W związku z moim obecnym statusem niepracującej warszawskiej mamuśki, robię rzeczy, które wpisują się w ten klimat. Jeżdżę SUVem po mieście, robię zakupy o 11 w dni powszednie, a popołudniami organizuję rozrywki dla bachorzęcia. Bycie matką to naprawdę ciężka praca, serio. Ale przede wszystkim tak cholernie nudna. Tak boleśnie nudna.
Wiecie co jest najgorsze? Place zabaw. Dzieciaki je uwielbiają, nawet zimą. One biegają i wrzeszczą, nabijają sobie guzy i wsypują piasek do majtasów, a ty stoisz i marzniesz. Latem to może jeszcze ławkę, kawę i gazetę da się zaliczyć, ale zimą po prostu marzniesz. I nudzisz się. I ziewasz. I łapiesz wkurwa. I przeziębienie. A dzieciom nigdy nie jest dość i nigdy same z siebie nie przyjdą i nie powiedzą: ok mama, już się nawywrzeszczałem, chodźmy do domu na kakao i grzane wino.
Starasz się omijać place zabaw. Szerokim łukiem. Ale coś przecież trzeba robić.
Kupujesz plastelinę. Cały pokój dziecięcy w rozmaślonych kolorach. Sadzasz osobnika z plasteliną przy kuchennym stole, żeby mieć go na oku. Stół, krzesła, parkiet, kot i szafki umazane na lepko i tłusto.
No to basen. To zdrowe, ruch jest zdrowy. A w bonusie jest szansa na zmęczenie i wcześniejsze pójście do łóżka. No i wyprawiasz się na ten basen, toreb bierzesz siedem. Na suche rzeczy, na mokre rzeczy, klapki, banany, skrzydełka do pływania, czepki, mydła, ręczniki, kanapki, suszarka i picie. Plus Bambi, bo bez niego nie wychodzimy z domu. Kurtki, rękawiczki, czapki i rakiety śnieżne… Na 3-tygodniową wyprawę do Indii z plecakiem wzięłam mniej rzeczy, przysięgam!
A na basenie masakra. Lądujesz w wielkim garze brodzika z innymi znudzonymi skwarko-rodzicami, którzy bardzo dobrze udają (a może to tylko ja), że uwielbiają grać z dwulatkiem w piłkę i osiemnaście razy pod rząd krzyczeć „ołaaaaaa”, gdy piłka ochlapuje twarz, bo dziecko to lubi. Namaczasz kostki lub ewentualnie tyłek w wodzie o temperaturze +300 stopni, więc reszta ci wystaje i marznie. A jakoś nie wypada leżeć w brodziku… Więc marzniesz i tęskno spoglądasz na duży basen. Na tych sunących damską żabką twardzieli, na te laski śmigające kraulem, na to kółko plotkarskie, które zawsze zbiera się pod jednym ze słupków, na starsze panie w gumowych czepkach w kwiatki, które nawet nie zmyły różowej szminki i niebieskich cieni, bo przecież nigdy w życiu nie zamoczyły głowy.
Albo idziesz na salę zabaw. Zabaw… Może i dla dzieci. Dla dorosłych, to jest obóz kondycyjny. Pilnowanie dzieci, żeby się bawiły bezpiecznie, albo żeby po prostu mogły się bawić (bo zawsze chcą korzystać ze sprzętów, na które są za małe, lub których same nie umieją obsłużyć) to jest totalna maskara. I robisz to wszystko z nadzieją, że się ucieszą i zmęczą, ale kończy się tak, że przy wyjściu jest awantura (bo wyjść chcesz tylko ty), a w samochodzie zasypiasz ze zmęczenia, podczas gdy bachory zjadły po reanimacyjnym i zaklejającym dziób kinderku i znów mają energię przenosić góry głosem…
I patrzę czasami na inne matki i je podziwiam. Mają niesamowitą odporność na stres. Spokój ogromny… Bardzo im zazdroszczę. Naprawdę. Miło popatrzeć. Nic ich nie rusza. A mój synek powie tylko „Mamo! Mamo! Mamo”, a ja już przy siedemdziesiątym piątym razie mam ochotę go zagryźć…
Wygląda mi to na niedobór czerwonego wina we krwi. Spoko. Jutro Cię naprawię 😉
Ograniczam, fakt! 🙂
uwaga ciocia dobra rada/ matka dwojki/ bez auta:
zanabyc gadu skafander / pianke/overall tudziez hartowac – niech dryfuje na srednim, nieolimpijskim basenie / – niech za pileczla dryfuje – chyba, ze nielzja…
poza tym tylko dlugie wedrowki…w sensie skutek jak plac zabaw a czlowiek nie marznie i jeszcze zycie jakies widzi…
playdate – kawa, muffiny i udajesz, ze nie widzisz jak sie szczypia w twarz…
a poza tym to sie pochlastac zdzblem trawy na tych piknikach
p.s. tamte matki nie maja wcale cierpliwosci – sa albo bezmyslne albo pracuja i nadrabiaja ochoczo.
