na pierwszym kroku. Siedemnaście odsłuchań instrukcji później, wciskam na telefonie ciąg przypadkowych znaków, żeby jakimś cudem przejść do opcji – połącz mnie z ŻYWYM konsultantem.
Sukces! Gadam z panią, mówię jej, że jestem z centrali, ho ho, tak sobie po koleżeńsku żartujemy, po czym okazuje się, że pani mi nie pomoże, bo ona jest on tv, a nie od internetu i że mnie przełączy do kolegi. No spoko. Tylko, że nadal nie wprowadziła do systemu mojego kodu pocztowego… System więc przed połączeniem z konsultantem znów dopytuje mnie o kod pocztowy. JA PIERDOLĘ. Znów jakimś cudem udaje mi się połączyć z człowiekiem. Zanim wyłożę mu swoje problemy życiowe, błagam go o wprowadzenie mojego kodu pocztowego. Pan mówi, że to z pewnością nic groźnego i że zresetuje mi internet, że to potrwa do 15 minut i żebym sobie walnęła kawkę w tym czasie, albo może nawet piwko, ho ho, i zaraz wszystko wróci do normy Maleńka. A ja w to wierzę, mimo moich doświadczeń z facetami, nie? Wierzę mu i się rozłączam.
Człowiek rodzi się głupi, uczy się przez całe życie, a potem daje się kolesiowi z infolinii spławić miłymi słówkami… ARHG.
Bo oczywiście internet się zresetował, owszem, ale nadal nie działał. A w zasadzie nie działał nawet bardziej, bo zabrał ze sobą za to resztki mojego elektronicznego okna na świat, czyli Netflixa w TV i mojego byłego dziecka, czyli usługi VOD, które to do tej pory działały jakimś cudem…
Znowu dzwonię. Tak, kod pocztowy… proszę Bru, żeby swoim posh niderlandzkim (to jest temat na osobny wpis), powiedział do telefonu nasz kod pocztowy. Tylko, że on nie umie przeczytać 2014, gdyż umie liczyć tylko do 10, a wszystko co wyżej to „honderd miljoen”, a litery też mu się pieprzą, gdyż zna je w 3 językach i na żądanie nie umie się przełączyć z polsko-angielskiego na niderlandzki. Więc po trzech próbach, system na mnie krzyczy, że on nie rozmawia z nieletnimi i żebym dała matkę do telefonu… 😉
Po wypoceniu 6l płynów i wypiciu 4 piw, wreszcie udaje mi się połączyć z konsultantem. Tym razem nawet nie próbuję mówić, że pracujemy dla tej samej firmy, gram idiotkę, czyli siebie. Oh mam tyle kabli w domu. Oh nic mi nie działa. Oh proszę mi to bardzo powoli wytłumaczyć, albo magicznie wrócić ustawienia, które miałam wcześniej i zabrać ten wytwór szatana z chin, czyli nowy dekoder. Oraz wsadzić go sobie głęboko.
Jest tak miło, że miły pan konsultant pyta, całkiem dyskretnie, czy mam chłopaka. Okazuje się, że nie mogą mi przywrócić poprzednich ustawień i że tak jakby znalazłam się na bardzo wąskiej, jednokierunkowej drodze na oblodzony szczyt. I że muszę iść do przodu. Ale że mogę zamknąć oczy, a miły pan konsultant mnie zaprowadzi na miejsce za rękę. Śmiejemy się, ja rozplątuję kable, pan mi w wyobraźni rysuje schematy połączeń, usuwa kłody spod nóg, kreśli świetlaną przyszłość przede mną i moim nowym dekoderem. Rozłączam się, czując że mogę wszystko i że to spaghetti kabli na mojej podłodze ma głęboki sens i że w trzech łatwych krokach podłączę wszystko i rozstąpi się przede mną morze możliwości szerokopasmowego łącza.
Otóż nie. Gdyż, czego dowiedziałam się po kolejnej upojnej randce z infolinią mojego cholernego pracodawcy, wysłali mi złe kable. ZŁE KABLE kurwa.
I wtedy oczywiście nastąpił efekt „aaaa, nooo taaaaak” – bo przypomniało mi się, jak „każden jeden’ z moich internetowych śmiałków wspominał coś o kablach, przejściówce, złej wtyczce, itd. Żebym poszła do sklepu i za 7 eurocentów kupiła, to skończą instalację i będę mogła być 100% jolką nie tylko w pracy…
No ale jak się samemu czegoś nie zrobi, to się nie zrozumie. Przynajmniej ja.
Telefon mój krąży gdzieś po Europie i nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy do mnie dotrze, pewnie jakoś w tym tygodniu (a dzisiaj mija okrągły, a mimo to baaaardzo długi tydzień bez niego). Kable z firmy, w której przecież pracuję, zostały wysłane pocztą i mimo że mi pokonanie drogi dom-biuro zajmuje 15min, to dotrą do mnie za dwa dni, bo jest to jedyna oficjalna droga wydania mi tychże. Wszystko to dość niesamowite jest i jeśli jakiś kraj będzie chciał zniszczyć dowolny inny kraj, to wystarczy zamiąchać przy dostępie do internetu zwykłych ludzi. Chaos i zjadanie własnych butów (z nudy lub głodu) gwarantowane.
Kocham CieTwoja Kamilkoeirlbicielka
No, że mnie tam teraz nie ma. Wyżywałbym się kablowo jak nic 🙂
O jeżu, jestes tak intensywna, że gdy czytam twoje historie, to czuje przeplyw prądu po ciele. Też kiedys tak mialam. potem wysiadla moja faza…Po przerwie spowodowanej zmęczeniem materiału wracam do żywych, ale na trochę innych obrotach. Czym się.
Kurczę, ale jak już ten kubełek dojdzie i zostanie PRAWIDŁOWO podłączony, to mam.nadzieje, że ten Internet będzie pral, prasowal i karmił kota?
Kabelek;) No i jak tu żyć bez smartfona, jak on lepiej ode mnie wie, co chce napisac;)
Hahahaha!!! No po prostu przygody polskiej Bridget Jones w Holandii 😉 Sorki za tzw. śmiech z cudzego nieszczęścia, ale czytam Cię najczęściej dla poprawy humoru, a aktualnie mam doła i Twoje perypetie paradoksalnie (albo i nie) odrywają mnie od moich…