Prawda, że to mógłby być tytuł książki? No. To tytuł przynajmniej mamy już z głowy… 😉
Więc jak już myślałam, że wypieprzyło się wszystko, co się mogło wypieprzyć i gorzej być już zwyczajnie nie może, to się okazuje, że życie zawsze znajdzie sposób, żeby mnie zaskoczyć. Nagle łamię tę trzecią nogę, o której zupełnie zapomniałam, że ją mam. No albo okazuje się, że chomik, o którym sądziłam, że go nie mam, utknął pod lodówką i muszę rozmontować pół domu, żeby go uratować, no albo nie zrobić nic i znosić miano chomiczej zabójczyni do końca dni swoich… Jestem niewierząca, więc szansa, że w drewnianym kościele spadnie mi na głowę cegła są stosunkowo niewielkie, ale przecież wszechświat zna inne tricki. I, jak widać, postanowił je wszystkie na mnie przetestować. Ugh… Ratunku!!!
Taki mniej więcej poziom absurdu mi tutaj towarzyszy ostatnio. A Holandia mnie wkurza z tym swoim luzem i niespiesznością. Rozszarpać to mało, słowo daję… 😉 Myślę, że faza miesiąca miodowego między mną a NL jest absolutnie skończona 😉 U większości ekspatów trwa ona ze dwa tygodnie, no góra miesiąc. Mi otworzenie oczu zajęło drobne 2,5 roku, po czym dumnie, tylko lekko pijanym krokiem, wkroczyłam w fazę FRU-kurwa-STRACJA.
Ohh… fantastycznie jest się upić złością pomieszaną z żalem i rozgoryczeniem. Oraz faktem, że jednak nie rozumiesz większości z tego, co cię otacza. A pod powiekami pojawiło mi się proste, acz bardzo wkurzające pytanie – NA CO CI TO WSZYSTKO BYŁO?!? Trzeba było kretynko siedzieć na dupie, cieszyć się smogiem, mądrym rządem i świetlaną przyszłością czekającą na mnie i Bru w cudownym kraju nad Wisłą…
Dwie następne fazy w życiu przesiedleńca, to dostosowanie się i akceptacja. Hahaha… myślę, że mogę ich nie doczekać bez wspomagaczy. Co tym samym tłumaczy legalność tych środków w kraju pełnym obcokrajowców po fazie honeymoon 😉 Bez legalnej marihuany, wszyscy ekspaci by zwiali, tak jak obecnie zwiewają z UK i biedne Holendry musiałyby same na siebie pracować, mój boże, być może nawet full time… 😉 Przepraszam, jad z zębów tryska mi w me umęczone oczy i zanika mi ostrość widzenia, zwłaszcza w kolorze 😉
Z lokalnego kolorytu – Mikołaj przyjechał do Niderlandów. W zasadzie to przypłynął statkiem, wraz ze swoim białym koniem. Z Hiszpanii. W towarzystwie Czarnych Piotrusiów, którzy są jego pomocnikami i pozostałością po niewolnictwie i którzy co roku wzbudzają gorące dyskusje, protesty i potrzebę rozliczenia się z bolesną przeszłością. Przypłynęli. I jest to wydarzenie ważniejsze niż Xmas tutaj, gdyż przez DWA TYGODNIE, od momentu przypłynięcia, każde dziecko w Holandii ustawia przy kominku, albo przy drzwiach buty, w które upycha marchewkę i rysunki i oczekuje barteru w postaci zabawek i/lub słodyczy. A cały ten maraton prezentów kończy się oczywiście Wieczorem Prezentów 05.12, gdy Mikołaj przynosi WŁAŚCIWE prezenty. Dużo prezentów. Dla jasności – 24.12 przychodzi inny Mikołaj i też daje prezenty. Ale niby mniejsze i bez tego całego marchewkowego cyrku co noc 😉
Normalni Holendrzy wkładają do butów prezenty w imieniu Mikołaja raz na kilka dni, a w pozostałe – specjalne małe ciasteczko świąteczne i z baśki. Niestety, mój mały półholender, wiedząc że matka nie ogarnia, wybrał najbardziej optymistyczną wersję tej tradycji, czyli prezent w bucie należy się każdego dnia… A że pierwszego roku łyknęłam tę bujdę, nie bardzo mam jak się z tego wycofać. Byle koło 18-tki przestał już wierzyć w te dziady w czerwonych kubrakach.