Albo maja dobre znieczulacze 😉
No to ja : lezalam płaskie w brodziku i ganialam za bobasem, zabierając go na duży (sredni) basen i wrzuciłem po wodę, by natychmiast go wyjąć : tak nauczył się zatrzymywać powietrze i nie bać wody w wieku 2 lat. Na zaufanych placach zabaw wlazilam na wszystkie kondygnacje, pelzalam rurami, zjezdzalam z młodym że wszystkich zjeżdżalni. Itp. Oczywiście potem zasypialam razem z nim. Na chwilę chociaż, bo w międzyczasie zajmowałam się chorym na nowotwór mężem.
Więc uszy do góry, wstyd do kieszeni i odnajdź w sobie dziecko. 🙂 Buziaki:*
To nie wstyd. Ja po prostu tego nie lubie. Wole koc i ksiazke, nie? 🙂
A ja poznałam Bambi i też bez niego nie wychodziła.
A weź sobie może grzane wino do termosu? 😉 zacznij biegać wokół placu zabaw, na pewno coś jeszcze wymyślisz, przecież kreatywna jesteś
Alkohol i dziecko? Gdyby ktos wykryl, to by mnie ukrzyzowano! 😉
Kreatywnie omijam place zabaw i nalegam na czytanie ksiazeczek 😉
NocoTy nie powiesz 😛
Ja po sobotnich sankach mam chrype jak cholera. Przez chwile sie zastanawiałam w czasie tych szaleńst (zasłaniająć oczy rękami) czy jestem dobrą matką, bo moja młoda nie chciała zjeżdżać na pupolocie normalnie. Tylko kładła sie na nim na brzuchu i paszczą w dół cieła między innymi (cząsto starszymi) dzieciami… A mi nawet przez myśl nie przeszło żeby jej tego zakazać.
Nie wolno zakazywac niczego, co sprawia ze dziecko bawi sie bez angazowania rodzica. Stara prawda! 😉
Myślę, że byłam wtedy trochę starsza, niż Decybel, ale co tam, podzielę się historią. Młoda byłam, bardzo, lato, gorąco, wyjechałam z rodzicami na wakacje. Wody sie bałam jak zarazy, zamoczenie nogi wywoływało wrzask, a wcześniejsze, obowiązkowe lekcje pływania zaliczyłam w ten sposób, że brałam deskę w kilkuletnie łapska i robiąc minę osoby świadomej tego, co robi, maszerowałam w płytkim końcu basenu po dnie, górą lamy udając, że „przeca pływam”. Ponieważ były wczesne lata osiemdziesiąte, a ciału pedagogicznemu latało koło patefonu, co robią dzieci, tak też i zaliczyłam te lekcje. Ale do rzeczy.
Na wakacje pojechałam i zajmowałam się widać tym, czym dzieci zajmują sie najchętniej, czyli zatruwaniem życia rodzicielom. W końcu musieli mieć dość, bo zawlekli mnie na basen. Na basenie był ratownik, znudzony i zblazowany, bo zdaje się był komandosem, czy kimś takim, a z synkiem nieletnim wakacje spędzał i no, wyzwań potrzebował. I rzekł był, że nauczy okoliczną dzieciarnię pływać. Metody miał takie północnokoreańskie bardziej, wrzasków i wymówek nie słuchał, pamiętam, że po godzinnej lekcji prawie mdlałam w przebieralni, resztę dnia spędzałam pisząc jadowite pamflety na przedstawiciela ludowego wojska polskiego, a rodzice moi z godnością ignorowali moje podejścia rezygnacji z nauki. Po tygodniu pan ratownik ogłosił, że zaprezentuje, jak młodzież pływa. Matka moja do dziś wspomina jak zbladła widząc jak pan rzuca na głęboki koniec basenu olimpijskiego krążek hokejowy, a zgraja kilkulatków (w tym moi) na wyścigi rzuca się na łeb do wody i walczy o to, kto szybciej krążek z dna wyłowi…
Skorzystali wszyscy – ja nauczyłam się raz na zawsze pływać. Ratownik nie umarł z nudów. Rodzice moi mieli przez tydzień święty spokój. Morał z tej historii taki – jak pisała poprzedniczka – kup gadu piankę, znajdź jakiegoś psychopatę, niech go zmęczy. W domu będzie jak trusia.
