Wpadki ekspatki

Jeju, jaka jestem zadowolona z tytułu notki. Od razu mi lepiej 😉

Gdyż tak generalnie, to jednak nie za dobrze. Bo praca, a w zasadzie jej brak. A w zasadzie, to tylko z okazji zamieszania, bo oficjalnie pracę mam i nic się w tej kwestii do końca czerwca nie zmieni. Firmie mojej zajęło kilka miesięcy, żeby poinformować mnie, że to zwolnienie grupowe, które objęło cały mój dział, to jednak w zasadzie mnie nie dotyczy, bo raz że jestem taka fajna, a dwa, że się czują winni, że mnie z PL zaimportowali i do jedzenia surowych śledzi i serowego popcornu przyzwyczaili. No i że finansowo też bym na tym gorzej wyszła, bo poza oczywistym brakiem pensji, utraciłabym też 30% zniżkę podatkową i zasadniczo, to im trochę wstyd, ale ctrl+z, ctrl+z, nie zwalniamy cię, do roboty chodzić nie musisz, szukamy ci stanowiska wewnętrznie, ale zawiadamiamy, że kontraktu nie przedłużymy (miałam roczną umowę).

To jest oczywiście dość luksusowa sytuacja, ale jednocześnie wierzcie mi, że wcale byście na moim miejscu być nie chcieli. Jestem przecież na obczyźnie. Z dzieckiem. Rachunkami w euro 😉 No i jest za zimno, żeby spędzać całe dni na plaży, chociaż i tak próbuję…

Tak więc nuda, wiatraki, tarcie sera i czekanie na wiosnę. Plus kilka wpadek związanych z nieznajomością lokalnego języka. Bo nic tak dobrze mi nie wychodzi, jak spontaniczne zbłaźnienie się 🙂 Zostałam nawet najpopularniejszą matką w szkole…

Ostatnio dziecko moje ma fazę na róż i pluszaki. Kupiło sobie maskotę, ptaszka, co ważne. Szukaliśmy dla niego imienia, bo wiadomo, bez imienia się nie da. A że zabawek ma pierdyliard, to nie było łatwo. W końcu siadło, zaproponowane przeze mnie imię: Piki. No wspaniale. Piki to, Piki tamto. Piki czeka przy zlewie, gdy szczotkujemy zęby, Piki śpi pod własnym kocykiem, Piki codziennie chodzi do szkoły i mieszka w tym czasie w plecaku.

Któregoś dnia zapomnieliśmy zabrać Pikiego do szkoły. A w szkole rozmawiamy po angielsku, żeby się integrować i żeby ludzie nas rozumieli, no taki nawyk.

– Mama, where is Piki? PIKI!!! WHERE IS PIKI?!?

– Ohh.. at home. I will give him a kiss, don’t worry.

I wtedy zobaczyłam WZROK. Nie że jedna osoba spojrzała, nie. Coś jakbym znalazła się w środku cyklonu. Cisza. Wszystkie twarze na mnie. Ale że oboje z Bru mamy tendencje do generowania dramy, to oczywiście wykorzystaliśmy sytuację i ciągnęliśmy temat dalej.

– My Piki, I love him so much… I miss him!

– I love him too, Brunon, now it’s my time to play with him while you are at school, ha ha.

 

No wiem. Ale muszę dodać, że była 8 rano, a ja przed pierwszą kawą… 😉

 

Wieczorem zaś, po opowiedzeniu tej historii Holedrowi, okazało się, że PIK po niderlandzku oznacza to samo co cock po angielsku. Chuj w sensie. Natomiast PIKKIE, czytany jako Piki właśnie, oznacza małego chujka. Takie zdrobnienie…

HAHAHAHA… Dlaczego to się musi przytrafiać właśnie mnie?!?

 

9 komentarzy

  1. Anonim

    Hahaha Jezusie Jola ale się uśmiałam…you made my day…pijemy kawkę z rodzinka ja oczywiście trochę niekulturalnie w telefon wlepiony czytam twój wpis i hihram się w głos a oni patrzą jak na debila…

  2. Magda2

    Padłam na twarz ze śmiechu. Ty to masz wyczucie językowe! Uwielbiam Twój blog, a ostatnio mam niedosyt Twoich tekściorów :-)))

  3. Anna vonGundK

    Remis. Znam to uczucie…Ja goszcząc nowego hiszpańskiego prezesa w Polszy, w restauracji zapytałam, czy woli rybę czy też może c*pkę – 6ciu innych Saracenów pospadało z krzesełek – wystarczyło się walnąć w rodzaju rzeczownika ( polla zamiast pollo) W sumie albo rybka albo pipka jak to mówią… Anegdota krążyła za mną przez cały czas kariery w owej firmie a ostatnio napotkany po ponad 10 latach na lotnisku señor… zgadnij z czym natychmiast wrócił? Tak-pamiętał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.