już na lotnisku jest totalnie multi-kulti. niby na każdym jest, ale na Okęciu jakby jednak mniej niż na de Gaulle’u. we francji po pięciu minutach widzisz więcej nacji i kolorów skóry, niż przez rok mieszkania w stolicy kraju nad wisłą. naprawdę, to jest uderzające, jak biali jesteśmy jako naród. i brzydcy. i zaniedbani. ale to już moje subiektywne odczucia i temat na inny wpis.
ale Paryżanie to nie tylko królowe dżungli* biegające w kolorowych podomkach, fantazyjnych turbanach w sandałach przez cały rok. nie tylko działające bez tarć dzielnice żydowsko-arabskie (czy tylko ja nie wiedziałam, że ortodoksyjne żydówki chodzą w perukach?!?). nie tylko latynosi grający i tańczący w metrze. nie tylko chińskie księżniczki makijażu i mody w plastikowych wersjach butów od valentino. ale też całe zastępy ludzi zewsząd, którzy postanowili się dostosować i żyć jak Paryżanie. i to jest naprawdę wspaniałe. i krzepiące. w tym kulturowym kotle, w tym kłębowisku sprzeczności, ludzie znaleźli sposób, żeby koegzystować, współpracować, szanować się**.
i prócz płacenia horrendalnie wysokich czynszów za mieszkania wielkości paczki papierosów, prócz umiłowania do spożywania alkoholu w miejscach publicznych, prócz niewymuszonej elegancji i niepohamowanej miłości do dobrego jedzenia, jest jeszcze coś, co ich łączy. otóż, paryżanie są szczupli. nawet grubasy są jakieś takie mniejsze, niczym nie przypominają tych z US.
po trzech dniach wiedziałam dlaczego są szczupli. otóż to nie geny. nie mikroskopijne porcje posiłków (nie widziałam). nie wyrzeczenia. nie kieliszeczek czerwonego wina. i nie papieros zamiast czekolady. chociaż może to wszystko razem też troszeczkę.
wg mnie, ich szczupłe sylwetki, to wynik tego, że Paryż jest mały i zatłoczony.
jest mały, więc dużo się chodzi. a jak trzeba się przemieścić dalej, to się wypożycza rower. ponad 300 000 osób ma AKTYWNE konta w sieci miejskich rowerów, nie licząc takich jak ja, czyli wypożyczających rower jednodniowo.
jest zatłoczony, więc prawie nikt nie ma auta. zakupy się nosi, do metra się podbiega, do knajpy się idzie. a że knajpy zatłoczone i kolejki do wejścia, to wieczorem pokonuje się szukając stolika kilka km, nawet tego nie zauważając.
jak zestawiłam paryskie kilometry zrobione rowerem i na nóziach z moją codzienną warszawską aktywnością fizyczną, to mi wyszło, że łojezu. jakieś 10x więcej kroków wykonałam i jakieś 5x więcej km rowerem przejechałam niż w normalny weekend. a nie, nie uprawiałyśmy odwiedzania atrakcji turystycznych, zwiedzania galerii, wystaw, parków, budowli, czy miejsc na czas, albo „bo trzeba zobaczyć”. snułyśmy się od śniadania do wieczornego drinka, od plaży do parku, żeby poczuć prawdziwy paryż.
i tak oto ten przedłużany weekend w Paryżu mnie zmienił. gdyż prawdą jest, że podróże kształcą.
odkryłam, że moim ulubionym letnim drinkiem jest Aperol Spritz. to po pierwsze. chociaż oczywiście w Paryżu to już lekki obciach go zamawiać, gdyż jest „sooo 2015*” 😉 oraz, że szampan nigdzie nie smakuje tak dobrze, jak tam.
po drugie – rower. dzisiaj po raz drugi w życiu przyjechałam do pracy rowerem. a w piątek po raz pierwszy. czyli, jakby nie patrzeć, mamy już serię. niech mnie ktoś zatrzyma, bo jeszcze ze dwa razy i na bank zostanę eco-fit agresorko-mentorką, będę lepić kulki mocy Anny Lewandowskiej i prać przy pomocy orzechów jak Reni Jusis. albo i na tarze, w Wiśle, bo jak się rozhulam, to trudno mnie zatrzymać przecież.
w piątek po pracy pojechałam ROWEREM na zakupy przedimprezowe. kupiłam kilka flaszek, w tym aperol oczywiście 🙂 a następnie z dźwiękiem i wdźiękiem alkoholiczki, podjechałam pod przedszkole… miny „mamusiek” i pełne zrozumienia spojrzenia normalnych, współumęczonych rodziców były bezbłędne. muszę więc jeszcze raz przemyśleć temat jeżdżenia rowerem. albo zainwestować w jakiś bezdźwięczny system przewozu szkła 😉
*) kradnę teksty od Magdy Paryżanki
**) i tylko nie wyskakujcie mi tutaj z zamachami, nie podejmuję się tego tematu… to jest zjawisko nowe, a multikulti Paryża ma już jakby kilka latek.