Oni mieli wiekszy luz w majtakch z wychowywaniem dzieci. Albo pili wiecej w ciagu dnia. Mowie o pokoleniu naszych rodzicow rzecz jasna…
Ja tez sie jakos nie napinam, ale niewymeczony dzieciak w domu to zloooo…
Rozwazam zatrudnienie instruktora fitnes dla Bru. Niech go meczy, a ja poczywam 😉
Jedno i drugie;)
Boshe, cudownie to opisałaś! Tak to sobie właśnie wyobrażam (bo nie mam dzieci) 🙂 uwielbiam Cię Jolinda!
Dzieki! Czytaj i ucz sie – dzieci to truuudny temat! 😉 nie wszyscy musza go przerabiac osobiscie!
A ja mam dwojke takich… Z bateriami atomowymi w dupach i do dzis nie znalazłam sposobu zeby zmęczyć strasznego…
🙂 baterie atomowe w dupach… Tak, to wlasnie to 🙂
Nie straszcie mnie…moja ma półtora miesiąca i śpi po 10 godzin na dobę, w sumie. Resztę czasu obserwuje, eksploruje, podziwia… Wszyscy (pediatra, położone, znajome) mówią – „ten model tak ma”… Nie mam perspektyw na rękojmi, reklamację czy zwrot lub wymianę .. nic to, trzeba będzie zainwestować w piwniczkę…albo lepiej winnicę od razu. 😉
Winnica. Zdecydowanie :-)))
Przez kilka lat mieszkałam z dwiema uroczymi dziewuszkami 🙂 W sumie to od ich urodzenia, aż do momentu, kiedy młodsza poszła do pierwszej klasy. I wiem jedno – Ty padniesz na twarz milion pierwszy raz, a one nie są nawet w jednej dziesiątej swoich możliwości! Jedynym sposobem, jaki odkryłam, było albo przeczekanie, albo zabawa w bakterie – tj. leżenie na podłodze i udawanie, że się nie ruszamy, nie odzywamy… Dzieciak zajęty jakiś kwadrans, a dla mnie szansa na krótką drzemkę. W akcie desperacji można również dać bachorkowi pisaki/kosmetyki, których nam nie szkoda i pójść się zdrzemnąć pozwalając, aby na naszej twarzy pojawiło się dzieło ekspresjonisty. Wczesnego.
Co do basenu: młodsza, Majka, w wieku 4 lat poszła na basen z mamą, kiedy akurat jej starsza siostra miała lekcje pływania. Dzieciaki stały w kolejce do dużego basenu i po kolei wskakiwały trzymając się jakiegoś kija, który teoretycznie miał je powstrzymać przed utopieniem. Rezolutna Majka ustawiła się grzecznie w kolejce i niepostrzeżenie wskoczyła do basenu „ot tak”. Bez kija. Bez ostrzeżenia. Nos tylko zatkała i poszła na 2 metry… Przerażenie ratowników bezcenne. Na szczęście okazało się, że jakimś sposobem Mi w wodzie nie tylko czuje się jak ryba, ale tak też się zachowuje… Wypłynęła na powierzchnię i … popłynęła. Podejrzewam, że po jej lekcjach pływania niczym niemowlę to zasypiał, ale instruktor. Zdecydowanie musiał popijać, jak wracał do domu.
Ale ja polecam zabawę w bakterie.
Zapamietam i przetrenuje :-))) bakterie. Brzmi jak obietnica spokoju 🙂
nienawidzę placów zabaw więc łączę się w bólu 😉 ale ja byłam z moim dzieckiem może z 5 razy, miał pod dostatkiem takiej rozrywki w przedszkolu; nie zamęczaj się tym czego nie lubisz, to bez sensu, baw się tylko w to, co sprawia Ci przyjemność; nie jesteśmy niewolnikami naszych dzieci, nie musimy udawać, że coś lubimy skoro tego nie lubimy i o dziwo one to rozumieją i akceptują
Bardzo mi się to podoba. Spróbuję m powiedzieć, że nie lubię chodzić na plac zabaw 🙂
daj znać co on na to
heh- znajome klimaty 🙂 Faktycznie place zabaw są śmiertelnie nudne, bo ileż można z uśmiechem asekurować niespełna dwulatkę na dużej zjeżdżalni 🙂 Dlatego wolę chodzić z małą na spacerki po okolicznym lesie z resztą domowników, czyli dwoma psami. Dziecię łazi zachwycone ganiającymi sierściuchami – jednakowoż równie chętnie podróżuje na moim grzbiecie, pieseczki zadowolone, ja dotleniona – świat jest piękny :p.