No i kilka dni temu rozmawiałam z Bru na temat pająków. On się ich boi, ja mu próbowałam tłumaczyć, że potrafią być całkiem zabawne, na przykład gdy stepują – duuużo nóg do stepowania. Albo gdy wygrywają zawody w milczeniu ze zwierzętami dużo od nich większymi, chociażby z lisami, znanymi ze swojego gadulstwa 😉 Mikołaj nie miał więc wyjścia i wczoraj przyniósł Brunonowi do buta zabawkowego, słodziakowatego pająka.
I tak się składa, że ostatnie 25 minut spędziłam na zabawie pająkiem. Miałam atak frustracji i dość przypadkiem odkryłam ciekawą funkcję pająka. Im głośniej krzyczysz, tym szybciej pająk ucieka. Wspaniała, wspaniała zabawka…
u mnie miesiąc miodowy trwał jakieś 3 lata. A potem zaczęłam szukać pracy na poważnie. Najpierw pracy w zawodzie potem już tylko pracy.
Daj spokój…To narody północne są. Szwedzi opowiadają taki dowcip o Norwegach, ale to i o nich jest i o Holendrach, Duńczykach i Finach pewnie też.
Jak stoi dwóch Norwegów na przystanku to po czym poznasz który jest intro- a który ekstrawertyk?
Introwertyk będzie patrzył na swoje buty. Ekstrawertyk na buty tego drugiego.
Rozumiem jad.
Mnie po 11 latach pobytu jakoś nadal trudno zaakceptować i dopasować się.
Dowcip mi się bardzo podoba, kradnę! 🙂
Ja się nie łudziłam, że się dopasuję – nie jestem blond i nie mam 180cm wzrostu 😉 i do tej pory naprawdę niemal wszystko mi się podobało, nadal uważam, że to świetne miejsce do życia. Tylko chyba spadły mi te różowe okulary, które do tej pory miałam na nosie.
Powiem tak: mimo wszystko wolę mieszkać w Szwecji, bo żyje się tu spokojniej. Urzędnicy, panie w sklepie, personel w przychodni, pan z budowy itd…wszyscy są mili. Jak jedziesz samochodem, to mało jest takich co będą cię wyprzedzać na trzeciego. Jak potrzebujesz się leczyć to system cię będzie prowadził jak za rączkę od badań do specjalisty.
Wnuczki w szkole nikt nie straszy ogniem piekielnym i nie wmawia jej, że skoro dziewczynka to gorsza jest. Nikt też jej nie mówi, że jest głupia, że nikt jej w tej szkole nie chce, że nic z niej nie wyrośnie. Nikt nie każe jej dźwigać na plecach plecaka ważącego prawie tyle co ona sama.
Córki w pracy nikt nie molestuje i nie traktuje gorzej bo kobieta. W razie potrzeby – będzie mogła skorzystać z aborcji czy in vitro i nikt jej w majtki zaglądać nie będzie. Jak urodzi kolejne dziecko i ona i jej partner dostaną urlop na odchowanie tego dziecka.
Publicznych pieniędzy nie wywala się na premie dla urzędników, których miesięczna pensja jest wyższa od twoich zarobków rocznych. Nie rozwala się każdego systemu – czy to ubezpieczeń społecznych, czy szkolnictwa czy służby zdrowia co 4 lata.
Nie jest idealnie, ale nigdzie nie jest. Poddałam się i nie szukam przyjaźni z tubylcami, są jacy są, a ja jestem jaka jestem.
Na pracę w zawodzie nie miałam szans więc stworzyłam sobie swoją własną niszę i pracuję na własnych warunkach.
Może jednak…zaakceptowałam? Wiem na pewno, że nie odnalazłabym się w Polsce dzisiejszej i to nawet nie chodzi o politykę, bo tę dość łatwo jest ignorować. Chodzi o mentalność. O to, że absolutna większość uważa, że pracować należy ciężko i długo i broń boże z radością. Że naszym narodowym sportem jest pokazywanie swojej przewagi i kopanie leżącego, o stan dróg pipidówkach różnej maści, betonozę w przyrodzie i mentalności.
Mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz pracę i nie będziesz miała czasu na frustracje.
Przestań pisać, weź się za swoje życie, serio to jest żałosne