PS. gdyby ktoś chciał mnie na weekend zaprosić i pokazać prawdziwe życie, to jestem bardziej niż otwarta 🙂 najchętniej gdzieś poza Bytom i Zabrze, bo już byłam 😉
Takie same mam spostrzeżenia odkąd mieszkam w Szwajcarii- 2 lata tutaj mieszkam i nie spotkałam grubego Szwajcara, a konsumpcja czekolady, sera (i fondue i raclette), rösti (cos podobnego do naszych placków ziemniaczanych) odbywa sie codziennie i na kilogramy 🙂
Szwajcarzy sie tłumacza jeśli musza gdzieś jechać samochodem, bo to siara jeśli sie nie jedzie rowerem albo drepcze na piechotę.
Btw. Aperol Spritz jest drinkiem narodowym
Btw2. Zapraszam do Bazylei 🙂
No właśnie. Holendrzy też rowerują namiętnie i też jakby szczuplejsi… Coś w tym musi być 😉
A To co piszesz o Szwajcarii, brzmi fantastycznie 🙂 Będę się odzywać. HA! 🙂
O chudości francuzów książki napisane całe z dietami. Podobno oprócz tego, że są szczupli to ich dzieci nie grymaszą…
Aperol Spritz był szalenie popularny w Wenecji jakieś 10 lat temu jak byłam na karnawale. Długie lata kombinowałam gdzie w Polsce dostać Aperol za mniej niż furmankę pieniędzy, teraz (wreście nareśce!) już nie ma po co kupować, bo jest w każdej knajpie 🙂
10 lat temu w Wenecji, czyli pewnie w to lato gościł w nad Bałtykiem 😉 Ja niezwykle rzadko zamawiam drinki, bo wolę wino, ale ten mi wyjątkowo podchodzi.
No z dzieciakami to jest chyba podobnie – mają inny rytm życia, pracy, bardziej wyrąbane na słodkie dzieciaczki i jakoś to samo idzie 😉 Książkę czytałam, ale nie uważam jej za szczególnie pomocną przy wychowywaniu dziecka w PL.
Książka ” Francuzki nie tyją” ( http://lubimyczytac.pl/ksiazka/59769/francuzki-nie-tyja) fajnie, lekko i dowcipnie napisana. Polecam ☺
Dzięki 🙂 ustawiłabym w kolejce książek-do-przeczytania, gdybym tylko wiedziała, gdzie jest jej koniec 😉 Ale zapamiętuję!
Dawaj do FFM;)
Tu Aperol byl jakies 5-6 lat temu,ale sie troche trzymal,dwa lata temu i zeszly rok byly pod znkiem Hugo,a co w tym roku to nie wiem,bo ograniczam sie do lekkiego bialego nadrenskiego lub znad Mosel, a od wielkiego dzwonu rozowego hiszpanskiego,bo niestety nie mam paryskich genow,a tylek trzeba trzymac w ryzach,zeby sie ZA BARDZO nie wymknal spod kontroli;)
Dzięki! 🙂 W sumie, dlaczego nie? Nie znam tego miasta w ogóle.
A Hugo? Też mniamka. Z aperolem się zaraz okaże, że cały świat pił, tylko mnie ominęło przez moją nieuleczalną miłość do wina 😉
Ja w moim outlecie pewnym dostałam specjalną torbę 🙂 ma specjalne przegródki dzięki czemu butelki w niej nie brzecza :).
Outlecie piwnym głupi telefon 🙂
Jola, luz, ja nazwę aperol pierwsze słyszę…no chyba, że u mnie świat się kończy, zatem by się zgadzało…
Rety, jakbym jeszcze mieszkała w tej leśniczówce, na zadupiu, po drugiej stronie jeziora, gdzie absolutnie wszędzie było daleko, poza lasem, polem, zadupiem i końcem świata, to bym Cię w te pędy zaprosiła. Tam też nie dało się być grubym. Najbliższa cywilizacja była po drugiej stronie jeziora, tłumaczy wszystko. Ale żyło się cudnie. Tęsknię i polecam 😉
No do Krakowa zawsze zaproszenie masz. Tu sie chyba i tak więcej chodzi niz w Warszawie. Jak chcesz to nawet na rowerach możemy sie wybrać chociaż ja sie obijam tylko 5 razy w tym roku ruszyłam sie. Ale byłam w Berlinie. Rety jakie ścieżki. Zrobiłam 50km w dwa dni na rowerze mimo swojej paniki rowerowej. A poziom hipsterstwa to inny wszechświat. Niech cię tez ktoś zaprosi.
A ja Paryż lubić przestałam, właśnie przez to multikulti. Paryż był wspaniały wiele lat temu.
Zapraszam do Mediolanu…w koncu to Wlosi wymyslili Aperol spritz 🙂
Zaglądam codziennie na blogusa I nic. Tekst o Chorwacji powalił mnie na kolana, tym bardziej że całe wakacje spędziłam pod namiotem. Znam te klimaty. Było nam zdecydowanie wygodniej choć nie tak ciepło. Pięknie proszę o kolejny wpis. Pozdrawiam. Anka
Jola, trochę malujesz trawę na zielono tą promocją multikulti. Nie uważam się za ksenofoba ale jest cienka granica pomiędzy ewolucją a rewolucją społeczną.
A taki Paryż widziałaś: https://youtu.be/ju79YT_lBVI