W co się bawić

Już kilka razy chyba pisałam, że naprawdę lubię niderlandzki system edukacji, a przynajmniej tę jego część, którą miałam szansę poznać, a było to przecież rozpoznanie bojem 😉 Dzieci zaczynają szkołę dzień po swoich czwartych urodzinach i nie ma od niej wymówek w stylu wakacje z rodzicami zaczynające się tydzień przed przerwą świąteczną. Nie nie. Szkoła jest obowiązkowa i jeśli dziecko nie pojawia się w szkole, a nie ma info od rodziców, że gad jest chory, szkoła ma obowiązek zgłosić taką nieobecność. Nie bardzo wiem komu, może organom ścigania, może komornikowi, w każdym razie za nieposyłanie dzieci do szkoły przewidziana jest finansowa kara dla rodziców – 100 eurasków za dzień per dzieciak. Jak mi wytłumaczono, system ten ma mobilizować emigrantów/imigrantów do posyłania dzieci do szkoły i zapewniać ich integrację z lokalną społecznością i kulturą. A nie, że rodzina turków wymyśli sobie, że ich dziecko to lepiej, żeby uczyło się piec kebaby, niż ganiać do szkoły.

A Holendrzy jak wprowadzą jakieś zasady, to one są dla wszystkich, nie? Moi sąsiedzi, rodzina ze Stanów, chcieli pojechać na święta do domu. Pierwszy raz od dwóch lat. A mają troje dzieci w tej samej szkole, do której chodzi Bru. Poprosili o zwolnienie dzieci z kilku dni lekcji, bo to długa podróż, bilety drogie, a przerwa świąteczna dość krótka. Szkoła udzieliła zgody na dwa z czterech dni nieobecności, o które ubiegali się rodzice. No ale bilety kupione, szkoła poinformowana o sytuacji, a dzieci w niderlandzkim systemie edukacji tylko na chwilę, bo nie ma planów osiadania w NL na stałe, więc zignorowali brak pełnej zgody na wyjazd i pojechali. Szkoła oczywiście doniosła o nieuzasadnionej nieobecności trojga dzieci w szkole, a moi sąsiedzi dostali wezwanie do sądu i została na nich nałożona finansowa kara. Zobaczymy jak to się skończy, ale mam nadzieję, że prawa rodzicielskie nie zostaną im odebrane za porwanie własnych dzieci celem odwiedzenia rodziny 😀

System jest dość radykalny z polskiego punktu widzenia. Czterolatki wbite w kierat szkolny, a nieuzasadniona nieobecność dotkliwie karana. Ale też dzieci mają tutaj po kokardę dni wolnych, więcej niż nakazywałaby przyzwoitość 😉 Nieustannie są jakieś ferie + regularne dni wolne od szkoły, bo nauczyciele się muszą kiedyś dokształcać. Ach, no i co chwilę mamy też ogólnokrajowe strajki nauczycieli. A dziećmi wtedy trzeba się jakoś zająć.

I nikt mi nie wmówi, że istnieją rodzice, którzy czerpią radość z BLISKIEJ obecności znudzonego kilkulatka w domu… Ja swojego mam ochotę rozszarpać jakieś 4 i pół minuty po zjedzeniu śniadania, bo moja cierpliwość znosi tylko 17 powtórzeń „mamuś, a co teraz będziemy robić?!?”, a potem zaczynam szukać siekiery 😉

Tak więc znów przyszły ferie. Ugh… W co się bawić, w co się bawić. Jak tu zająć i ZMĘCZYĆ małego potwora, tak żeby samemu nie oddalać się zanadto od kieliszka z winem.

No i Bru sobie przypomniał, że kiedyś byliśmy w takim fajnym muzeum o ludzkim ciele i że wtedy to on się bał, ale teraz to już jest prawie dorosły i że jest gotowy zmierzyć się z tematem raz jeszcze. No świetnie. Zwłaszcza, że bilety już miałam, gdyż poprzednim razem multimedialny show z ruszającymi się w ciemnościach fotelami i rekwizytami przerósł mego 4/5-latka, więc opuściliśmy lokal kilka minut po wejściu, ale pozwolono nam zachować bilety do wykorzystania w przyszłości. Mówię o Corpus w Leiden.

Zabraliśmy ze sobą moją przyjaciółkę, bo akurat też umierała z nudy. To ciekawe doświadczenie, gdy obsługa wyraża się „mothers” w stosunku do mnie i mojej przyjaciółki, gdy mówili do Bru. Dla mnie, bo Bru nawet powieka nie drgnęła, dla dzieci wszystko jest normalne przecież 🙂

No więc muzeum ciała ludzkiego. W zasadzie wystawa, czy tam seria interaktywnych instalacji, umożliwiających podróż w głąb ludzkiego ciała, a nie klasyczne muzeum. Wygląda to tak:

A z zewnątrz budynek prezentuje się w ten sposób. Zdaje się, że to 7 pięter jest.

