Zima latem w mieście

Przeglądałam se spokojnie fejsa, aż po oczach uderzył mnie wpis sponsorowany Lodowiska na Torwarze. Że otwierają sezon, że zapraszają, że mają wydzieloną specjalną część dla dzieci, że super.

Se pomyślałam – no nieźle, zaczyna się marketing zimowo-świąteczny, a mamy połowę września… Ale potem jeszcze raz mi to mignęło i doczytałam, że to teraz. Już. Otwierają od połowy września.

A mamy środek lata tutaj. 30 stopni, krótkie gacie, lody po przedszkolu, aperol spritz po pracy, białe wino w ogródku z komarami. A tu łyżwy…

Jolka nie jest taka, żeby cokolwiek w środku jolki utrzymać, więc podzieliłam się z Sir Decybelem pomysłem, że WKRÓTCE pójdziemy na lodowisko. Że będzie lód, łyżwy, muzyka i inni ludzie oraz zbity tyłkens i mokre majtasy od przewracania się. Ponieważ dziecko mam na 100% swoje, nie zostało podmienione w szpitalu na obce, grzeczniejsze, to młody zaczął się natentychmiast domagać zabrania na lodowisko. No spoko, matki są mistrzyniami świata w obiecywaniu, gdyż dzieci mają często pamięć ryby. Obiecałam mu zatem, że no spoko, jak chcesz się zadnią częścią ciała pospotykać z taflą lodu, to jutro jest taka okazja. Ale trzeba raniutko wstać, przyjąć pożywne i zdrowe śniadanie (żadnej nutelli!) i generalnie być dobrym dla starszych i nie zadawać kłopotliwych pytań w stylu: „mamo, a dlaczego ja piję wodę, a ty zawsze winko?”, albo „mamo, a dlaczego nie mamy pieniążków na szybkie autka dla mnie, a kupiłaś dzisiaj taką dużą torebkę”.

Młody pokiwał głową ze zrozumieniem i poszedł spać. Byłam pewna, że mam go z głowy, bo nie raz mu obiecywałam jednorożce / czekoladę / golenie kota / kąpiel w rzece, JEŚLI TYLKO. Działało jak złoto za każdym razem.

Niestety tym razem warunki brzegowe postawiłam wyjątkowo słabe. Brunosław obudził się o piątej (piątej rano kurwa. w sobotę kurwa!!!) i zażyczył sobie płatków, jajka i ciemnego chlebka wraz z soczkiem jabłkowym. Gdyż on musi zjeść zdrowe śniadanko. Udało mi się go spacyfikować bajkami na youtube do 6.30, ale ani sekundy dłużej…

Wstałam, natarłam się kawą, nakarmiłam potwora, nakarmiłam kota. I byliśmy gotowi, żeby ruszyć na podbój lodowiska. Pozostawało się spakować.

Ostatni raz na lodowisku byłam jako 7-latka pewnie. I albo było to lodowisko wylane dla mnie na podwórku przez dziadka, albo może takie koło szkoły. Tak, czy siak, było zimno. Nie mam bladego pojęcia, jak się ubrać na lodowisku w środku lata. Będzie zimno? No niby tak, bo przecież lód. Ale też nie będzie jakoś lodowato, bo jest 30 stopni na zewnątrz… Zaczęłam pakować różne części garderoby. Od kombinezonów śniegowych, szalików i czap, po lekkie spodnie lniane i okulary słoneczne. Plus buty. Czy ja założę łyżwy? Czy może w butach będę ogarniać pierwsze kroki na lodzie młodego? Jak tak, to muszę buty górskie. Ale w nich nie pojadę, bo się utopię we własnym pocie… Kurtka, sweter, czy bezrękawnik? Czapka z daszkiem, wełniana, czy tylko opaska na uszy. I tak dalej. Wyszło nam tego ze dwie walizki…

Spoooko, przecież jadę samochodem.

