Potrzebowałam pobrać z mojego pięknego, nowiuteńkiego Urzędu Dzielnicy Wilanów jakiś kwit. Dokument znaczy. Miałam iść sama, ale że przypomniało mi się akurat po przedszkolu, to pomyślałam, że pójdę z młodym. No gdzie jak gdzie, ale tutaj do matek z dzieckiem powinni być przyzwyczajeni i nawet jak Decybel zrobi Scenę, to nikt nie zwróci większej uwagi, bo te mury, mimo że nowe, niejedno już musiały widzieć.
Błąd. Wielbłąd.
Zero kolejki, wielu raczej niezajętych urzędników. Uśmiechniętych i miłych. Życzliwie strzygących uszami…
Podchodzimy do stanowiska, wyłuszczam sprawę. Pan urzędnik mówi:
– Tak, rozumiem. Chwileczkę. Zaraz wracam.
Poszedł. Cała reszta urzędników siedzi i coś tam niby robi. A my z Brunonem zaczynamy robić show. Niestety nie na niby.
– Mamooo? Pan poszedł? KUPĘ?!? – krzyczy Brunon tonem odkrywcy.
– Yyyy… Raczej nie, poszedł coś sprawdzić. Zaraz wróci. – mówię spokojnie, żeby go nie nakręcać i nie dać mu pożywki w postaci nerwowej próby zmiany tematu, bo to nigdy nie działa. Znaczy działa jak złoto, ale przeciwnie do moich zamiarów.
– Kupę. Poszedł kupę. Pan poszedł kupę. Mamo! Poszedł kupę! – Brunon zaczyna układać z tych słów piosenkę na melodię śpiewanki o alfabecie. Uroczo. Ignoruję. Odwracam wzrok, ale gotuję się w środku ze śmiechu. A Brunon dołącza do piosenki układ choreograficzny z Woogie Boogie.
– Mamo, macham nogą! Pan poszedł kuuuupę! – śpiewa Bru. Próbuję go wyciszyć, ale to jak próba zatrzymania rwącego strumienia. Wymyka się i śpiewa otworami, o których nie miałam pojęcia. Wreszcie wracamy do naszego stanowiska. W ciszy. Pan urzędnik już tam niestety czeka. Mam nadzieję, że tylko od przed chwili. Udaję, że nie widzę spojrzeń i śmiechów pozostałych urzędników. Oni udają, że się nie śmieją.
– Tak. To mam już dla pani ten dokument. Poproszę dowód zapłaty.
– Yyy… nie mam. A mogę u pana zapłacić? Bo nie mam…
– Mamo?? Mamo! – wtrąca się Brunon głosem niecierpiącym chwili zwłoki – A ja nie mam cipki! Bo nie mam!
Chyba czas się przeprowadzić, bo tutaj już niczego nigdy nie załatwię… 😉
O, widać, że syn swojej matki 🙂
Kiedyś pracowałam w Urzędzie. Przyszła młoda matka, usiadła, wyłuszcza sprawę, niemowlę na jej rękach zrobiło interesującą minę, coś zabulgotało i… cóż. Niemowlę zrobiło to, co niemowlętom wychodzi zawsze, czyli kupę. To był ciekawy dzień w pracy, a ja do dziś podziwiam siebie, że nie wybuchnęłam śmiechem. Nie, nie dlatego, że niemowlę walnęło z bulgotem w pampersa. Raczej widząc zatrwożoną minę matki udającej, że nic się nie stało i w sumie, to dziecko wcale nie jest jej.
e.
Naucz go śpiewać po holendersku i przepraszaj zawstydzona, że synek tego naprawdę nie powiedział.
Taki potencjał trzeba wykorzystać.
niestety! temat kup, sików, wymiotów będzie się nasilał 😀 , pamiętam jak moje dziecko uświadomione przez starszych kolegów zaczęło wszystkim pokazywać faczkę, im bardziej mówiliśmy, że tak się nie robi tym bardziej on to robił i jeszcze nam wmawiał, że się chce środkowym palcem podrapać po czole 😉
Moja młoda ostanio wywaliła w banku prosto z mostu – Mamo, pan śmierdzi jak papierosy i spaliny…. (zasłona).
Oboje jesteście do schrupania, uwielbiam Was :*
No i co teraz będę śpiewać przez resztę dnia…? 😉
Ja do dziś tak śpiewam… 🙂
Oj tam,ubarwiliscie urzednikom dzien;)