I muszę, MUSZĘ to napisać. Otóż nie tylko, że wejście do środka budynku jest literalnie od dupy strony, bo jest (od twarzy strony jest autostrada), ale całą podróż po ciele rozpoczyna się od wjechania ruchomymi schodami na pierwsze piętro, do środka ciała. Poprzez odbyt!!! Hahahahaha… tak – schody wwożą uczestników przez dziurę, która jest odbytem. I wjazd jest oczywiście strzeżony. Tylko z biletami 😀 Hahaha… Strasznie mnie to bawi. Nie wiem, kto zaprojektował ten budynek, ale miał wyjątkowe poczucie humoru. Wejście przez usta, albo wielki paluch u stopy, byłoby zdecydowanie zbyt nudne… 😉

Poprzednim razem udało nam się dowiedzieć o tym, gdzie powstają komórki krwi i jaka jest ich rola. Zaatakowano nas też wielką metalową igłą, która przebiła tkanki palca, czy tam innego kolana, celem zobrazowania procesu łatania takiej dziury. Bardzo ciekawe. Ale też trochę straszne. I gdy dotarliśmy do sali, w której dzięki efektom 4D pływaliśmy z plemnikami podczas ich podróży do niezapłodnionego jeszcze jaja, Bru ogłosił głośnym rykiem, że miał dość.

Tym razem, prawie dwa lata starszy i uzbrojony w dwie mamy, bardzo chciał stawić czoła wyzwaniu. No ale te ruchome fotele, okulary 3d i ciemność i dziwne odgłosy, to nadal było za dużo i dokładnie w tym samym miejscu Bru postanowił zakończyć swoją podróż po ciele człowieka. Jakieś 7 minut od wejścia… A całe doświadczenie trwa ponad 1,5h. Ugh.

Poprzednio potrzebowaliśmy asysty, żeby się wydostać z plątaniny ciemnych korytarzy. Ale tym razem, jak prawdziwi pro, znaliśmy drogę – z macicy musimy przedostać się jajowodami do jajników, a następnie którąś z żył, w dół nogi, do pomieszczenia z kawiarnią. I odbytem.

Tym razem biletów nam nie refundowano, a wizyty w kafeterii i sklepiku z pamiątkami nie udało nam się uniknąć ani poprzednio, ani teraz. Wiadomo. Bru upamiętnił tę wizytę poprzez nabycie pierścionka z kolorową trupią czaszką i breloka z arbuzem (doprawdy nie wiem po kim to ma i jak to się wiąże z ciałem ludzkim). A ja zaliczyłam kilka napadów śmiechu wywołanych przez schody analne i ucieczkę przez system rozrodczy kobiety. Bardzo żałuję, że to ewakuacyjne opuszczenie macicy nie wiązało się z przedostaniem się na zewnątrz przez waginę. Takie ponowne narodziny to mogłoby być coś! 😉

Także – w dupie byłam, gówno widziałam. Po raz drugi, gdyż musiałam sobie utrwalić to niezapomniane przeżycie 😀 Hahahahaha… A jak tam wasze ferie? 😉

8 komentarzy

  1. Tantawi

    Hehehehe, ojesu, hahaha, umieram! W dupie bylas I gowno widzialas, hahahaha. Ale pewnie za kilka lat Bruno bedzie chcial znowu pojsc, moze przetrawi temat. No nie moge, wciaz mnie to cholernie smieszy, ze w dupie bylas …. 😀

  2. Jolanta

    Hahahahaha, czyli od dupy strony, No nareszcie możesz powiedzieć to dosadnie , hahaha! Dowcipny naród, nie powiem. A te kary za nieobecność w szkole to tez tak trochę ostro, no ale co kraj to obyczaj.
    Pozdrawiam, Jolanta

    • Jolinda

      No ktoś miał dobre poczucie humoru, ale tylko ja się śmiałam. Nie wiem dlaczego 😉
      A co do kar – pewnie ten system ma sens. No ale nie zawsze działa idealnie, jak każdy system.

  3. tessa

    Do dupy i to bez mydla, no w czarnej dupie sie znalazlas, moglabym tak w nieskonczonosc:)
    Bylam w Leiden (baardzo mi sie podoba), ale muzuem nie widzialam, chyba troche na obrzezu jest?

    • Jolinda

      Hahahaha, no tak, w czarnej dupie! O tym zapomniałam 😀 Hahaha… rzeczywiście było ciemno!

      Tak, muzeum jest z boku miasta, dość okropna okolica autostradowo-błotna o tej porze roku 😉

    • Jolinda

      Dzieciom się bardzo podoba zwiedzanie ciała w ten sposób. Bardzo polecam, mimo że sama widziałam tylko te 7 minut z całej podróży 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.