I wtedy dzwoni przyjaciółka, że może byśmy na plażę poszli, bo taka piękna pogoda i że trzeba się cieszyć latem. Yeaaah, right. Dlaczego by nie. Zaraz po tym, jak zejdziemy z lodowiska. Zaczęłam więc szykować następne dwie walizki. Bo przecież ręcznik, kocyk, kąpielówki, kapelusze, olejek do opalania, wiaderko, foremki, koparka, spychacz, łopatki i inne wszystkości. Gdzieś tak w połowie procedury opuszczenia mieszkania celem plażowania zdałam sobie sprawę, że posiadam osobowe auto, a nie TIRa i że nie ma takiej możliwości, żeby pół mojego mieszkania zmieściło się nagle w moim miejskim czołgu.

Porzuciłam zatem za sobą spakowane rzeczy na plażę i pojechaliśmy na podbój zimy w środku lata. Kierunek torwar.

Tutaj muszę dodać, że na Torwarze byłam kilka razy przy okazji jakichś zawodów sportowych, czy tam czegoś, ale na ślizgawkę nigdy nie dotarłam. No ale Torwar, to Torwar. Wszyscy wiedzą gdzie to, więc obyło się nawet bez nawigacji 😉

Dojeżdżam, parkuję, wyciągam z bagażnika dwie walizki ciuchów, idziemy. Podejrzanie dużo autokarów, ale się nie zniechęcam przedwcześnie. Może przyjechały na Legię, czy tam coś. Wchodzimy do środka. Ja w ciemnych okularach i z puchówką na ramieniu. Młody w krótkich gaciach i sandałach, ale z walizeczką na kółkach pełną zimowych szmat. Jakoś nie pachnie lodem. W dodatku wszędzie pełno ludzi w szlafrokach, białych strojach i klapkach… Mają na plecach nazwy różnych państw. Podnoszę głowę – Międzygalaktyczne Zawody w Walkach z Okrzykami. Czy jakoś tak. Se myślę – nie jest dobrze, ale przecież internet nie kłamie. Musi gdzieś tutaj być ślizgawka. Podchodzę do środka obiektu, do miejsca, gdzie ewidentnie znajdowałby się lód. Gdyby tam był. Bo miejsce to zawierało maty, spoconych ludzi w białych strojach i totalnie dodatnią temperaturę powietrza. Jakieś 300 stopni.

Ponieważ jestem dziewczyną, nie wstydzę się pytać o drogę i status. Odnajduję więc pierwszą osobę, która nie jest w szlafroku lub piżamie i pytam, co tu się do kurwy nędzy wyprawia i gdzie jest obiecana ślizgawka? A później, już jakby bez kurew, czy dobrze trafiłam, bo jakby nie widzę lodu, a miał być…

Pan ochroniarz spojrzał na mnie z politowaniem, odebrał Sir Decybelowi jego walizkę na kółkach i ją zawrócił i rzekł ze smutkiem w głosie:

– Jaka ślizgawka, pani kochana?! Oni tutaj walczą. Wszystko przykryte matami, taka jest prawda. Nie ma dzisiaj ślizgawki. Niestety.

– Ojej… ale tak wcale? – pytam zszokowana.

– Wcale. Pani w grudniu wróci. Będzie ślizgawka i to za darmo!

– No ale w internecie, na fejsie… na fejsbuku… (miotam się, nie wiedząc, czy pan ochroniarz w ogóle czai istnienie światów równoległych w sieci), widziałam ogłoszenie, było napisane, że sezon startuje 15.09! Wczoraj że niby.

– Proszę pani… ja to widziałem napisane różne rzeczy. W życiu bym nie uwierzył, jakby mi ktoś obiecał lodowisko w takie lato, jak teraz…

No tak. Poszłam więc do samochodu, ciągnąc za sobą walizkę zimowych szmat i rozczarowanego i rozwrzeszczanego Sir Decybela. Zastanawiałam się, czy jak go będę tak za rękę wlec te 100m do samochodu, to mi się dzieciak z jednej strony wytrze o bruk i będzie mniejszy? To kłopot, bo ubrania jednak są symetryczne… Wzięłam na ręce, walizkę w zęby, drugą w trzecią rękę i doczołgałam się do samochodu. Jakoś.