To jednak jest wersja wyłącznie na słoneczne dni.
A próbowałaś pobytu w jakimś 'świecie dziecka, bawialni czy coś… chwilowe, ale cieszy 🙂
No próbowałam. To jest po prostu zadaszony plac zabaw. Też trzeba asekurować, przenosić, podnosić, tłumaczyć, pilnować…
Są bawialnie, gdzie się oddaje potwora w obce ręce, ale biorą dopiero 3-latki. Czekam z niecierpliwością 😉
Nic tak nie hartuje jak ZTM bądź PKP. Gdy Wiktorek był żłobku nie miałam prawa jazdy więc powrót ze żłobka autobusem to było wyzwanie, czasem przyjeżdżały te stare wysokie i gdy potrzebowałam pomocy żeby wózek wnieść lub wynieść z autobusu okazywało się że wokół wszyscy mają chore kręgosłupy, bądź dar do znikania 🙂 Jak teraz sobie to przypomnę to za cholerę nie mam pojęcia skąd ja brałam siłę.
Podziwiam Cię Jola!!!
Mnie podziwiasz? Ja woze tylek samochodem! To ja podziwiam Ciebie! Mnie wkurw by zabil 😉
W zimie? Chyba głównie chorowały, więc nie było problemu jak zagospodarować czas. Pamiętam raczej, że miałam problem żeby w ogóle wyjść z domu…
Nienawidze placow zabaw, ale jako jednostka socjalna (ha), rodzinna (haha) i lubiaca decybele (hahaha,tu juz przesadzilam:), oferuje mojej padnietej,wykonczonej i robiacej bokami bratowej opieke nad przynalezacymi do niej decybelami (sa na serio,to uwielbiam moich bratankow,), kiedy spotykamy sie u mojej mamy na urlopie (moze dlatego,ze wypada to raz na rok srednio;). I teraz tak:decybele (obecnie 3 i 5 lat),mimo przebywania u babci 2 razy w roku znaja wszystkie tysiacpinset place zabaw w okolicy. A konkretnie 6 w drodze do Tego Placu Zabaw. Najwiekszego,najpiekniejszego i w ogole naj! Czy musze dodawac,ze droga powrprna (15 min.szybkim marszem)trwa 2-3 godziny? O dziwo w drodze na Ten Plac Zabaw idzie szybciej i te pomniejsze mozna ominac,ale to moze kwestia przekupstwa lodami,ktorych zrodlo znajduje sie przy Tym Placu Zabaw.
No i chyba nie musze mowic,ze bratowa mnie za to masochistyczne poswiecenia uwielbia;)
Moja koleżanka, matka pięciolatki twierdzi, że te baterie atomowe w tyłku to nadmiar cukru na codzień…
ja zawsze mówię, że dziecię powinno się rodzić tak mniej więcej 15letnie…Ewentualnie do 15 roku życia wychowywać się w angielskich internatach w związku z czym odpadnie syndrom „toksycznej matki”. A piętnastolatkiem to już w zasadzie wina można się napić
Oj.. ciężki temat. Dzieci to istoty obce czerpiące energię z kosmosu, powietrza, albo co gorsza wysysające ją z nas. Jola idealnie to opisałaś. Ja to dziękowałam swego czasu, że na zadupiu mieszkam i nie ma placów zabaw w koło. Młody znał zatem las i przydługawe spacery. Efekt był taki że nie umiał się potem na placu zabaw bawić Cóż, nie pocieszę Cię. Co to, to nie, nie ma tak cudnie. Stwierdzam bowiem, że niestety prawdziwe jest powiedzenie, że małe dzieci mały problem, duże dzieci duży problem. Co z tego, że można młodego samego w do u zostawić i wybyć na zakupy, albo spokojnie książkę poczytać…. potem idzie się na wywiadówkę, albo zagląda do plecaka, zeszytów, dziennika…. i czar pryska. Ja aktualnie przerabiam ułamki zwykłe i inne pola czworokątów. O innych dziadostwach nie wspomnę… Ale co tam, głowa do góry, inni jakoś dają radę, dasz i Ty