Zjadając swój własny ogon

Że niby nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki? Albo zjeść własny ogon? Watch me! 😉

O pracy będzie. Bo gdyż zaczęłam dzisiaj swój trzeci pierwszy dzień w mojej ukochanej firmie. Hahahaha… 😉 A powód mojego zwolnienia stał się powodem mojego re-zatrudnienia, czyli nic nie jest normalnie, czyli wszystko w normie 😉

A ponieważ wszyscy lubimy się z mojego życia pośmiać, to zacznę od początku.

3,5 roku temu moja ukochana firma zaimportowała mnie z Polski. Zainwestowali w moją przeprowadzkę, skusili dobrą pensją i super fajną pozycją w gigantycznej organizacji. Moje o-szczęście-niepojęte trwało tak ze 4 miesiące, gdy firma ogłosiła, że no sorki, ale przygotowują się do dużych zmian i cały mój dział zostaje zwolniony, a centralne etaty stają się funkcjami lokalnymi. No peszek.

Po kilku miesiącach tępego patrzenia w ścianę i rozpaczania nad własną niedolą, zapytałam czy by mnie może jednak nie zatrudnili do czegoś innego, skoro już tu jestem i samodzielnie ogarniam skomplikowany system rezerwacji salek, plan toalet i sposób rozliczeń na stołówce.

No dobra, mamy sporo pracy z tym przygotowywaniem się do dużych zmian, to w sumie mogłabyś nam pomóc. To weź przyjdź i zacznij machać łopatą. Stąd do przyszłego wtorku. Czyli dali mi nowy roczny kontrakt.

Po roku wzięli i mi powiedzieli, że ponieważ właśnie przygotowują się do ogłoszenia dużych zmian, to nie mogą mi przedłużyć kontraktu. Sorki. Fajnie było, ale się skończyło. Tym razem for real, bye bye.

Różowo nie było – rozważałam nawet bezdomność i powrót na ojczyzny łono. Żartuję – tylko bezdomność, w życiu bym do PL nie wróciła… 😉

Po wylizaniu ran i wyleczeniu złamanego korpo serduszka, zajęłam się czymś innym. To znaczy zostałam najemnym pogromcą problemów wszelakich, czyli freelancerem. Założyłam se własną firmę w NL i zaczęłam handlować swą duszą, czasem i niepohamowanym niczym optymizmem.

Bycie freelancerem powinno być mi szczególnie bliskie, bo firmy i projekty zmieniają się co chwilę. Okres wypowiedzenia wynosi 5 sekund, a kontrakt na 1,5 miesiąca nikogo nie dziwi. Czyli moje tempo zmian niby. Ale jeszcze nie miałam czasu się przyzwyczaić.

W każdym razie – kontrakt w Londynie pojawił się dość nagle i znikąd, a potem zniknął dokładnie w ten sam sposób. I wtedy to odezwał się znajomy z mojej ulubionej firmy. Że w związku z wprowadzonymi dużymi zmianami, pilnie szukają ludzi do obsługi tych zmian i czy nie znam kogoś, kto był związany z firmą i jest dostępny.

I tak oto, po raz trzeci, wchodząc tylnymi drzwiami, ale cała na biało, zaczynam swój trzeci pierwszy dzień w tej samej organizacji. Bardzo mnie to śmieszy. Przede wszystkim dlatego, że powód zwolnienia jest powodem zatrudnienia i to już nie pierwszy raz.

Życie plecie najdziwniejsze scenariusze. Wracają nie tylko pracodawcy. Ludzie też, chociaż niestety nie ci zza grobu.

Zza grobu to tylko ten kot, co to zniknął, a potem go znalazłam całkiem martwego potrąconego przez samochód, więc go pochowałam i opłakałam. A on dziad wziął i bezczelnie wrócił po kilku miesiącach.

11 komentarzy

  1. kobieta zniewolona

    Tępe patrzenie w ścianę zaczęło się u mnie od dziś. Ale skoro dwa razy miałam pierwszy dzień w tej samej firmie, to i może będzie też trzeci. Na razie zaliczam głębiny rowu mariańskiego mojej depresji.

    Powodzenia w pracy!

    • Jolinda

      Przykro mi… Mam nadzieję, że przejdzie i że pierwszy dzień w tej lub innej firmie nadejdzie szybciej niż się teraz spodziewasz. Trzymam kciuki!

  2. tessa

    Haha, mnie w Holandii nie zdziwi nic, a juz wchodzenie x razy do tej samej rzeki, najmniej:D
    Po tym, jak po raz pierwszy, mloda (hmm..czymkolwiek;) bedac, wyjechalam na babski dlugi weekend do Amsterdamu z kolezankami rownie walnietymi, jak ja i na trzeci dzien, siedzac w kolejnej (jak nam sie wydawalo) knajpie, ktoras z nas odkryla, wychodzac do-a jakze-wychodka, ze jestesmy w tym samym lokalu po raz trzeci pod rzad, tylko za kazdym razem wchodzilysmy innym wejsciem i siedzialysmy kolejno: na tarasie na zewnatrz, w czesci jadalniano-restauracyjnej, a na koniec- przy barze…Takiej glupawki (w polaczeniu w powszechnie dostepnymi w Holandii dobrami;) nie zapomina sie nigdy i opowiada prawnukom, nawet, jesli sie ich nie ma;)
    A tak w ogole, to wychodzi na to, ze jestes (jak i ja) korpobicz i taka twa karma i czy juz kupilas nowe szpilki???

    • Jolinda

      Hahahahahahahaha…. doskonała historia! 🙂
      Szpilek nie kupiłam, bo do biura chodzić pewnie jeszcze z rok nie będę. No i śnieg spadł, więc jak już to bym zainwestowała w jakieś człapaki… 😉

  3. Poduszka

    Za ten optymizm w takiej sytuacji to szczerze podziwiam. Ja kiedyś też myślałam, że jestem optymistką, ale mój własny optymizm okazał się być taki bardziej kruchy….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.