Wróciłam i byłam wściekła. Całe to pakowanie i kompletowanie zimowego look’a w środku lata na nic. Do psiej kity to nie było podobne. A że żyję w internecie, postanowiłam zrobić gówno burzę na stronie Lodowiska. Co to do kurwy nędzy ma być?!? Zapraszają na ślizgawkę, z dziećmi!!!, a potem się okazuje, że no spoko, ale akurat drugiego dnia po starcie sezonu, mamy mistrzostwa w napieprzaniu się, więc przykryliśmy lód matami i się dowiadujcie. Nie dzwońcie, my zadzwonimy do was…

Kieliszek prosecco w słońcu mnie trochę udobruchał i zamiast gównoburzy, napisałam tylko niemiły post na stronie FP lodowiska. A kij im w oko. Lato jest w końcu.

Taaaak.

Ale o ile ja bym odpuściła, o tyle dzieciaki tak łatwo z marzeń nie rezygnują. Zaczął truć dupę, że na łyżwy, że lód to taka twarda woda, że on chce tak fruwać na nożykach w butach…

Ok, jeszcze raz zbadałam temat. Na stronie lodowiska info, że bardzo zapraszają na niedzielną poranną ślizgawkę, że będzie specjalne miejsce dla dzieci, że startują!

Dobra. Sprawdzimy.

Powtarzamy procedurę z pakowaniem, dojazdem, wejściem na teren ośrodka i konsternacją na widok ludzi w piżamach i matach na podłodze głównej sali… Tym razem jednak o status zapytałam kobietę. Szatniarkę.

– Oj pani kochana, oczywiście, że lodowisko jest już otwarte. Musi pani tylko wyjść i przejść kawałeczek do następnego budynku! Tutaj widzi pani, mamy zlot walczących. Tłuką się już drugi dzień i naprawdę nie wiem o co.

Taaaaak.

Tym samym musiałam odszczekać wszystko, co naszczekałam na niekompetentny marketing lodowiska. Odszczekałam. Oraz poczyniłam notatkę w głowie, żeby następnym razem o drogę / poradę, pytać WYŁĄCZNIE kobiety.

Mogłabym jeszcze opisać nasze pierwsze zetknięcie z lodem. A w mojej głowie jestem świetną łyżwiarką. Raz na kilka lat sunę po lodzie i robię piruety, jakby nigdy nic. Zupełnie naturalnie. Oraz zbieram oklaski, a lód się pode mną nie ugina. Jednakowoż, to tylko w rzadkich snach się tak zdarza… Gdyż w realu, to jakby niekoniecznie. Dobrze, że wypożyczyłam dla młodego pingwina treningowego. Bez niego spędzilibyśmy czas na tyłkensach, starając się wzajemnie podnieść z mokrego lodu. Gdyż było więcej ciepło.

No ale było bosko. Spociłam się nieprawdopodobnie. Młody powoził tyłek moim kosztem, bo przecież pingwin sam nie jeździł (a szkoda), a ja już dokładnie wiem, gdzie się mieści lodowisko na Torwarze 🙂

 

brunon_lodowisko

9 komentarzy

  1. Pi

    Ale masz sieczke w głowie. Jazgot, miernota, żal dupę ściska. Szkoda że takie paszczury rodzą dzieci. Szkoda dzieci od pojebanych matek

    • em

      Widać, że ci ściska z zazdrości. Szczerze współczuję życia z taką ilością jadu w organizmie. Obstawiam nieszczęśliwe dzieciństwo. Polecam jakąś terapię, to da się leczyć. Nie łam się i powodzenia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.