U siebie w Holandii

Pamiętam, jak pierwszy raz wylądowałam w NL z myślą, że może to początek nowej drogi. Przyleciałam na rozmowę w mojej obecnej korpo. Cała obsrana ze stresu po łokcie, bo baaardzo mi zależało, a to było coś totalnie nowego.

I tak se patrzyłam przez samolotowe okno na ten zielony płaski kraj i snułam odważne wizje tego, co by było, gdybym dostała tę robotę. A po wylądowaniu zderzyłam się z kampanią reklamową, której nigdy nie zapomnę i która jest w moim odczuciu doskonała.

Sami zobaczcie:

I całe lotnisko było takie. Potraktowałam to bardzo osobiście 🙂

Zdaje się, że szczątki tej kampanii nadal się na lotnisku w AMS plączą, ale wtedy wszystko było na pomarańczowo i w duchu podboju świata, przygody, początku i zmian. Fantastyczne.

Kilka miesięcy później po raz pierwszy leciałam z AMS służbowo. Do Londynu. I wylot, jak to wylot, normalnie. Ale wracałam do Amsterdamu do siebie. Do DOMU. Na lotnisku czekał mój samochód, a kilkanaście minut później lustrowałam zawartość swojej lodówki w poszukiwaniu zmiękczacza stresu i zmęczenia. I wtedy też ING miało dla mnie pomarańczowe napisy w stylu Witamy w domu! Dobrze cię znowu widzieć! Itd. Naprawdę świetna kampania.

Potem było jeszcze kilka ważnych momentów mojego zagnieżdżania się w NL, na przykład poznanie pierwszych nowych lokalnych znajomych, pierwsze zaproszenie na prywatną holenderską imprezę, pierwsze pojedyncze słowa, czy wyrażenia po niderlandzku, które zaczęłam rozumieć, pierwszy raz, gdy usłyszałam Bru gadającego po niderlandzku, pierwsze lokalne święta, których nie obchodzi się z PL, itd.

No i w Japonii, po raz pierwszy nie prostowałam, gdy ktoś pytał skąd jestem, ja mówiłam Poland, a oni: O tak, Holland, piękny kraj! Bo przecież wszystko prawda.

Po 10 miesiącach zdecydowałam się kupić dom tutaj. Cała operacja pewnie zajmie mi kilka miesięcy, bo młynków do gówna z poprzedniego wpisu, wolałabym jednak uniknąć. A dzisiaj dokonał się kolejny etap sholendrzenia – zaczęłam dodawać do playlisty na Spotify niderlandzkie kawałki. I nie że Armin van Buuren, czy Tiësto (swoją drogą jeszcze nie obczaiłam o co chodzi z tym, że mają tu taką wylęgarnię najlepszych DJów). Nie. Lokalni muzycy śpiewający po niderlandzku.

Słuchając ich kawałków czuję się jak w podstawówce z angielskimi kawałkami. Znasz co 20 słowo, ale i tak śpiewasz na głos 😉 Teraz jest łatwiej, bo jest internet z tekstami i translatorem, ale uczucie jest bardzo podobne.

Chcecie posłuchać? To jest bardzo piękna ballada z morzem północnym i domkiem na plaży w tle. W skrócie – nie stać ich na wiele, ale bardzo się cieszą, że są razem w tym zimnym i pięknym miejscu.

 

A to jest coś bardziej nowoczesnego, ale też niczego sobie:

 

A to jestem ja celebrująca moje pierwsze urodziny króla. Było pomarańczowo, tyle pamiętam 😉

Pomarańczowy jest kolorem narodowym, bo nazwisko rodziny królewskiej to van Oranje Nassau. Urodziny króla są dniem wolnym od pracy i skala imprezy jest niewyobrażalna. CAŁY kraj od poprzedniego wieczoru (noc króla) przez cały dzień właściwych urodzin jest totalnie ubzdryngolony, upalony i upomarańczowiony. Wszystkie łódki zmieniają się w pływające jednostki imprezowe, stężenie moczu i narkotyków w wodzie w kanałach zabija lub mutuje niedobitki ryb, a każdy zalegający w domu śmieć jest wystawiony na sprzedaż za grosze, a następnie jest zamieniany na inne śmieci, nabyte za grosze na pchlich targach.

A w tle kwitnące tulipany i hiacynty, przezieloność wiosennej przyrody, wiatraki, plaża, czil, luz w majtach i totalne wyjebanie Holendrów na kasę. Brakuje tylko jednorożców rzygających tęczą i dziewic plotących warkocze dzikim koniom… 😉

10 komentarzy

  1. Grazyna1

    Bardzo ciekawe spostrzeżenia , a w tym kolorze wlosow jest Ci bardzo ładnie. Powodzenia z zakupem domu, te młynki to rzeczywiscie trudne do ogarnięcia. 🙂

  2. Magda2

    Haha, przypomniałaś mi czasy szkolne, jak angielski mimo woli łatwiej wchodził dzięki upajaniu się piosenkami o miłości… Potem jakieś dłuższe pobyty w innych krajach też skutkowały „przywłaszczaniem” sobie najpotrzebniejszych lokalnych zwrotów i liczebników. Ale Twoją niesamowitą zdolność asymilacji bardzo podziwiam. Trzymam kciuki za kupno wymarzonego domku 🙂

    • Jolinda

      A gdzie tam. Nic w zasadzie po niderlandzku nie mowie, troszke rozumiem. Do asymilacji mi daleko, po prostu lubie tu mieszkac 🙂
      Dzieki!

  3. Tessa

    Zazdroszcze! Ja potrzebowałam dużo więcej czasu, żeby poczuć się tu jak u siebie..no.ale to inne czasy były. Najważniejsze, że się tam swój dom i miejsce na ziemi znalazło. I w sumie fajnie, że nie za predko, ze się jakieś doświadczenie w życiu zebralo;)

  4. Celina

    Hejo! Przez 10 lat mieszkałam i pracowałam w NL.Co by nie mówić, po wysłuchaniu Blof- Zoutelande po prostu się pobeczałam, chyba z tęsknoty. Nigdy bym siebie o to nie podejrzewała.Dziwne to, ale specyfika tego kraju wciąga jak magnes. Raczej nie do przekazania, bardziej do przeżycia…

      • Celina

        He, tylko nie wiem czy ja tęsknię za Holandią czy za swoją młodością…Wyjechałam na saksy w wieku 21 lat.To tak jak niektórym ludziom podobało się za komuny. Podobało się bo byli wtedy młodzi. W sumie też trudno to rozdzielić. Co by nie gadać dla nas Holendrzy mają może i dość dziwne podejście do życia, ale dość praktyczne : ” Nie trzymaj tego w głowie „( odpuść).Kurła! Nigdy się tego nie nauczę. Trzym się zdrowo.Co jakiś czas zajrzę na blogusa. Pozdrowionka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.